Piotr Czajkowski: I koncert fortepianowy
Zawrotna popularność tego bardzo fajnego skądinąd koncertu jest jednym z całkiem licznych dowodów, że tak zwany masowy gust (w skrócie: upodobanie w efektowności, lekkostrawności i uproszczeniu, a niechęć do złożoności, subtelności i niejednoznaczności - tak na polu treści, jak i formy) potrafi wedrzeć się i skutecznie wyrokować wszędzie, nawet w dziedzinie muzyki poważnej. Jest tu dużo tego, za co Czajkowskiego lubię, ale też niepokojąco wiele tego, za co go czasem nie cierpię. Piękne tematy, zmysł melodyczny, intensywność, fantazyjność, spektakularne pasaże fortepianowe, nienachalne czerpanie z rosyjskiej muzyki ludowej - jasne, wszystko obecne, a zwłaszcza w pierwszej, rozwlekłej części zastosowane często spektakularnie. Ale jest tu też tyle czczej efektowności, banalnych głośnych uderzeń pełną orkiestrą, tyle przesadzonych klimaksów dobrych na sam koniec jakiejś symfonii wszystkich symfonii, a nie błahego romantycznego koncertu fortepianowego, że organizm się momentami buntuje. Czajkowski nie był jakimś chałturnikiem i jest w tej kompozycji też dużo kunsztu, no i przeżywając te patetyczne momenty właściwie słucha się tego prawie rozkosznie, ale gdyby zaprowadzić tu trochę niemieckiego rygoru i subtelności, to kto wie, może i ja uznałbym to za jeden z najlepszych koncertów wszech czasów. A tak to co najwyżej mogę uznać za jeden z najbardziej przecenionych.
7.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz