Bill Evans: "Explorations"

1961

Albumy studyjne Billa Evansa z przełomu lat 50. i 60. to być może najcelniejsze i najczystsze, nawet jeśli niekoniecznie najbardziej imponujące, urzeczywistnienie cool jazzu w historii. Cool jazz Dave'a Brubecka był bardziej "cool", ale Brubeck, radykalnie odciążając swoją muzykę nie tylko formalnie, ale i treściowo, tzn. emocjonalnie, odjechał z kolei trochę za mocno od drugiego członu nazwy tego podgatunku.

Explorations to oczywiście muzyka niemal maksymalnie spokojna: może nie całkowicie, ale tak spokojna, na ile spokojny może być jazz ze swoim bądź co bądź intensywnym i żwawym idiomem improwizacyjnym. Rezygnacja z najbardziej ekstrawertycznego ze wszystkich instrumentów w jazzowym uniwersum, czyli z instrumentu dętego, to oczywiście nie autorski pomysł Evansa, bo takie tria pojawiały się dużo wcześniej, ale on podszedł do tej rezygnacji wyjątkowo radykalnie. Zwykle w takiej sytuacji fortepian zaczynał mniej lub bardziej naśladować saksofon/trąbkę; fortepian Evansa zdecydowanie mniej niż bardziej, wciąż koncentrując się w ogromnym stopniu na harmonii. Wprowadza to sporo subtelności i eteryczności. W każdym razie taki a nie inny i tak a nie inaczej zachowujący się skład stał się jednym z filarów wizji Evansa. Innym, jeszcze ważniejszym, była technika improwizacyjna pianisty - niemal impresjonistyczna, bardzo delikatna, eteryczna, subtelna, skrajnie introwertyczna, ale niepozbawiona masy ani głębi. Evans jest skryty, nawet chłodny zewnętrznie, ale pełen emocji i wrażliwości (swoją drogą było niewielu artystów z fizjonomią bardziej niż u Evansa paralelną z ich sztuką). To, że jest to muzyka nie tylko przyjemna i spokojna, ale też interesująca, zapewnia ukierunkowanie na intelektualne poszukiwanie, szczególnie w harmonii - za pomocą której Evans przetwarza tu proste popularne piosenki na impresje o niejednoznacznej atmosferze - ale też w kwestii wewnętrznego rytmu improwizacji fortepianu, pełnej częstych asymetrii, pauz, przyspieszeń, zrywów i odpuszczeń. To ostatnie sprawia, że będąc bardzo cool jazzem, album nie jest prawie w ogóle "jazzem kawiarnianym". Oczywiście swoje zrobił dobór perkusisty i basisty, ukierunkowanych identycznie jak lider, subtelnych, oszczędnych, a przy tym lirycznych.

To wszystko da się powiedzieć oczywiście nie tylko o Explorations, bo w tym okresie Evans nagrywał programowo w zasadzie identyczne albumy. Specyficznie o tym mogę powiedzieć chyba tylko to, że może być z nich najlepszy, bo zgodnie ze swą nazwą poszukiwania formalne pianisty są na nim najśmielsze i najciekawsze, przynajmniej jeśli dobrze przypominam sobie pozostałe. Mogę też wskazać na konkrety: najsilniejszymi punktami są tu kawałki Israel, Beautiful Love i Nardis. Pierwsze dwa mają najlepsze eksperymenty harmoniczne, ostatnie z kolei jest najbardziej awangardowe w całokształcie (bardzo impresjonistyczne, z ascetycznym fortepianem i dużą rolą basu). Pozostałe utwory są wszak nieznacznie mniej udane. Poziom jest równy: na szczęście i niestety, bo żaden z kawałków nie wzbija się na poziom naprawdę świetny. Bardzo ciężko jednak przy podejściu Evansa byłoby na taki poziom wejść; formuła jego muzyki ogranicza się swoją własną bronią.


7.5/10

Komentarze