Bierdzany. Dzikość kieszonkowa

Jedną z kardynalnych zalet Wrocławia jako miejsca do życia jest to, że łączy fakt obecności wśród około trzydziestu największych miast Unii Europejskiej - i wszystkie tego faktu dogodności - z generalnym wrażeniem czegoś jednak zdecydowanie mniej ogromnego, miejskiego i cywilizacyjnie intensywnego. To nie tylko kwestia tego, że duża część osiedli wygląda po prostu dość kameralnie, małomiejsko lub nawet wiejsko, ale też o całkiem niemałą liczbę miejsc, w których cywilizacja warunkowo zamiera. Oczywiście ścisłe centrum stolicy Dolnego Śląska w odpowiednich godzinach jest i zawsze będzie dość drapieżną przestrzenią, ale wystarczy oddalić się trochę od niego, by odnaleźć tereny, które emanują aurę bardzo umiarkowanego dotknięcia przez ludzką rękę. Jeżeli zależy nam na czasie i chcemy oddalić się jak najmniej i jak najszybciej, najlepszą destynacją będą enigmatyczne Bierdzany.

Enigmatyczne w wielu sensach. Zacząć należałoby od tego, że - jak przynajmniej przypuszczam, wnioskując z własnych doświadczeń - znacznej większości mieszkańców Wrocławia nazwa tego osiedla nic nie mówi. Nie odnajdziemy go również w oficjalnym podziale administracyjnym: wchodzi w skład bardzo dużej jednostki Księże, do której wlicza się jeszcze kilka innych historycznych osiedli. Prawie nikt nie zna nikogo, kto by na Bierdzanach mieszkał - a wynika to z tego, że po prostu prawie nikt na nich nie mieszka, bo z całego Wrocławia tylko sąsiednie Świątniki - praktycznie w całości teren wodociągów miejskich z zakazem wstępu dla zwykłego śmiertelnika - są osiedlem jeszcze mniej zaludnionym. Większość powierzchni Bierdzan też zresztą nie jest łatwo osiągalna - ich terytorium wcale nie jest małe, ale przebiega przez nie w zasadzie jedna normalna ulica i garść też nie za gęsto usianych ścieżek i dróżek. A mówimy cały czas o terenie, który zaczyna się w odległości półgodzinnego spaceru od granic Starego Miasta.

Bierdzany nigdy nie były niczym wielkim. Wieś, wzmiankowana już w 1283 roku, szczyt swojego rozwoju osiągnęła w XIX wieku jako Pirscham, kiedy zamieszkiwały ją w pewnym momencie 93 osoby. W następnym stuleciu stało się jednak jasne, że nigdy się nie rozrosną - wraz z okolicznymi wsiami Bierdzany zaczęły, jako tereny wodonośne, pełnić istotną rolę w systemie hydrologicznym Wrocławia, a jeszcze przed I wojną światową mieszkańców pozostało zaledwie 22. I raczej właśnie jako tereny wodonośne zostały przyłączone w 1928 do miasta, niż jako dodatkowa przestrzeń do osiedlania się dla obecnych i potencjalnych wrocławian.

Są dziś osiedlem prawie całkiem oblanym przez wodę. Od północy zamyka je Odra, przez którą graniczą z Dąbiem i Biskupinem; od południa - Oława, odcinająca je od Przedmieścia Oławskiego, Księża Małego i Świątnik. Jedynie z Rakowcem na zachodzie i na krótkim odcinku z Opatowicami na wschodzie graniczą drogą lądową.

