Kujawsko-pomorskie: część I. Fuzja regionów i budownicza oś czasu

Ubolewam nad tym co jakiś czas, ale Polska nie jest rajem dla miłośników regionalności jako takiej. Trudne losy geopolityczne tego kraju - częste zmiany granic, masowe przesiedlenia, ponad sto lat zaborów, a w końcu niechętna indywidualności, różnorodności i tradycji ideologia, którą przesiąknięte były rządy władzy ludowej - doprowadziły go do daleko posuniętego zatarcia odrębności jego poszczególnych fragmentów; czy to etnograficznej, czy też kulinarnej, kulturowej, językowej, architektonicznej. Wyraziste regionalizmy są tu raczej wyjątkami na wagę złota niż wszechobecnymi regułami. Co za tym idzie, inaczej niż choćby we Włoszech, Niemczech czy Hiszpanii, podstawowy podział administracyjny Polski nie oddaje regionalnego zróżnicowania państwa lub ewentualnie oddaje je dość koślawo, tylko gdzieniegdzie sensownie. Jest to oczywiście porównanie niekorzystne, porównanie z jednymi z najsmaczniej zregionalizowanych krajów na świecie, i dałoby się zaproponować inne, w którym Polska wypadnie jako miejsce bardzo zróżnicowane; zasługuje ona mimo wszystko na porównania do najlepszych, a nie najgorszych.

Czasem same nazwy województw mogą już coś powiedzieć. Trzeba nieco głębszego wglądu, by odkryć, że na przykład województwo lubuskie bierze swe imię od Lubusza, który nie tylko nie był nigdy jakimś centrum ziem tego województwa, ale nawet nie leży już w granicach Polski; albo że województwo świętokrzyskie to po prostu część Małopolski, bez jakiejkolwiek historycznej indywidualności. Są też jednak dwa województwa, które już samymi dwuczłonowymi nazwami sugerują pewną niespójność. Z nich dwóch tym jaskrawszym przypadkiem jest kujawsko-pomorskie, które łączy w jednej jednostce administracyjnej dwa znacząco odmienne regiony i jeszcze skrawki innych.

Nie wszystko zawiera się w nazwie, ale bardzo dużo: kujawsko-pomorskie to rzeczywiście przede wszystkim Kujawy i Pomorze. Kujawy prawie w całości; jedynie drobne okrawki regionu wychodzą poza województwo. Pomorze oczywiście w dość skromnej części, a nawet części części pod postacią fragmentu Pomorza Wschodniego. Zachód województwa to ponadto całkiem konkretny pas historycznej Wielkopolski. Jest też w końcu Ziemia Dobrzyńska, którą jednak przez silne związki z Kujawami można traktować jako ich fragment.

Województwo jest równie niespójne historycznymi regionami, co swoim charakterem. Część kujawska to w dużej mierze typowa Polska centralna: płaska, bardzo rolnicza, słabo zalesiona i dość mocno wyzuta ze swojej niegdysiejszej odrębności. Choć Kujawiacy są jedną z lepiej kojarzonych grup etnograficznych w Polsce, to na całej trasie wycieczki nie rzuciło mi się w oczy w zasadzie nic "typowo kujawskiego", co odróżniałoby tutejszą estetykę od reszty kraju. Lekką przewagę nad pozostałą "strefą centrum" uzyskuje natomiast krajobraz: sam nie jestem pewien, co konkretnie, ale coś sprawiało, że jazda po Kujawach nie była tak nudna i monotonna, jak po mazowieckim, łódzkim i wielkopolskim, i nie było to tylko towarzystwo pięknej dziewczyny, która potrafi zarzucić niezłym żartem na temat wielu gatunków zwierząt. Tutejsze wiejskie pejzaże mają już w sobie zaszyty jakiś liryzm, nawet jeśli często ciężko powiedzieć, skąd się on bierze, bo wciąż jest dość płasko i dość pusto, a wsie i miasteczka są nieatrakcyjne wizualnie. Jest to jeden z bardziej typowo polskich fragmentów Polski.

