Opolskie. Apoteoza skrzypiącego drewna
Najmniejsze w kraju, z najmniej zaludnioną siedzibą wojewódzką, wciśnięte pomiędzy Dolny a Górny Śląsk województwo opolskie może się wydawać wręcz zbędną plombą, wydzieloną w tym najmniej intensywnym przemysłowo i kulturowo fragmencie Silesii. Miejsc, które znałby choć ze słyszenia każdy lub prawie każdy Polak, nie wspominając o chociaż kilku procentach europejczyków, w Opolskiem po prostu nie ma (chyba tylko Lubuskie może się podobnie niszowym charakterem poszczycić). Zdecydowana większość Polaków kojarzy zapewne Opole, ale tylko w sensie funkcyjnym - jako jedną ze stolic wojewódzkich i jako coroczną arenę ponad półwiecznego Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej, nie będąc raczej w stanie wskazać jakiegokolwiek obiektu w tym mieście czy przywołać w głowie jakiegoś obrazka.
Po zapoznaniu się z kluczowymi atrakcjami tego województwa ciężko mi nie wierzyć, że faktycznie poza lubuskim i ewentualnie podlaskim jest w Polsce jakieś, które oferuje mniej doznań. Nie ma tu ani jednego naprawdę fascynującego miasta, nic specjalnego w temacie przyrody, a największa wolno stojąca atrakcja, estetycznie faktycznie wyjątkowa i spektakularna, daje pewne powody do przyczepienia się i zawiera nieprzesadny, ale wyraźnie wyczuwalny pierwiastek turystycznej sztuczności. Ciężko mi też jednak było uwierzyć, jeszcze przed wyjazdem a nawet przed rozpoczęciem planowania, że rozsądnej wielkości terytorium, położone właściwie w samym środku tak fascynującego regionu historycznego jak Śląsk, może być zupełnie niewarte uwagi. Nie myliłem się - objazdówka po tych miejscach, które w Opolskiem uznałem za interesujące, zajęła mi wprawdzie zaledwie dobę, ale była to jedna z bardziej intensywnych dób w moim życiu i skończyłem ją w sporym natchnieniu tym wszystkim, czego doświadczyłem.
PACZKÓW
Jednym z problemów, które najmocniej odciągają od czegoś takiego jak "wycieczka do Opolskiego", jest brak w województwie faktycznie tłustych, bardzo atrakcyjnych miast, w których chciałoby się spędzić chociaż jedną czy dwie noce. Najbliższym takiego miejsca, właściwie naprawdę bliskim, okazuje się to miasto, które ze wszystkich przeze mnie odwiedzonych jest najmniej rozpoznawalne i najmniejsze. To Paczków: najbardziej wysunięte na zachód miasto województwa, leżące tuż przy granicy z Dolnośląskiem. Dźwiga na karku ponad 760 lat historii i jest domem dla około siedmiu i pół tysiąca mieszkańców.
Największą atrakcją miasta są kilkumetrowe średniowieczne mury, które jakimś sposobem przetrwały kilkaset lat umiarkowanie stabilnych dziejów Paczkowa (najazdy husyckie, epidemie cholery, powodzie, wojna trzydziestoletnia). Dzięki nim miasto dorobiło się przydomku "polskiego Carcasonne". Mury nie są kompletne w stu procentach, ale znaczna większość z ponad kilometrowego owalu otaczającego stare miasto się zachowała. Najstarsze fragmenty pochodzą z połowy XIV wieku, część z przebudów i odbudów z kolejnych dwóch stuleci, a odleglejsze od średniowiecza są tylko niektóre poprawki i renowacje. Razem z nimi stare miasto otaczają planty, w ciepły letni poranek będące czystą przyjemnością. Zachowało się dziewiętnaście baszt, fragment muru zawiera zadaszoną drewnianą nadbudowę (oczywiście już współcześnie dodaną), a najbardziej przyciągającymi wzrok punktami są cztery wieże bramne, zlokalizowane w skrajnych punktach owalu.
Podobna jest Wieża Kłodzka z tego samego okresu, jednak jej podstawa zbudowana jest na planie kwadratu o ściętych rogach i dopiero wyżej przechodzi w okrąg, jest też poza attyką ozdobiona spiczastym hełmem i posiada przejście (utworzone w 1901 roku). Jest też nieco niższa (22 metry).