Najlepsze miejsce na Bierdzanach jednocześnie należy do nich i nie należy. To Kładka Siedlecka - malowniczy, dość długi pieszy mostek nad rzeką Oławą, który łączy osiedle z Przedmieściem Oławskim (a konkretnie Wilczym Kątem, który jest jego podzespołem). Jako że jednak pasuje charakterem bardziej do Bierdzan, a w dodatku Przedmieście ma i tak mnóstwo swoich atrakcji, postanowiłem uwzględnić kładkę w tym właśnie artykule. Miejsce to było niegdyś jednym z najbardziej urokliwych w całym Wrocławiu - pozwalało odczuć w pełni dziewiczy charakter doliny Oławy i wybitnie się odrealnić. Nigdy nie zapomnę, jak znalazłem się tu po raz pierwszy, przyjeżdżając na rowerach ze swoim ojcem. Miałem piętnaście lat, bliskie zeru wyobrażenie o układzie przestrzennym Wrocławia i poczułem się jak na końcu świata, nie przypuszczając, że jestem w zasadzie całkiem blisko rynku.






Niestety, to nie jest już to samo miejsce. Gdybym do tego wpisu zabrał się rok wcześniej, Bierdzany w ogóle byłyby miejscem jeszcze dzikszym i nieznanym, niż są obecnie. Od niedawna przechodzi przez nie jednak najbardziej spektakularny odcinek alei Wielkiej Wyspy, ten od Oławy do Odry. Przechodzi niestety między innymi 50 metrów od Kładki Siedleckiej, co na zawsze odebrało jej ogromną część atmosfery. Wciąż to jednak piękne miejsce i zachowało w sobie coś ze starych czasów.


Kładka wpada w Bierdzany od razu w epicentrum ich zielonej dzikości. Las Rakowiecki, bo o nim mowa, mimo swojej nazwy przynależy w znacznej większości właśnie do tego osiedla, a nie do sąsiedniego Rakowca. To jeden z najmniejszych lasów we Wrocławiu, w zasadzie las kieszonkowy, mniejszy od niejednego parku, ale wciąż z odpowiednią dla swego charakteru nazwą. Jest dziki, miejscami nawet bardzo dziki, puszczowy lub wręcz dżunglowy, jeśli spojrzeć na często występujące w nim bluszcze, pnącza i liany. Mimo niedużej powierzchni i jedynie paru ścieżek, da się w nim trochę zagubić i pozostawić za sobą myśli o cywilizacji.




















Jeśli o cywilizacji mowa, Bierdzany nie mają w jej temacie (poza potężną aleją) wiele do zaproponowania, ale wciąż więcej niż niejedno osiedle. To budynek, który po remoncie stał się jednym z najładniejszych w całym mieście - Pałac Hollenderów, wzniesionym w 1886 roku w stylu nieco francuziejącego neobaroko-neorenesansu. Niestety coś za coś - nowy właściciel w XXI wieku uratował pałac od ruiny, ale też nie pozwala się do niego zbliżyć, by popodziwiać architekturę.


Ta stricte "osiedlowa" część Bierdzan nie ma prawie nic do zaproponowania. Zresztą nie do końca taka część istnieje - stoi tu dosłownie kilka domów, a ulica Bierdzańska - patrząc po nazwie, teoretycznie ważną dla osiedla (choć główną osią tego terenu jest ulica Międzyrzecka) - to wąska, brukowana, zarośnięta droga, prowadząca wśród ogródków działkowych. Jedynie zabytkowy budynek pompowni z lat 1926-1927, do dziś działającej - przy przystanku autobusowym Bierdzany - może przykuć czyjąś uwagę.








Wracając myślami do Kładki Siedleckiej, sądzę, że naczelny, pozytywny wydźwięk tego wpisu należy na koniec poszerzyć jeszcze o jeden - o zabarwieniu minorowym. Z jednej strony cieszmy się, że w wielkim mieście Wrocławiu, nie tylko na jego leśnych obrzeżach, możemy doświadczyć uroku dzikiej przyrody. Z drugiej jednak nie zwlekajmy za długo z tym doświadczaniem: nigdy nie wiadomo, kiedy  jedno z naszych ulubionych miejsc straci na swej dzikości, która ulegnie mieszkalnym, przemysłowym lub transportowym potrzebom metropolii.

Komentarze

Prześlij komentarz