Im bardziej na północ, tym więcej Pomorza, czyli sosnowych lasów i odczucia nieco większej dzikości. Jednak nawet w swojej pomorskiej części województwo nie nabiera bardzo dużej atrakcyjności przyrodniczej. Jak Kujawy wyrażają się zwłaszcza we wspomnianym wiejskim krajobrazie, tak tutejszy fragment Pomorza - raczej w ceglanej architekturze, a przede wszystkim w jednym z kilku najświetniejszych miast całego kraju. Tutaj już nie jest też tak polsko - pachnie krzyżakami, pachnie niemieckim wiatrem, wiejącym z głębi Pomorza.

Kujawsko-pomorskie jest jednym z pięciu województw dających się nazwać centralnymi - tych, które nie graniczą z innym państwem ani z morzem, a jedynie z innymi województwami (w tym przypadku wielkopolskim, pomorskim, warmińsko-mazurskim, mazowieckim i łódzkim). I jego położenie jest dość uśrednione, i powierzchnia, i liczba ludności. Jak wszystkie z tych centralnych województw poza świętokrzyskim, większość swojej atrakcyjności turystycznej opiera na mieście wojewódzkim, a dokładnie jednym z dwóch, bo to drugi obok lubuskiego kazus wojewódzkiego duopolu. I to Toruń, siedziba sejmiku województwa, choć jest mniejszy od Bydgoszczy - siedziby wojewody - odpowiada w ogromnym stopniu za siłę przyciągania ludzi żądnych piękna i wiedzy. Jedynie Łódź i Warszawa znaczą dla swoich województw jeszcze więcej, niż Toruń dla swego.

Wszystko powyższe powoduje, że niełatwo mówić o tym województwie w ogólności i lepiej szybciej przejść do konkretów; jest jednym z najmniej "spójnych wizerunkowo". Nawet pod względem zaborów jest to najbardziej niejednolite województwo - większość jego terytorium, ale wcale nie większość znaczną, obejmował zabór pruski, a pozostałą część już rosyjski. Gdyby Toruń nie miał szczęścia do ocalenia od wojennych zniszczeń, byłoby jednym z najmniej interesujących w kraju. Jest jednak tak, jak jest, a jest po prostu przeciętnie (choć chyba jednak w górnej połowie rankingu): jedno znakomite miasto, kilka interesujących, nieporywający, ale też dość sympatyczny krajobraz i parę atrakcji, o których słyszał prawie każdy Polak, związanych z najstarszymi dziejami tego kraju, kultowych. Przeciętnie, ale tylko na tle innych województw - czyli nominalnie wciąż bardzo ekscytująco.

_______________________________________

Toruń pochłonął większość czasu poświęconego na to województwo. Choć ani w nim nie zacząłem, ani nie skończyłem, to zasłużył w moich oczach na artykuł osobny, więc poszatkowane zwiedzanie pozostałej części województwa postanowiłem ująć w pierwszej części relacji. 

Gdy zacząłem objazd w południowo-wschodnim narożniku województwa - czyli bardzo blisko samego środka całej Polski - przywitał mnie nie tylko typowo kujawski, wiejski krajobraz, ale też atrakcja, która idealnie się w ten krajobraz wpasowuje. Pierwszym punktem na trasie był bowiem Kujawsko-Dobrzyński Park Etnograficzny w Kłóbce, największy skansen całego kujawsko-pomorskiego. W województwie największy, w skali całej Polski dość przeciętny - liczba obiektów jest umiarkowana, kujawski styl budownictwa ludowego jest nieco generyczny (choć niektóre domy przysłupowe godne zapamiętania), a przede wszystkim nie można zwiedzać wnętrz bez przewodnika. Mankamenty skansen nadrabia trochę bardzo atrakcyjnym położeniem - na jego terenie znajduje się spory staw i leśne ostępy wyjęte z parku krajobrazowego.



































Mówiłem o miejscach kultowych - jednym z nich jest Mysia Wieża w Kruszwicy, ceglany graniastosłup ośmioboczny, wznoszący się na niewielkim wzgórzu na kilkadziesiąt metrów w górę. To jedyna pozostałość po dość potężnym zamku zbudowanym tu w połowie XIV wieku na rozkaz Kazimierza Wielkiego, który to zamek miał początkowo bronić okolic przed Zakonem Krzyżackim. Wyobraźnię pobudza jednak bardziej jako miejsce akcji legendy o królu Popielu, którego myszy zjadły, jednej z najsłynniejszych polskich legend. Wieża nie jest zbyt imponująca architektonicznie, ale rozciąga się z niej atrakcyjny widok na Gopło, dziesiąte największe jezioro w Polsce, przypominające raczej bardzo szeroką rzekę.