Wieża Nyska jest najmłodszą z czterech, pochodzi z 1573 roku i stoi na planie półkola wystającego z murów; zamiast tynku zdobi ją bardziej klimatyczny kamień i ceglany krenelaż oraz hełm.
Najbardziej interesująca jest Wieża Wrocławska, kolejna z połowy z XIV wieku - na planie kwadratu, najwyższa (30 metrów), z wydrążonym przejściem, kamienna, z wyraźniejszym podziałem kondygnacji, z których najwyższa zawiera ceglane blendy i zwieńczona jest ceglanym hełmem. Na tę wieżę można za drobną opłatą wejść i zobaczyć zaskakująco imponującą panoramę Paczkowa z widokiem na Sudety. Dodatkową atrakcją jest fakt, że klucz do wieży wypożyczamy z pobliskiego kiosku i sami rozbrajamy kłódkę, by przemierzyć kilkadziesiąt skrzypiących drewnianych schodów.
Średniowieczny owal dobrze zachowanych murów, zjawisko w Polsce wcale nie takie częste, to już dobry powód do odwiedzin Paczkowa (był moim głównym, jeśli nie jedynym), ale okazało się, że na tym się to miasto nie kończy. Starówka otoczona przez mury to ciąg urokliwych, nawet jeśli trochę zaniedbanych uliczek z kamienicami, to wyjątkowo przyjemny i restaurowany obecnie rynek z zabytkowym, zadbanym ratuszem o charakterystycznej, bogato zdobionej, ośmiobocznej wieży z tarasem widokowym. Z różnych punktów rynku prześwitują wspomniane wieże, a także stojący na podwyższeniu kościół św. Jana Ewangelisty, co bardzo ubogaca estetykę placu.
NYSA
Trzecie największe miasto województwa (ponad 44 tysiące mieszkańców) obiecywało najwięcej. Nysa przez kilkaset lat - właściwie od początku swojego istnienia, czyli prawdopodobnie od XII wieku, aż po sekularyzację w 1810 roku - była siedzibą biskupów wrocławskich, przez co cieszyła się statusem miasta ważnego i bogatego. Liczba nieszczęść, jakie spadały na to miasto, jest nie do pozazdroszczenia - najazd Mongołów, wojny lokalne, najazd husytów, wojna trzydziestoletnia, wojny śląskie, wojny napoleońskie i druga wojna światowa z bombardowaniem przez armię radziecką w roli głównej - Nysa była świadkiem i ofiarą całego przekroju historycznych dramatów. Po tym ostatnim na zawsze przestała być jedną z największych pereł Śląska; tylko nieliczne obiekty postanowiono i zdołano odbudować. W czasach polski ludowej była istotnym ośrodkiem przemysłowym, znanym zwłaszcza z fabryki samochodów dostawczych ZSD Nysa, zamkniętych w 1994 roku.
Dziś jest jednym z wielu polskich miast, które nieliczne pozostałości dawnego splendoru musi godzić z chaotyczną i niepiękną spuścizną PRLu. Chaos to pierwsze wrażenie, jakie zapamiętam z Nysy, a najsilniej odczuwa się go na samym rynku, gdzie piękna gotycka bazylika spogląda na wieżę ratusza w koszmarkowato modernistycznym stylu, bezpłciowe socjalistyczne bloki konkurują z pozostałościami po zabytkowych kamienicach, najsłynniejsza kamienica miasta stoi ramię w ramię z powstającym szklano-drewniano-betonowym klockiem, a samochody wjeżdżają i parkują niemalże wszędzie. Jest to miejsce na swój sposób przyjemne, żywotne, ale mało odprężające.
Nysa to raczej nie jest miejsce, którego ulice i chodniki nas wciągną i zahipnotyzują, jest na nich zbyt dużo nieporządku i brzydoty, ale faktycznie jest najbogatszym opolskim miastem, jeśli chodzi o konkretne obiekty historyczne. Najmłodszy to Bastion nr IX św. Jadwigi, jedyna pozostałość po habsburskich fortyfikacjach z końca XVII wieku, kiedy Nysa zaczęła się stawać twierdzą obronną. Dziś to odnowiony, zadbany, niski budynek, będący ramą dla przyjemnego placu oraz siedzibą kilku kawiarni i biura informacji turystycznej, połączonego z malutką wystawą na temat tego miejsca, gdzie zgromadzono nieliczne pamiątki wojenne. Przyjemnie symetryczny, pokryty ciepłym żółtym tynkiem przedzielonym białymi pilastrami. Do bastionu prowadzi nie mniej estetyczna brama z dwiema małymi wieżyczkami o blaszanych hełmach.
