Powiat oleśnicki. Książęce próby czasu
Jest najbardziej wysuniętym na wschód ze wszystkich 30 powiatów województwa i jednym z dwóch, które graniczą z dwoma innymi województwami: z wielkopolskim i opolskim. Daleki od przeciętności jest również pod względem powierzchni (czwarty największy) i liczby ludności (szósty najludniejszy). To również jeden z "silniejszych historycznie" podregionów Dolnego Śląska - od późnych czasów piastowskich aż do późnych czasów niemieckich, mniej więcej przez sześćset lat, istniało na tym terenie Księstwo Oleśnickie. Wydzielone zostało z Księstwa Głogowskiego w 1312 roku i w rękach Piastów Śląskich zostało jeszcze długo po zmianie dynastii na tronie Polski, bo do 1492 roku. Później do 1647 roku rządzili tu czescy Podiebradowie, a do 1884 roku, kiedy właściwie księstwo utraciło swoją względną autonomię na rzecz rzeszy, Wirtembergowie i Welfowie. Powiat jest też jednym z bardziej zalesionych, ale jazda po jego równinnym terenie jest raczej monotonna, zwłaszcza gdy nadjeżdża się z urokliwego powiatu milickiego, jak mi się zdarzyło.
Pierwsza część jednodniowej podróży po tym powiecie upłynęła pod znakiem rajdu po jego czterech mniejszych miastach. Prawdopodobnie nie zajechałbym do żadnego z nich, gdyby nie chęć zobaczenia każdego miasta w województwie. I nie straciłbym zbyt wiele poza dość niezwykłym odczuciem atmosfery dawno utraconego znaczenia i doświadczeniem, jak niewiele dziś znaczy tak rzadki i pełen ciężaru kiedyś status miasta.
Przed pierwszym miastem rzuciłem jednak okiem na obiekt położony na wsi, ale dobrze wpisujący się w narrację o utracie dawnego znaczenia i splendoru. Pałac w Goszczu pod Twardogórą to bardzo smutna ruina, bo ruina mocno zaawansowana, a jednocześnie mocno zdradzająca dawną wspaniałość budowli. W niezwykły sposób przy takich zniszczeniach zachowały się bardzo drobiazgowe płaskorzeźby i inne kamienne ornamenty. Pałac powstał w połowie XVIII wieku jako własność rodu Reichenbachów i był świetną rezydencją aż do końca drugiej wojny światowej, po której spotkała go kombinacja armii radzieckiej i pożaru (o dziwo niepowiązanych).
Wkrótce znalazłem się w Twardogórze (Festenberg), miasteczku na około 6,5 tysiąca mieszkańców, lokowanym na prawie średzkim w 1293 roku. To najprzyjemniejsze w powiecie miasto poza Oleśnicą i jedyne poza nią przyjemne. Może się poszczycić ładnym, zadbanym rynkiem, który ma wszak jedną bolączkę: przecina go jedna z głównych ulica miasta. Dla równowagi znajduje się tu śliczny ratusz z piaskowcowymi wstawkami i barokowo-secesyjną fasadą z 1902 roku. Z rynku w oddali widać główny, neogotycki kościół Twardogóry, ale ładniejszy jest pobliski, śliczny szachulcowy Kościół Świętej Trójcy i Matki Boskiej z drugiej połowy XIX wieku. Na jego tyłach wmurowano niemieckie epitafium z końca wieku XVII.
Groteskowe wrażenie wywiera natomiast rynek w Międzyborzu (Neumittelwalde), szóstym od końca mieście w województwie pod względem liczby ludności (niecałe 2,4 tysiąca). Miasteczko leży niemal na granicy z Wielkopolską i nie wiadomo, kiedy otrzymało lokację miejską. Praktycznie nie ma w nim ładniejszych zabytków, a sam rynek - otoczony peerelowskimi blokami, z rozgałęzioną ulicą na środku i sylwetką zaniedbanego kościoła - w niektórych miastach nie doczekałby się nawet miana placu czy skweru. Mógłby być interesującym rynkiem ze względu na pochyłość, ale ciężko go nazwać rynkiem.
Przerywnikiem przed kolejnym miastem powiatu był Kościół św. Marka w Świętym Marku, przysiółku wsi Wielowieś koło Sycowa. Każdy fragment dobrze zachowanej architektury drewnianej jest na Dolnym Śląsku trudny do przecenienia, więc warto tu zawitać. To urokliwy kościół z połowy XVII wieku, położony na lekkim wzniesieniu, którego drzewność podważają jedynie murowane fundamenty i hełm dzwonnicy. Osobną ciekawostką jest mały ewangelicki cmentarz przy świątyni.
