Fryderyk Chopin: Etiudy, Op. 25

1836 / wykonanie: Maurizio Pollini, 1972

Z dwóch zestawów etiud Chopina ten jest tym pozbawionym genialnej etiudy rewolucyjnej, ale całościowo imponuje mi chyba jeszcze mocniej. Schemat jest podobny: pozornie błahe, króciutkie utwory skoncentrowane na określonych środkach wyrazu fortepianu, fantazją i geniuszem muzycznym kompozytora rozszerzone do rozmiarów muzyki świetnej, czasem wielkiej i głębokiej. Tu jednak jest chyba odrobinę mniej schematyzmu i zafiksowania na konkretnych środkach, a odrobinę więcej pozaformalnej jakości. Niesamowity arsenał technik ornamentacji, artykulacji, akcentowania rytmu, progresji harmonicznych, które składają się na subtelnie onomatopeiczne efekty ekspresji, często na świetną atmosferę, niekiedy na potężne uczucia - potężne mimo wszechogarniającej ten zestaw lekkości i swobody, większej niż w opusie dziesiątym.

Mam tu dwójkę faworytów - etiudę piątą, z po prostu awangardową, wręcz obrazoburczą jak na tamte czasy chromatyką i niezwykłym balansowaniem na granicy totalnej lekkości i sporej treściwości, oraz etiudę dwunastą, nie tak fantazyjną i awangardową, ale obdarzoną piorunującym wydźwiękiem emocjonalnym, z jednym z najbardziej gustownych patosów wszech czasów. To jest u Chopina wręcz upokarzające, to pisanie niespełna trzyminutowych kawałków, które w jawny sposób wciągają nosem całe dorobki większości ludzi, którzy kiedykolwiek trudnili się uprawianiem muzyki. Na pocieszenie - zdarzają się etiudy ciut zbyt bagatelne i takie, w których pragnienie efektowności za mocno przeważa nad ogładą uczuć. Marne to jednak pocieszenie, bo nawet te są co najmniej bardzo dobre.



8.5/10

Komentarze