Z umocnień obronnych z połowy XIV wieku zachowały się tylko dwie wieże bramne. Wieża Ziębicka jest ceglaną, gotycką budowlą na planie kwadratu ze zwężoną ostatnią kondygnacją. Zwraca w niej uwagę niewielka rzeźba lwa nad przejściem, wmurowana tam w 1922 roku, pochodząca prawdopodobnie z drugiej połowy XVI wieku.
Wieża Wrocławska, również na planie kwadratu, jednak rozszerzająca się, a nie zwężające wraz ze wzrostem, została z kolei mocno odgotycyzowana - czy to renesansową attyką, czy przez pokrycie białym tynkiem.
Jak łatwo się domyślić, mając na uwadze kilkaset lat biskupiej tradycji, nic w Nysie nie imponuje bardziej niż kościoły. Wszystkie z nich przykrywa sława gotyckiej świątyni przy rynku, jednak ma ona solidnego przeciwnika w barokowym kościele św. Piotra i Pawła, wzniesionym przez zakon bożogrobców w latach 1720-1727. O ile elewacji (z piękną, barokową w dość wyważony i spokojny sposób fasadą na czele, aczkolwiek elewacja boczna upiększona kilkoma rzeźbami, między innymi św. Jana Nepomucena z 1737 r., też robi spore wrażenie) przydałaby się gruntowna renowacja, o tyle już wnętrze to śląski barok w swojej niemal najwyższej formie: delikatnie falujące, bogato zdobione filary, rytmicznie oddzielające kolejne boczne kaplice; hipnotyzujący ołtarz i tylna ściana prezbiterium, skąpane w wielobarwnym, żółto-błękitno-czerwonawym marmurze; znakomite freski sufitowe wykonane przez braci Schefflerów z Monachium. Kościół imponuje zwłaszcza wyważeniem kolorystycznym, w smacznych proporcjach mieszając biały tynk, złote zdobienia, wyraziste barwy marmuru i freski, w których motywem przewodnim jest pastelowy róż.
Samo muzeum też jednak imponuje i spędziłem w nim dwa albo trzy razy więcej czasu, niż planowałem. To typowe miejskie muzeum "od wszystkiego": zobaczymy w nim ślicznie odtworzone wnętrze dawnej nyskiej kamienicy, zbiory archeologiczne z kłem mamuta w roli głównej, całe mnóstwo zabytkowych mebli i zastawy, przedmioty reprezentacyjne cechów miejskich, broń, narzędzia tortur i egzekucji (w Nysie padały w XVII wieku rekordy polowań na czarownice). Wiele z tych miejskich staroci, jak łatwo się domyślić, posiada niemałą wartość estetyczną. Po przemierzeniu wielu cudownie skrzypiących parkietów biskupiego pałacu dotrzemy w końcu i do sekcji obrazów, gdzie kilka nazwisk może zaszokować: Nysa okazuje się przechowywać, pojedyncze wprawdzie, dzieła Jana Brueghela Starszego, Cranacha, Murilla, Willaertsa, Halsa. Nie jest to może muzeum nie do przegapienia, ale bardzo warto je odwiedzić, bo nie tylko zbiory są co najmniej zacne, ale i samo miejsce posiada niezłą atmosferę.
BRZEG
Czwarte największe miasto województwa, które w połowie naszego stulecia obchodzić będzie 800-lecie nadania praw miejskich, słynie szerzej z tylko jednego obiektu, przynajmniej odkąd zostało zniszczone w 1945 roku. To Zamek Piastów Śląskich, którego historia jest nawet starsza niż Brzegu jako miasta, choć najstarsze fragmenty obecnej budowli pochodzą z rozbudowy zamku przez Ludwika I Brzeskiego z lat 1360-70. Obecny, tak przyciągający zwiedzających renesansowy kształt rezydencji, pochodzi z połowy wieku XVI. Na zamku zmarł ostatni Piast w historii - Jerzy IV Wilhelm Legnicki.