Syców (Groß Wartenberg), najbardziej wysunięte na wschód miasto całego województwa, jest zdecydowanie większy od Twardogóry i Międzyborza (nieco ponad 10 tysięcy mieszkańców) i nie sprawia już wrażenia aż tak prowincjonalnego i zapomnianego jak tamte, ale jest dość brzydki. To, co zostało z jego rynku - dla przyzwoitości chyba nienazywane już rynkiem, a Placem Wolności - mogłoby być przyjemnym miejscem, gdyby nie fakt, że zostało zamienione w jeden wielki plac parkingowy. W pobliżu jest jednak coś naprawdę godnego uwagi: Kościół św. Piotra i Pawła, kawałek autentycznego i zachowanego bez zarzutu ceglanego gotyku z XV wieku. We wnętrzu widać dużo świeższą restaurację, ale zewnętrzna powłoka to cymesik z wieloma smaczkami architektonicznymi.
Syców doczekał się w 2020 roku własnego browaru, ale niestety należy mu go raczej współczuć niż zazdrościć. Browar Anders to całkiem miły, choć trochę za ciemny lokal z dorzecznym jedzeniem, ale jakość piw nie tyle pozostawia wiele do życzenia, co jest po prostu oburzająca. Na pięć próbowanych jedno kompletnie zepsute, trzy bardzo mocno wadliwe i jedno "w porządku" to bilans katastrofalny. Ja się otrzepię i pójdę dalej - gorzej, że jeśli dla jakiegoś sycowianina wizyta w browarze będzie pierwszą przygodą z piwem innym niż koncernowy jasny lager, to bardzo możliwe, że będzie też ostatnią. Nie potrafią tutaj warzyć piwa, koniec i kropka.
Myśląc o Dolnym Śląsku i arboretum od razu przychodzą na myśl Wojsławice, ale w Stradomi Wierzchniej koło Sycowa jest jeszcze inny przybytek tego rodzaju - Arboretum Leśne im. prof. Stefana Białoboka, założone pod koniec XX wieku. Między nim a arboretum wojsławickim jest spora różnica jakości - odniosłem tutaj wrażenie lekkiego niedostatku przemyślności założenia. Trochę zbyt duże powierzchnie arboretum są po prostu pustymi łąkami bez szczególnie interesującej roślinności, ścieżki bywają średnio zadbane lub zupełnie "niezrobione". Ale i tak jest tu bardzo przyjemnie, można nacieszyć oko roślinnością niespotykaną na co dzień i spędzić trochę czasu nad sporymi stawami. No i nie przyciąga tłumów jak Wojsławice.
Największą atrakcją powiatu poza Oleśnicą jest moim zdaniem zdecydowanie rotunda romańska w Stroni, zbudowana z kamienia polnego ok. 1300 roku. Ceglana dobudówka z późniejszej epoki nie przytłoczyła nadmiernie autentycznego, klimatycznego, rozkosznie kameralnego romanizmu.
Nie tak pustym jak Międzybórz, ale za to chyba najbrzydszym miastem powiatu jest Bierutów (Bernstadt in Schlesien). Liczba ludności nie zmieniła się tu za mocno od przełomu XIX i XX wieku, kiedy te niecałe 5 tysięcy znaczyło nieco więcej niż dziś. Z miasteczka bije atmosfera świetności bardzo dawno utraconej - utraconej w trakcie potężnych zniszczeń wojennych. Rynek to plac duży i pusty, otoczony nielicznymi kamienicami (z jedną, trzeba oddać, bardzo ładnie odnowioną), paskudnymi blokami i próżnią; na środku sterczy szpetny prostopadłościan, jedyna pozostałość po dużym ratuszu. Również tylko zaniedbana wieża - i parę płaskorzeźbionych herbów w obejściu - zachowała się ze średniowiecznego zamku bierutowskiego. Najlepiej złe czasy przetrzymał XIII-wieczny gotycki Kościół św. Katarzyny, choć to gotyk bardzo przysadzisty i klocowy.
Być może bardziej niż sam Bierutów godny jest uwagi las tuż obok miasteczka, formalnie należący do wsi Kijowice, gdzie przy piaszczystej drodze można odnaleźć sporych rozmiarów krzyż kamienny, prawdopodobnie z XIV wieku, z wyrytą na nim sceną ukrzyżowania Chrystusa i klęczącego u stóp krzyża człowieka. To jeden z najwyższych tego typu zabytków w Polsce. Często podaje się, że jest to krzyż pokutny, ale to informacja niepotwierdzona i przez kunsztowny poziom wykonania uważana za wątpliwą. Pochodzenie granitowego krzyża pozostaje tajemnicą.
Powiat oleśnicki kończyłby się więc na paru mało atrakcyjnych miastach i paru sympatycznych drobiazgach, gdyby nie jego siedziba - Oleśnica (Oels), 37-tysięczne miasto z kilkusetletnią historią polskich, czeskich i niemieckich książąt, dziewiąte największe w województwie, lokowane w 1255 roku. Po Międzyborzu, Sycowie i Bierutowie była jak oddech świeżego powietrza - zrobiła na mnie wrażenie miasta dość zadbanego, dumnego z siebie, zaskakująco żywotnego. Jest gdzie tu zjeść, jest gdzie pospacerować, jest co pozwiedzać - jest fajnie, choć nie żeby ktoś tu robił łaskę: ponad 30 tysięcy mieszkańców do czegoś już na Dolnym Śląsku zobowiązuje, jeśli nie jest się Lubinem. Oleśnica reklamuje się jako "miasto wież i róż" i choć widziałem tam dużo więcej hortensji, to wież faktycznie jest w sylwetce miasta wyjątkowo dużo jak na niewielką powierzchnię.
