Świątniki. Na wodach zakazanych

Gdybym tuż przed rozpoczęciem projektu zwiedzenia Wrocławia kawałek po kawałku miał spróbować zgadnąć, które osiedle ze wszystkich będzie się i zwiedzało, i opisywało najbardziej niezwykle, na pewno nie wskazałbym Świątnik. Z dwóch powodów. Pierwszym, nie znoszącym sprzeciwu powodem byłoby to, że raczej nie miałem wówczas w głowie świadomości istnienia czegoś takiego jak Świątniki. Jak sądzę, ogromna część wrocławian nie ma jej do dziś, z czego również ogromna nie będzie miała jej nigdy. Powód drugi mógłby uruchomić się chwilę później, gdy miałem już przygotowaną listę osiedli i być może rzuciłem już okiem na każde z nich na mapie. Wtedy Świątniki wstępnie rozpoznałbym jako jedno z tych licznych rozwalonych wzdłuż rzeki Oławy, niewielkich i niegęsto zaludnionych osiedli, tworzących wielkie osiedle administracyjne Księże. A jako takie - również jako osiedle, które nie będzie się szczególnie wyróżniało, raczej nudne.

A jednak Świątniki w co najmniej dwóch sensach są najdziwniejszym osiedlem Wrocławia i najdziwniejszy był proces ich poznawania. Po pierwsze - to jedyny fragment miasta, rozpoznawany jako osobne osiedle, na którym w przybliżeniu nikt nie mieszka. Po drugie - jedyny, na którego teren w przybliżeniu nie można się legalnie dostać.

Osiedle - jeśli w świetle powyższych faktów w ogóle można Świątniki tak nazywać - leży mniej więcej w środku osiedla administracyjnego Księże, granicząc z Księżem Małym i Księżem Wielkim, Bierdzanami oraz Opatowicami (lub z Nowym Domem, jeżeli ktoś oddziela Nowy Dom od Opatowic). Na niedługim odcinku granica Świątnik jest też granicą całego miasta, za którą leży wieś Mokry Dwór. Były wzmiankowane jako Suecina już w 1148 roku, ale nigdy nie była to duża wieś. Przez setki lat należała do benedyktynów z Ołbina. Jak podaje wikipedia, w połowie XIX wieku mieszkała tu tylko jedna rodzina.

Dziś albo mieszka tu jedna rodzina, albo nie mieszka żadna. Teren nie ma funkcji mieszkalnej - jest praktycznie w całości księstwem Miejskiego Przedsiębiorstwa Wodociągów i Kanalizacji, pokrytym w dużej mierze stawami infiltracyjnymi o ponad stuletnim rodowodzie. To epicentrum wrocławskich terenów wodonośnych, z których miasto ujmuje wodę. Zdjęcia satelitarne zdradzają, że ktoś może tu mieszkać, a przez "kogoś" należy rozumieć najpewniej pracownika MPWiK nie byle jakiego szczebla. Ale prawie cały ten teren to trawa, drzewa i woda.

Prawie czyni w tym przypadku niemałą różnicę i dociekliwego wrocławianina niedostępność Świątnik może trochę boleć. Tereny wodonośne jak tereny wodonośne - niemało jest naokoło podobnych i łatwo byłoby się odczepić od tego "osiedla", gdyby nie fakt, że na jego terenie znajduje się zachowana w świetnym stanie, zabytkowa Przepompownia Świątniki, której budowa rozpoczęła się w 1901 roku i skończyła parę lat później - jeden z najpiękniejszych obiektów techniki w całym mieście. Za jego przyczyną podjąłem zmasowany atak na wnętrze osiedla, głównie ślizgając się po jego obrzeżach. Oto rezultaty.

Szturm numer jeden przypuściłem z ulicy Świątnickiej, granicy między Księżem Małym i Wielkim. Był to szturm najpomyślniejszy. Przy strzelnicy WKSu Śląsk, przekraczając mostek na Dolnej Oławie (która z jakiegoś powodu w tym miejscu zmienia nazwę na rzeczkę "Zielona"), można jedyny raz zagłębić się w Świątniki chyba legalnie na jakieś 150-200 metrów i dojrzeć w oddali wspomnianą przepompownię, a zwłaszcza jej wydatny komin.






Stróż uniemożliwia przekroczenie bariery legalności i podejście pod przepompownię bliżej. Można za to skręcić przed nią w prawo, jeszcze raz w prawo i trafić na Księże Wielkie przez "śluzę nr 3" na Zielonej.


Również na Księżu Wielkim, ale bardziej na wschód, można wbić się legalnie na groblę mokrodworską, która na początkowym odcinku jest dokładnie tą granicą Świątnik, która jest zarazem granicą Wrocławia. Oznacza to, że przez kilkaset metrów będzie się miało po lewej stronie widok na zakazane Świątniki, które są porosłe trzciną tak intensywnie, że przywołują flashbacki z Doliny Baryczy. Dokładnie w tym punkcie grobli, gdzie kończy się miasto, jest nawet przyjemne miejsce do spoczęcia z widokiem na Oławę.




Najmniej pomyślny okazał się szturm numer trzy - północny, od Bierdzan. Zrobiwszy kilka zdjęć, nie dotarłem nawet do połowy drogi dzielącej mnie od przepompowni, czyli do kładki Barani Skok (dostrzegalnej podobno ze skrajnego punktu Parku Wschodniego), nim pojmała mnie Straż Miejska i krótką wymianą zdań odwiodła od dalszych penetracji. Jako że interwencja była dość kulturalna i nieobciążająca mnie finansowo, postanowiłem nie utrudniać już dłużej życia ludziom swoimi krajoznawczymi fanaberiami, odstawić rower do domu i iść na pizzę.




Żal z niemożności uchwycenia przepompowni w pełnej krasie zmieszał się z poczuciem bezpieczeństwa: woda pitna we Wrocławiu jest całkiem skutecznie chroniona. Zakazane osiedle uznaję za zaliczone. Niech funkcjonuje w spokoju.

Komentarze