W nieodległym od Kruszwicy Strzelnie liznąłem fragment romańskich pozostałości, których przynajmniej w jakimś sensie ocalało trochę w regionie. Rotunda św. Prokopa, której historia sięga XII wieku, to podobno największa romańska rotunda w Polsce. Widać jednak po niej liczne przebudowy i uzupełnienia, przez co nie odczułem w jej pobliżu zbyt silnej średniowiecznej atmosfery.



Największa atrakcja województwa kujawsko-pomorskiego poza Toruniem nie znajduje się ani na Kujawach, ani na Pomorzu, lecz w historycznej Wielkopolsce. Jest też swoim charakterem bardziej wielkopolska niż kujawska, bo to Wielkopolska jest kolebką polskości. To legendarne stanowisko archeologiczne w Biskupinie, najważniejszy punkt na archeologicznej mapie całego kraju i najstarszy ślad osadnictwa na ziemiach polskich. W 1933 roku odkryto w tym miejscu - na podmokłych terenach przy Jeziorze Biskupińskim pomiędzy Gnieznem a Bydgoszczą - pozostałości po grodzie kultury łużyckiej, zbudowanym prawdopodobnie około VIII wieku przed naszą erą. Gród był to jak na tamte czasy potężny, zamieszkiwany według szacunków przez nawet tysiąc ludzi, ulokowanych w ponad setce drewnianych domostw. Osadę w pewnym stopniu zrekonstruowano, zachowując maksymalną wierność historyczną na podstawie dokładnych badań - przede wszystkim spektakularny, bardzo fotogeniczny wał obronny z bramą, na której szczycie zatknięta jest zwierzęca czaszka, oraz znajdujące się za nią dwa długie domy mieszkalne. Gdyby kiedyś odtworzono całość osady, miejsce byłoby czymś klasy światowej, ale i tak jest niezwykle klimatyczne i potrafi przenieść do przeszłości tak odległej, do której prawie nigdy w Polsce nikt się nie przenosi. Gród jest główną atrakcją Biskupina, ale są tu jeszcze inne stanowiska z rekonstrukcjami osad z innych okresów. Odtworzono obozowisko łowców reniferów sprzed 10-12 tysięcy lat, dom pierwszych rolników z okresu neolitu, a także osadę z czasów wczesnych rządów dynastii Piastów. Każde z tych stanowisk ma swój osobny urok; razem tworzą w pewnym sensie najbardziej nietypowy skansen w Polsce, w którym da się wyczuć pierwotną atmosferę sprzed wielu stuleci.

















































Niedługo po opuszczeniu Biskupina byłem już w Bydgoszczy. O ile w województwie lubuskim realnie trudno jest ustalić, która z jego stolic jest jego stolicą bardziej, bo Zielona Góra i Gorzów to miasta o podobnej liczbie ludności, o tyle w kujawsko-pomorskim większych wątpliwości nie ma. To Bydgoszcz, ze swoimi 330 tysiącami mieszkańców większa od Torunia aż o 2/3 - zarazem dziewiąte miasto w Polsce i to praktycznie na równi z ósmym Lublinem - stanowi centrum regionu. Historycznie nie jest to może jedno z tych najbardziej kluczowych miast Polski, ale dość istotne i z długą historią miejską, zaczynającą się w połowie XIV wieku (choć już przez kilka wcześniejszych stuleci były tu mniejsze lub większe grody czy osady). W czasach królestwa pozostawało ośrodkiem średniej wielkości, choć pełniło bardzo dużą rolę w handlu zbożem, a szybki rozwój nastąpił pod pruskim zaborem, zwłaszcza w drugiej połowie XIX wieku. Dzięki temu już w dwudziestoleciu międzywojennym Bydgoszcz była wśród dziesięciu największych polskich miast, co po drugiej wojnie światowej pozwoliło jej uzyskać rolę miasta wojewódzkiego.

