Toppling Goliath: Mornin' Delight

Russian Imperial Stout / + syrop klonowy, kawa / 12,8% / rocznik 2017

Piwo numer 1100 to nie jest jubileusz, który robi jakieś wielkie wrażenie. Najprędszy, który zrobi, to będzie chyba 1500. Ten może jednak nastąpić za parę ładnych lat, bo piję mniej niż w pierwszym blogowym tysiącu, więc nie pozostaje mi nic innego, jak po raz kolejny na okrągłą setkę wyciągnąć coś gigantycznego. Mornin' Delight to jedno z najbardziej kultowych piw świata z jednego z najbardziej kultowych browarów, który warzy najlepsze piwo świata według ratebeeru. Browar ten zwie się Toppling Goliath i istnieje od 2009 roku, założony w stanie Iowa przez małżeństwo, a specjalizuje w IPAch i stoutach imperialnych.


Jak to z takimi piwami bywa, oceny różnią się w zależności od rocznika. Ten, który zdobyłem, 2017, jest jednym ze słabiej ocenianych (wciąż fantastycznie ocenianych, ale w porównaniu z 2015 czy 2018 różnica jest istotna). Nie napalam się więc na jakieś piwo życia, ale mimo wszystko oczekuję wiele. Roczniki rocznikami, ale receptura się raczej nie zmienia, a Mornin' Delight jest na ratebeerze piątym najlepszym piwem świata (piłem tylko jedno wyżej w rankingu), a na untappdzie 27.


Jest czarne jak smoła z o dziwo przyzwoitym kożuszkiem piany, który szybko redukuje się do obrączki. Aromat to absolutna petarda o niespotykanej intensywności, która uosabia wszystko co najlepsze w RISach: gęsta czekolada, świeżo mielona kawa, melasa, orzechy, syrop klonowy, mocno przypieczony spód ciasta, intensywnie palone zboże, pół kropli sosu sojowego. W smaku, co trzeba przyznać, nie imponuje aż tak bardzo, ale dalej jest szalenie intensywne, ciągle bardzo orzechowe, ciastowe, ciemnochlebowe, palone, czekoladowe, pumperniklowe... o dziwo tylko trochę kawowe i klonowe. Okupuje tę nieziemską intensywność delikatnym przepaleniem, które pociąga za sobą delikatne przekwaskowacenie, ale bardzo szybko przestaje mi to przeszkadzać, bo finisz przypomina wyjątkowo wymyślne, wzbogacone wieloma dodatkami espresso. I to finisz jest tu największym atutem - potwornie intensywny, długi, bogaty. Jest przyjemnie gęste, a nawet uchowało się wyraźne, idealnie nieprzesadzone wysycenie.

Cóż, nastawiłem się, że to jedna z mniej udanych warek, więc nie czuję rozczarowania. Zapach nadążył za legendą, smak zdecydowanie nie, mimo że jest znakomity. To jest chyba najlepsze piwo, jakie wypiłem w tym roku, może drugie najlepsze, natomiast nie top 5, a może nawet nie top 27 życiowe (a co dopiero światowe). Raczej przeciwwskazanie do wydawania sporej kasy, jaką trzeba dać za piwa z TG, niż zachęta do kompulsywnego szastania forsą za Assasiny czy KBBSy. Chociaż czy na pewno? Jeśli to jest słabsza warka, to lepsza może już być piwem naprawdę genialnym. Potencjał jest, co czuć w zapachu.


9.0/10 

Komentarze