Charles Mingus: "Mingus Ah Um"

1959

Nie jest to najlepszy album lat 50., ale najbardziej przemyślana i dopracowana forma, jaką jazz i jakakolwiek inna nieakademicka muzyka przybrała przed następną dekadą. Mingus wniósł do tej muzyki zupełnie nową jakość, nie tyle odkrywając gwałtownie nowe lądy jak Coleman, Davis czy Coltrane - bazując mocno na tym, co już było - ale podchodząc do tematu z nieznanym wcześniej profesjonalizmem nie tylko muzyka, ale też kompozytora i intelektualisty doskonale rozumiejącego jazzową kulturę (był oczywiście wcześniej Ellington, ale ówczesne realia i trendy ograniczały wielkość jego muzyki). Takie podejście sygnalizował wcześniej, ale nigdy na taką skalę i z takim efektem jak tym albumie. Na Mingus Ah Um nie ma żadnych zapychaczy, a każdy utwór, nawet jeśli niektóre nie są tak imponujące jak inne, jest bardzo świadomy, przemyślany, dopracowany i jest osobnym, zwykle bardzo klimatycznym obrazkiem, a nie kolejnym bezimiennym bopowym popisem.

Budował na bopowych fundamentach, ale mocno od nich odszedł. Zamiast nieskrępowanej improwizacji, dla której tematy są tylko pretekstem, a struktura akordowa szkieletem, Mingus ukoronował kompozycję, budując znakomite tematy o niespotykanym wcześniej rozmachu, zaś solówki mocno skracając i precyzyjnie wyznaczając ich ramy i kierunki; nie zatrudniając wybitnych indywidualności, lecz rzetelnych wykonawców, którzy zrobią tak, jak on chce. Gdyby taką koncepcję przyjął którykolwiek z ówczesnych jazzmanów, prawdopodobnie skończyłoby się to muzyką, która straciła prawie cały jazzowy żar, a nie zyskała prawie nic. Mingus był jednak bardzo wykształcony i zdolny i potrafił materią muzyczną zarządzać z akademickim sznytem, tematy budując spektakularnie, świetnie panując nad harmonią i rytmem, a jednocześnie na tyle, na ile to możliwe, ocalać jazzową esencję, prowadząc intertekstualną grę z historią gatunku. 

Better Git It in Your Soul to bombastyczna, dionizyjska wariacja na temat muzyki gospel, wypowiadająca się raczej symbolicznie niż dosłownie (nie licząc natchnionych, docierających do mikrofonu porykiwań Mingusa) - pogodną, namiętną, pełną zabawy atmosferą i ciągłym "uniesieniem" muzycznym, wyznaczanym przez intensywne, ostinatowe akordy fortepianu i gęstą partię kontrabasu. Przekrój chwytliwych tematów na dęte unisona porywa do tańca, buduje i rozładowuje napięcie, urzeka polifonia wynikająca z podkładania pod solówki skomponowanej gry całej sekcji dętej.

Goodbye Pork Pie Hat to jedna z najpiękniejszych melodii skomponowanych w historii jazzu i jedna z najlepszych jazzowych ballad - elegijna impresja dla Lestera Younga z rozbudowanym tematem i solówką Johna Handy'ego godną balladowego geniuszu Sonny'ego Rollinsa; pełna żarliwych uczuć, ale bezpretensjonalna, raczej miejska niż krajobrazowa, przywodząca na myśl późny zachód słońca w Nowym Jorku.

Idąc za tym porównaniem, rozpędzone Boogie Stop Shuffle jest jak nocna ucieczka po jednej z mniej bezpiecznych ulic tego miasta. Pełna niepokoju w równym stopniu co pociągającej melodyjności, doskonale rozkładająca proporcje między kompozycją a improwizacją, zbudowana na wielu niepokojących, czasem nawet dysonansowych akordach i ekscytującym łączeniu solówek z motywami granymi przez całą sekcję dętą.

Self-Portrait in Three Colors to fascynująca miniaturka, pogodna balladowa impresja bez żadnych solówek, która stopniowo z prostej melodii coraz bardziej rozszerza się fakturalnie i brzmieniowo, zmieniając rytm, transponując harmonię - kunszt Mingusa w pigułce. 

Open Letter To Duke to rozbudowana, świetna kompozycja, w której Mingus odwrócił bopowe fundamenty, rozpoczynając od pierwszej sekundy improwizacjami, które później i stosunkowo szybko przechodzą w rozbudowaną część tematyczną w trzech odsłonach: spowolniony fragment pełen polifonii na granicy kakofonii, mrocznych harmonii i brzmieniowej eksploracji zawodzących rzewnie dęciaków; ekscytujące crescendo i accelerando z błyskotliwą homofonią; rozładowująca ciężar sielankowa końcówka w karaibskim stylu.

Bop jest najsilniejszy w Bird Calls, ale nie ogranicza to utworu - w tym szybkim kawałku osnutym wokół błyskotliwej, minorowo-majorowej struktury harmonicznej mamy jedną z lepszych tu solówek w wykonaniu Bookera Ervina i znakomity niepokojący temat, wzmocniony przez naśladującą śpiew ptaków kakofoniczną klamrę.

Najbardziej imponująca kompozycja to Fables of Faubus, w którym Mingus zaprzęga do pracy cały swój formalny arsenał - chyba już nie kilkanaście, a kilkadziesiąt zmian rytmicznych, melodyczna wymyślność w tematach, fakturalna inteligencja i zmienność, kolejne eksperymenty brzmieniowe. Wszystko to służy mu do stworzenia nieziemsko spójnej skargi przeciwko segregacji rasowej, będącej zarazem nienachalnym, klimatycznym jazzem.

Finał albumu to dwa odprężone w formie i treści kawałki, w tym zgrabna trawestacja klimatów nowoorleańskich w Jelly Roll.

Nie mogę nie przyznać, że na dłuższą metę nieco mi w tej muzyce brakuje bezpośredniości żaru intensywnej improwizacji - po prawie godzinnym seansie zaczyna się dostrzegać ubytki w wolności, która jest solą jazzu. Mingus poświęcił sporo i nawet najlepsze tematy tego nie przykryją. Rekompensata jest jednak rewelacyjna.


8.5/10

Komentarze