W zamku mieści się muzeum poświęcone w dużej mierze Piastom Śląskim, które odrobinę mnie rozczarowało, choć może przez spore oczekiwania wywołane samym budynkiem. Wystawy bezpośrednio dotyczące Piastów na czele z salą nagrobków toną w kopiach. Bardziej zaimponowała mi spora kolekcja broni i rynsztunku z wojen Polski XVII wieku, zgrabny zbiór średniowiecznej, renesansowej i barokowej sztuki śląskiej oraz samo przemierzanie klimatycznych pałacowych wnętrz po kolejnych połaciach skrzypiącego podłoża.
Do Brzegu miałem pierwotnie zajechać tylko dla tej jednej jedynej atrakcji, ale że tuż obok nachalnie stał kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego, to zaszedłem i tam. Dobra decyzja, bo choć z zewnątrz jest odrobinę banalny i bardzo zaniedbany, to w środku podziwiać można eksplozję fresków iluminacyjnych, starających się już nie tylko kościół upiększyć, co zastąpić architekturę i to nie wyłącznie detaliczną.
OPOLE
Stolica jednego z szesnastu województw Polski ledwo mieści się w pierwszej trzydziestce największych miast kraju, spośród miast wojewódzkich wyprzedzając tylko pół-stolicę Gorzów Wielkopolski. Odwiedzających w poważniejszej liczbie przyciąga tylko raz do roku w trakcie Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej, dawno temu trampoliny dla najlepszych polskich wykonawców muzyki popularnej, obecnie coraz mniej osób interesującego festiwalu tandety (w trakcie którego zupełnym przypadkiem akurat do Opola trafiłem). Opole jest tymczasem jednym z czterech najstarszych miast w Polsce, posiadającym prawa miejskie jeszcze przed 1217 rokiem, jako osada istniejącym już w drugiej połowie X wieku. Jakkolwiek z tego tysiąca lat historii niestety nie zostało tu tak wiele, jak można by sobie życzyć, to przetrwało parę mocnych obiektów, a centrum miasta przywitało mnie przyjazną, wyluzowaną i niezobowiązującą atmosferą, dostarczając więcej ładnych widoków niż się spodziewałem.
Rytm Opola wybija Odra, która przeszywa miasto kilkoma odnogami. Jednemu z jej kanałów centrum zawdzięcza "opolską Wenecję", trochę nad wyrost tak określone, ale bardzo przyjemne deptaki ciągnące się wzdłuż kanału i po jego mostach, z których spoglądać można na zewnętrzne pierzeje starego miasta. Mosty, w tym najsłynniejszy, przeznaczony dla pieszych i obwieszony kłódkami Most Groszowy, łączą stare miasto z wyspą Pasieka, na której stoi najbardziej rozpoznawalny architektoniczny symbol Opola.
Wieża Piastowska to jedyna pozostałość po średniowiecznych fortyfikacjach miasta, pochodząca prawdopodobnie z przełomu XIII i XIV wieku - symetryczny ceglany walec ze stożkowym hełmem. Niestety w trakcie festiwalu nie można było nie tylko na nią wejść, ale nawet się do niej zbliżyć, więc mogłem uchwycić ją tylko częściowo i z rozsądnej odległości.
Mimo wszystko bardzo pozytywny rynek ulokowany jest pomiędzy dwoma najsłynniejszymi kościołami Opola, reprezentującymi dwa odmienne oblicza gotyku. Katedra Świętego Krzyża to "typowa polska ceglana gotycka katedra". Kościół stał na tym miejscu od 1024 roku, obecny budynek pochodzi z 1525 roku, przy czym ostatnia przebudowa, w trakcie której zyskał dwie charakterystyczne wieże z wyróżniającymi się hełmami, miała miejsce na przełomie XIX i XX wieku. Poza wieżami nie ma w nim nic godnego jakiegoś dłuższego zapamiętania, choć i nie można mu zarzucić banału, to po prostu solidny, pozbawiony pretensji do splendoru gotyk powszedni. Wnętrze, dużo bardziej niż w Nysie, znowu ograniczył mi daleko posunięty remont, choć po zobaczonym fragmencie podejrzewam, że robi bardzo podobne wrażenie co zewnętrze - proste i niewyróżniające się. Odpowiednikiem wież może tu być piękne sklepienie gwiaździste, trochę inne w nawie głównej, a inne w bocznych.