Do niedawna nie cieszyła się najlepszą prasą, a w świadomości wielu osób, do których nowiny o swoistym renesansie Bydgoszczy jeszcze ze zbyt wielką siłą nie dotarły, wciąż jest ona jednym z typowych przykładów miejsca zapyziałego, brzydkiego i zrujnowanego. Sława ta naturalnie nie wzięła się znikąd, co widać nawet dziś, choć wiele dobrego zostało już zrobione: niektóre budynki nawet w najlepszych, najbardziej malowniczych fragmentach miasta wołają swym stanem o pomstę do nieba. Jednak moja niedługa wizyta dostarczyła wrażeń głównie pozytywnych: odkryłem Bydgoszcz jako miejsce z bardzo dużym potencjałem, częściowo już wykorzystanym, częściowo jeszcze nie. Kołem zamachowym bydgoskiej estetyki jest rozlokowanie centrum miasta wzdłuż pozakręcanej i porozgałęzianej rzeki Brdy, która tworzy tu słynną Wyspę Młyńską. Nad rzeką przechodzą romantyczne mostki, wiszą oryginalne rzeźby (na czele z najsłynniejszą, "Przechodzącym przez rzekę"); wzdłuż niej spotkać można sporo ślicznych budynków szachulcowych lub z murem pruskim; kwitnie życie knajpiane i studenckie, a atmosfera jest wyraźnie pubowa, nieco brudnawa, rzemieślnicza i awangardowa, odrobinę vintage-industrialna (również dzięki potężnym, ceglanym Młynom Rothera, dawnym młynom zbożowym z XIX wieku). Architekturze zabytkowej sekunduje jeden z ciekawszych w Polsce przykładów architektury współczesnej w postaci budynku Opery Nova. Jak to często bywa z tym określeniem, miano "Wenecji Północy" w kontekście Bydgoszczy brzmi zdecydowanie przesadnie, ale niewiele miejsc w Polsce bardziej na nie zasługuje. Chce się tu spędzić długi i żywiołowy wieczór.































Po wrażeniach znad Brdy nieco rozczarowujący jest bydgoski rynek, obudowany przez dość niskie i w większości niezbyt interesujące kamienice, w dodatku o bardzo umiarkowanej spójności. Jest przyjemnym i ostatecznie ładnym miejscem, ale wobec Bydgoszczy zdradzieckim: zdradza, że dość długo miasto było jednym z wielu, a dopiero stosunkowo niedawno stało się jednym z kilku.








Również w konkursie na najpiękniejszą katedrę miasta wojewódzkiego Bydgoszcz wypadłaby raczej blado. Jej Katedra św. Marcina i Mikołaja jest jak na najważniejszy kościół sporego miasta wprost kameralna, miniaturowa, skromna. Wciąż to bardzo ładny i stary, bo XV-wieczny gotyk z ciekawą bryłą i paroma interesującymi detalami, na który warto rzucić okiem, a że są na tym świecie kościoły, dla których ta katedra mogłaby służyć za kaplicę, to już inna sprawa. Nie udało mi się wejść do środka, ale sądząc po zdjęciach, to powłoka zewnętrzna jest w przypadku tej świątyni tą bardziej ekscytującą.








Z Bydgoszczy ruszyłem już do Torunia, jadąc wzdłuż cudownie zalesionej na tym odcinku Wisły. W trakcie pobytu w drugiej stolicy województwa udało się odbyć około półtoragodzinną wyprawę w celu zobaczenia na własne oczy legendarnych tężni solankowych w Ciechocinku. Miasto to jest znane raczej jako topos żartów, kojarzone z rzeszami emerytów, przybywających tu na sanatoryjne kuracje i zarazem podboje miłosne, tymczasem na miejscu żartów już nie ma. Rzeczone tężnie to bowiem bardzo imponujący zabytek: po pierwsze są największym tego typu obiektem w całej Europie, po drugie istnieją od dwustu lat, a po trzecie sprawiają naprawdę potężne wrażenie wizualne, zdając się ciągnąc niemal w nieskończoność. Roztaczają wokół siebie naprawdę wspaniałe, jakby nadmorskie powietrze.