Na starówkę najlepiej dostać się przez jedyną (z czterech) zachowaną wieżę bramną z XIV wieku - Bramę Wrocławską, ładny kawałek gotyckiej fortyfikacji. Przylegający do niej mur jest kilkaset lat młodszy.
Starówka może nie imponuje setkami zabytkowych kamienic, ale jest całkiem nieźle zachowana. Oczywiście jej największym atutem jest rynek - mimo że nie uchronił się przed paroma plombami z drugiej połowy XX wieku, to robi bardzo przyjemne wrażenie. Miłe kamienice, dużo przestrzeni, brak aut i górująca nad placem pogodna wieża ratuszowa to główne atuty.
Mniej znaczącym z dwóch największych zabytków Oleśnicy jest Bazylika św. Jana Ewangelisty, kościół zbudowany w XIV wieku, ale - co widać na pierwszy rzut oka - rozbudowywany w późniejszych wiekach. Na zewnątrz największy kontrast tworzą główny korpus - ceglany, gotycki, prosty - z otynkowaną, brudnawą wieżą z wymyślnym hełmem; jednak kontrast najciekawszy daje niezwykła, podwójna fasada. Starcie gotyku z barokiem odbywa się również w środku i nie chodzi tylko o barokową nastawę w gotyckiej przestrzeni: różnią się stylistycznie nawet arkady międzynawowe po lewej stronie nawy głównej od tych po prawej stronie. Trochę niespójna, troszeńkę wręcz pokraczna to świątynia, ale mimo wszystko imponująca i interesująca.
Wszystko inne jednak na bok, gdy w grę wchodzi Zamek Książąt Oleśnickich, jeden z najbardziej imponujących zamkowych pałaców vel pałacowych zamków na całym Dolnym Śląsku, co znaczy naturalnie bardzo wiele. Powstał na przełomie XIII i XIV wieku z inicjatywy Piastów, choć raczej należałoby powiedzieć, że powstawać wtedy zaczął, zyskując tylko jedno skrzydło, dziś najmniej okazałe. Wieżę, pozostałe trzy skrzydła, jak i wystający niejako z zamku tzw. pałac, swego rodzaju piąte skrzydło, to już zasługa panowania czeskich Podiebradów, którzy na przełomie XVI i XVIII wieku poprowadzili rozbudowę w kierunku stuprocentowo renesansowym.
Zamek ma nietypową, żółtawą elewację sgraffitową, imitującą cegły, mnóstwo kamiennych detali i zatrzęsienie renesansowych niuansów architektonicznych. Zdecydowanie najlepiej podziwia się go nie z zewnątrz, a z dziedzińca, gdzie mieści się największy przebój - renesansowe krużganki na drugim i trzecim piętrze skrzydła wschodniego oraz wieży, wsparte na imponujących kroksztynach. Zwłaszcza te wyższe - zadaszone i wzbogacone kolumnadą - to rzecz natychmiast przyciągająca wzrok i z trudem dająca go od siebie oderwać.
Zamek w ogóle robi wrażenie dość mroczne od dziedzińca - elewacja jest dość ciemna, ciemne są dachy, a przede wszystkim budowla jest bardzo wysoka, zwłaszcza w porównaniu z nie za dużą powierzchnią placu. Przytłacza, przytłacza w arcyprzyjemny, klimatyczny sposób i przenosi do dawnych czasów. Wcale nie wszystkim zamkom się to udaje. Przez to wszystko nie przeszkadza mi ani trochę, że budowla nie jest w idealnym stanie. Właściwie bałbym się trochę efektów renowacji.
Wnętrza są umiarkowanie interesujące, choć nie są złe - coś tam się zachowało, głównie z przełomu XIX i XX wieku, dużo więcej się nie zachowało. Można jednak wejść na wieżę, z której widać nawet najbardziej wystający punkt Wrocławia.
Oleśnicki zamek to jedyna w powiecie atrakcja rangi krajowej - a nawet, rzekłbym, rangi już europejskiej - ale to w zupełności wystarcza, by zwiedzanie Dolnego Śląska było bezwzględnie niepełne bez odwiedzin tego powiatu. Za względnie niepełne uznaję natomiast niniejszy wpis i moją krótką podróż - zabrakło w niej ważnego doświadczenia oględzin zamku po zmroku. Mając jednak z Wrocławia do Oleśnicy niewiele ponad pół godziny drogi, być może nie będę zwlekał z nadrobieniem tej niepełności, gdy pora roku będzie już wystarczająco ciemna.
Komentarze
Prześlij komentarz