PAŁAC W MOSZNEJ
Król jest tylko jeden. Opolszczyzna obfituje w perełki takie jak powyżej, ale jeśli cokolwiek z tego obszaru może pretendować do atrakcji topowej w skali całego kraju, to jest to tylko i wyłącznie Pałac w Mosznej, zwany czasem Zamkiem Moszna - dla przyciągnięcia turystów i dla swojej wyjątkowej architektury.
Pałac w obecnej formie był od zawsze związany z rodem Tiele-Wincklerów, śląską i pruską zarazem linią szlacheckich potentatów przemysłowych, rozpoczętą przez małżeństwo Huberta Tiele z Valeską von Winckler w 1854 roku. W latach 60. Hubert zakupił dobra ziemskie w Mosznej wraz z niewielkim pałacykiem barokowym, a jego syn Franz Hubert na przełomie XIX i XX wieku oraz przed I wojną światową dokonał dwóch dużych rozbudów, robiąc z Mosznej główną siedzibę swojej rodziny, w której kilkukrotnie gościł ostatni niemiecki cesarz Wilhelm II Hohenzollern. Po II wojnie światowej, kiedy pałac z nieznanych przyczyn uniknął zniszczenia przez wojska radzieckie, przeznaczony był na państwową stadninę koni, a od lat 70. na Centrum Terapii Nerwic. Dopiero w 2013 roku sanatorium zostało przeniesione, a pałac podążył w kierunku turystyczno-hotelowym. Sukcesy przyszły szybko - we właściwe dni o właściwej porze jest zalany turystami.
Historia posiadłości w Mosznej sięga wprawdzie XVIII wieku, jednak jej odbiciem w teraźniejszości jest jedynie najniższa, centralna część, ściśnięta przez dwa ogromne skrzydła. To odbudowany po pożarze w 1896 roku pałacyk myśliwski, najsubtelniejszy, elegancko barokowy, symetryczny i niekrzyczący budynek.
W latach 1911-1913 zostało dobudowane przeciwległe skrzydło podobnej wielkości, tym razem jednak w stylu niemieckiego neorenesansu. Dziś prezentuje się chyba najmniej ładnie, jako że płaski tynk przybrał brzydką brudnoszarą barwę, ale falowane trójkątne szczyty i piękny półokrągły wykusz to klasyka gatunku.
Do pałacu przylega bardzo duży park, również pochodzący z czasów Tiele-Wincklerów, rozciągający się wzdłuż głównej alei lipowej, z rododendronami w roli głównej. Słuchając uważnie ciekawostek sprzedawanych przez przewodnika, udałem się na poszukiwanie cmentarza właścicieli posiadłości i po niekrótkim spacerze udało mi się go odnaleźć w zagajniku za parkiem. Porównując archiwalne zdjęcia jest bardzo zaniedbany, ale ciągle pojawiają się na nim znicze.
___________________________________________
Przemierzając Opolskie, miałem wrażenie, że więcej kroków zrobiłem po starej drewnianej podłodze niż po wszystkich innych nawierzchniach razem wziętych. Oczywiście większość tego drewna jest dużo młodsza od miejsc, którym służy, ale na tyle stara, by umieć już mówić. Czy to parkiety w pałacach i muzeach, czy schody w paczkowskiej wieży, czy podłoża w skansenie - przez prawie cały dzień towarzyszyły mi podłogi, które za każdym razem przemawiały przyjemnym, fascynującym, niemożliwym do podrobienia dźwiękiem uginającego się i prostującego drewna. Wsłuchiwanie się w te symfonie z każdym krokiem coraz bardziej napełniało mnie ulotną i nie za gęstą, a jednak obecną w opolskich skrawkach historii transcendencją.
Polska, nie mówiąc o całym świecie, może być zbyt obfitym miejscem, by regularnie powracać na Opolszczyznę, ale nie poświęcając jej chociaż jednego dnia - straciłbym sporo.
Polska, nie mówiąc o całym świecie, może być zbyt obfitym miejscem, by regularnie powracać na Opolszczyznę, ale nie poświęcając jej chociaż jednego dnia - straciłbym sporo.
Komentarze
Prześlij komentarz