Już po wyjeździe z Torunia pojechałem rzucić okiem na najsłynniejszy zamek w województwie - Zamek Golubski w Golubiu-Dobrzyniu, zbudowany przez krzyżaków na przełomie XIII i XIV wieku. Mimo że jest dość szeroko znany i malowniczo położony na wzgórzu, nie zdobył mnie za mocno. Ceglany trzon budowli jest niewątpliwie stary i niewątpliwie ceglany, ale nie ma za wiele finezji, a renesansowa nadbudowa z początku XVII wieku raczej mu przeszkadza niż pomaga: w obecnym stanie wygląda trochę jak betonowy dodatek z lat 90.





Zamek był lekkim rozczarowaniem, za to pozytywnym zaskoczeniem okazał się finał zwiedzania województwa w Grudziądzu - trzecim mieście kujawsko-pomorskiego, które zasługuje nie tylko na odwiedziny, ale może nawet i powrót. Pod względem liczby ludności jest czwartym, jeszcze po Włocławku - zamieszkuje je niecałe 90 tysięcy ludzi. Inaczej niż Bydgoszcz, malowniczo położony nad szerokim odcinkiem Wisły Grudziądz historycznie był nieco ważniejszy, niż jest teraz (nie wspominając już o tym, że kopnięty jest przez nie lada zaszczyt - pierwsze trzy lata swojego życia spędziłem przy ulicy Grudziądzkiej). Na wczesnym etapie swojego istnienia został przejęty przez krzyżaków i przez nich rozwijany, dzięki czemu dziś może się pochwalić stosunkowo obszerną i klimatyczną starówką, pełną ceglanych budowli.

Emblematycznym zabytkiem Grudziądza są średniowieczne spichrze obronne - potężne, wysokie i strome budowle z czerwonej cegły, które łączyły funkcję wojskową z żywnościową, a dziś tworzą naprawdę zapadającą w pamięć panoramę.






Za spichrzami, na sporym wzniesieniu, kryje się przyjemne grudziądzkie stare miasto. Bez szału uniesień, ale godne pozazdroszczenia przez niejeden większy ośrodek - z ceglanym budynkiem tu i ówdzie, między innymi bardzo poważną, gotycką bazyliką św. Mikołaja z początku XIV wieku, paroma klimatycznymi uliczkami i przyzwoitym rynkiem.
















Najbardziej spektakularny punkt Grudziądza stał się jednocześnie ostatecznym końcem moich kujawsko-pomorskich peregrynacji. Niewiele, prawie nic nie zostało z zamku krzyżackiego, który - gdyby ocalał - czyniłby panoramę tego miasta tak już sceniczną, że byłoby moim zdaniem naprawdę słynne. Jedna wieża na planie koła, tak zwana Wieża Klimek, w dodatku odbudowana, nie jest żadną atrakcją z punktu widzenia architektury - ale jest dość sporą dlatego, że dostarcza znakomitych widoków. Widok z niej na Wisłę - z Grudziądzem i przyjemnym krajobrazem południowego Pomorza w towarzystwie - jest naprawdę zapierający dech w piersiach i należałoby się zastanowić, czy nie jest to najdoskonalsza panorama Wisły w całej Polsce. Przebija w każdym razie według mnie nawet świetny widok w Płocku, bardziej znany niż ten.










Nie wpadłem na to w trakcie planowania, nie wpadłem w trakcie zwiedzania ani nawet tuż po nim - w końcu jednak dotarło do mnie, że jeśli już musiałbym z tej niejednorodnej krainy wydestylować jakiś temat przewodni, to byłoby to budownictwo, którego nie należy w tym przypadku utożsamiać ściśle z architekturą. Wiejskie chaty, stare młyny, niezwykłe spichlerze, kościoły, wieże, tężnie, zamki, modernistyczne opery; z drewna, z kamienia, z cegły, z szachulcem, z murem pruskim, z betonu; wzniesione przez bezimienne plemiona, przez krzyżaków, Polaków, Niemców. Kujawsko-pomorskie można starać się ujmować z różnych punktów widzenia - z jednego z nich są jak wielki pomnik dla wysiłków inżynierów i budowniczych z przeróżnych czasów. I choć bez zastanowienia oddałbym cały ten pomnik za jedno, jedyne miasto, ulokowane w środku województwa, wciąż jest on godny wnikliwego wejrzenia.

Komentarze