Lucian Freud: "Królowa Elżbieta II"
olej na płótnie / 2001 / Buckingham Palace, Londyn
W pewnym sensie ten portret jest ukoronowaniem dorobku Luciana Freuda i nie chodzi tu o to, że ukoronowana jest postać na płótnie. Całe jego "cielesne" malarstwo, z zimnym cynizmem ukazujące ludzkie ciało jako siedlisko niedoskonałości, żeby nie powiedzieć brzydoty, jest brutalnie obrazoburcze. Tutaj jego pędzel wymierzony został zaś w jedną z tych osób, których brzydotę i niedoskonałości najmniej wypada wypominać - przynajmniej do pewnej epoki w historii, przynajmniej publicznie.
Fakt, że królowa sama pozowała Freudowi i że po akcie twórczym obraz nie został unicestwiony, lecz zawisł w Buckingham Palace, jest właściwie sygnałem liberalności i dystansu ze strony rodziny królewskiej. Potraktował tu ją malarz nie mniej bezwzględnie niż samego siebie na autoportretach, wykorzystując brutalną technikę masywnych impastów, dzięki którym ciało ludzkie staje się tak grubiańsko mięsiste. Starość zionie z tego płótna: starość fizyczna w nieskończoności zmarszczek i przebarwień skóry, ale też starość psychiczna. Nie polepsza sprawy paskudny, ciasny, wredny kadr, odcinający twarz monarchini od tułowia, niepozwalający się jej zaprezentować nawet w pełni swojej fryzury. Kolejnym krokiem byłoby już tylko zostawienie samego owalu twarzy niczym pomarszczonego ziemniaka. Przystrojenie tej obmierzłej głowy perłami i koroną zakrawa o groteskę.
Krótkie i zwięzłe danse macabre na nowe millenium.
Komentarze
Prześlij komentarz