Quentin Matsys: "Bankier z żoną"
Można schlebiać temu obrazowi na parę sposobów. Potraktować go jako pięknie oddaną scenę rodzajową, w której niderlandzka szczegółowość pozwoliła precyzyjnie odmalować postać bankiera tudzież kantorzysty w trakcie esencjonalnej czynności jego jestestwa: podziwiać złoto, monety, szalki i biżuterię, surowy strój bankierskiej pary i jej skupienie. Można dostrzec kunszt, z jakim Matsys oddał średniowieczną izbę z drobiazgami jej wyposażenia, podwójnie rozszerzając przestrzeń świata przedstawionego: do przodu, uchylonymi drzwiami, przez które widać kawałek ulicy, i do tyłu, misternie namalowanym lusterkiem, w którym odbija się okno z kolorowymi szybkami, przez które widać wieżę kościoła. Można docenić ładną grę brązów i zieleni. Można w końcu pójść nieco dalej i zauważyć symbolikę przedmiotów.
Ale nic na tej desce nie równa się z twarzą żony bankiera, którą złoto i kosztowności oderwały od lektury brewiarza. Twarzy, na której widać jeszcze oznaki znużenia, zobojętnienia i chłodu, z jakimi kobieta oddawała się światu wartości duchowych, ale widać też już zastygnięcie, błysk i chciwą tęsknotę, jaki w jej oczach wywołał widok pereł, pierścieni i pieniędzy. To twarz ponadczasowa, którą pół tysiąclecia później dalej noszą miliony osobników ludzkich i przez kolejne pół raczej nie przestaną. Ma solidnego partnera - w dłoniach męża bardziej niż w jego twarzy: przebiegłych, żylastych, kościstych i zręcznych.
7.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz