Karlheinz Stockhausen: Studie I

1953

Z jakiegoś powodu mam tak, że jak przez dłuższy czas nie posłucham nic Stockhausena, to rodzą się w mojej głowie wątpliwości, czemu właściwie zaliczam do moich ulubionych kompozytorów gościa od istotnie ekscytujących elektronicznych szmerów, które nie składają się jednak w jakieś wyjątkowo kunsztowne formy. Potem sobie coś puszczam i wątpliwości się rozwiewają. Nie był doprawdy Karlheinz tylko innowatorem, ale też poetą pierwszej wody. Bardzo czuć to w Studie I. Kompozytor uzyskał tu niesamowite, sugestywne nawet po tak wielu latach wrażenie, że słuchamy muzyki niestworzonej ludzkiej ręką, ale ręką maszyny lub obcej cywilizacji; wrażenie obcowania z czymś leżącym poza jurysdykcją naszej percepcji. Uzyskał je nie tylko samą niezwykłością brzmieniową tego elektronicznego zapisu, ale też szczególnym uporządkowaniem go - w odbiorze nieludzko stochastycznym, w istocie pełnym demiurgicznej przemyślności, panowania nad ciszą, nad kontrastami dźwięków niskich i wysokich.

Samo to dawałoby dzieło fascynujące. Ale dodatkowo ta pozornie odhumanizowana, sztuczna, techniczna muzyka jest w jakiś magiczny sposób naprawdę przepotężnie klimatyczna. Metodą, której na ten moment nie umiem streścić, uzyskał Stockhausen w tym utworze swojego rodzaju intymność, tajemniczość, psychodelię, niepokój, metafizyczne skupienie. W muzyce, która wciąż jednocześnie brzmi jak nieczułe na nic dźwięki maszyny. Więc jak go nie uwielbiać?


8.5/10

Komentarze