Psie Pole. Odrębność przez wieki

Nietrudno wskazać największą atrakcję Wrocławia, jeśli za taką uznawać tę najchętniej odwiedzaną - to wspaniały rynek staromiejski, na którym swoją stopę postawić musi każdy, kto po raz pierwszy odwiedza to miasto. Niewiele osób, a nawet względnie niewielu mieszkańców stolicy Dolnego Śląska ma świadomość, że Wrocław ma jeszcze drugi rynek. Nie znajduje się on bynajmniej w pobliżu tego głównego placu miejskiego, jak to często bywa w miastach z obfitością rynków, lecz na osiedlu bardzo od centrum odległym. Sztuczna inteligencja mogłaby wywnioskować z podanych informacji, że osiedle to może być jednym z najbardziej atrakcyjnych w mieście. A jednak większość posiadaczy inteligencji naturalnej nie dostrzega nic szczególnie godnego uwagi w Psim Polu - jedynym poza Starym Miastem fragmentem Wrocławia z rynkiem.

O tej bardzo charakterystycznej i obrazowej nazwie - wywodzącej się albo od słynnej, choć nie do końca pewnej historycznie bitwy na Psim Polu z czasów Bolesława Krzywoustego, albo od marności tutejszych wsi, albo od obecności książęcej psiarni - słyszał każdy wrocławianin. Ta nazwa dawnego miasta, które jako Hundsfeld zostało włączone do Wrocławia i stało się jednym z jego osiedli, objęła bowiem w pewnym momencie całą wrocławską dzielnicę. Do momentu zniesienia dzielnic Psim Polem nazywane było wszystko na północ od Odry, a więc grupa blisko dwudziestu różnych osiedli. Podobnie jak to było z Krzykami, podobnie bez sensu i podobnie pokutując do dziś w głowach wielu mieszkańców. Nawet dziś właściwe Psie Pole jest częścią większej jednostki administracyjnej: Psie Pole-Zawidawie, w której skład wchodzą jeszcze Zakrzów, Zgorzelisko i Kłokoczyce. Ten artykuł jest jednak wglądem w to najściślej rozumiane Psie Pole - teren wsi wzmiankowanej jako Pzepole już w 1206 roku, która na przełomie XIV i XV wieku otrzymała prawa miejskie, a w roku 1928 została włączona w granice Wrocławia. W 1928, więc sporo lat przed tym, jak stało się to ze wspomnianymi trzema osiedlami. Poza nimi współczesne Psie Pole graniczy jeszcze z Kowalami i Sołtysowicami.

Osiedle w pierwszej kolejności kojarzy się z dwiema spokrewnionymi rzeczami - z odległością i odrębnością. Przez wiele lat było i pozostaje w dużej mierze do dziś synonimem miejskiego końca świata, na który wyprawa jest długa i niełatwa ze względu na kiepskie połączenia komunikacji zbiorowej. Teoretycznie pod tym względem Psie Pole nie może się równać z innym dawnym miastem - Leśnicą, jeszcze dalej położoną od centrum, jeszcze bardziej odrębną. A jednak jeszcze do niedawna - od jakiegoś czasu się to zmienia - to ono było najczęstszym szablonem do wrocławskich żartów o osiedlu odległym, źle położonym, odciętym od miasta. Być może przez to, że do Leśnicy dojeżdża tramwaj, a żeby dostać się z centrum na Psie Pole, trzeba przebyć dwie odnogi Odry i Widawę. Zresztą dojazd autem na Psie Pole - szeroką, niemal autostradową trasą (dawniej drogą na Warszawę), po bokach której na pewnym odcinku nic nie ma - ma w sobie coś takiego, co dostarcza poczucia, że najpierw opuszcza się jedno miasto, a potem dopiero wjeżdża na teren innego. Mimo prawie stu lat w granicach Wrocławia, mimo że współczesne budownictwo przytłacza tu ilościowo stare, mimo że bardzo mało zachowało się dawnej tożsamości osobnego miasta - po upływie stuleci Psie Pole ciągle pozostaje jakąś odrębnością.



Chciałbym móc napisać, że to perełka, dla której warto przebyć tę odległość i którą warto osobno zwiedzić, jak to trochę jest w przypadku wspominanej Leśnicy. Moim zdaniem warto i warto, ale perełka to już słowo nieco na wyrost. Psie Pole mnie nie urzeka i wydaje się mocno nieuprawnione, że nadało ono nazwę całej wielkiej dzielnicy. Znaczna większość terenu tego dużego osiedla jest nieinteresująca zupełnie - pokrywają je w sporym stopniu a to puste pola, a to swego rodzaju park technologiczno-logistyczno-przemysłowy, a to ogródki działkowe, a to blokowisko. Ma się też wrażenie niemałego chaosu urbanistycznego. W samym środku tego wszystkiego tkwią jednak nie takie znikome pozostałości dawnego miasta i im wnikliwy wrocławianin musi się choć raz w życiu przyjrzeć, bo mają swój osobny, nawet w jakiejś skali niepowtarzalny urok.

Jadąc od centrum, to interesujące Psie Pole zaczyna się na ulicy Krzywoustego, gdzie zabudowa kameralnych kamienic - mimo kiepskiego stanu ich utrzymania - daje ewidentny vibe małego miasteczka.




Bardziej nawet wiejski niż małomiasteczkowy jest uroczy, ceglany Kościół św. Jakuba i św. Krzysztofa, który w pewnym sensie jest tak stary, jak całe Psie Pole - wzmiankowany już w 1206 roku. W pewnym sensie, bo obecny kościół jest w jakimś stopniu przekłamaniem architektonicznym - wygląda na starszy, niż był w ostatnich latach przed wojną, w trakcie której został wysadzony. Odbudowano go do kameralnej formy, podczas gdy kończył swoje niemieckie czasy jako nie taka mała świątynia z wydatną wieżą. Obecny kształt bardzo mi się jednak podoba - ładnie dopasowano do niższych, ocalałych fragmenty starych murów ceglaną odbudowę.






W pobliżu kościoła mieści się wspomniany na wstępie rynek, nazywany dziś czasem Rynkiem Poleskim. Pozostałe miasta, które są dziś częścią Wrocławia, też miały swoje rynki, ale tylko ten na Psim Polu zachował w poważnym stopniu faktycznie rynkowy charakter. Po rewitalizacji z niedawnych lat jest bardzo przyjemnym, kameralnym, nawet klimatycznym miejscem - poza Karłowicami i Cmentarzem Osobowickim może nawet być najprzyjemniejszym fragmentem wrocławskiej urbanistyki na północ od Odry. Na planie ściętego trójkąta, otoczony kamienicami z przełomu XIX i XX wieku, w których mieści się parę knajp, wyposażony w fontannę i kilka rzeźb, w tym przeurocze rzeźby trzech psów, które rozpogadzają tę przestrzeń - ciężko choć trochę nie lubić tego miejsca.







Całkiem przyjemny jest też pobliski cmentarz parafialny, przynależny do powyższego kościoła, godny nawet rangi komunalnego ze swoją klimatyczną aleją drzew.





Na tym jednak urok Psiego Pola w dużej mierze się kończy. Reszta części mieszkalnej jest już nieco bezduszna - to blokowisko, przeplatające bloki XXI-wieczne i peerelowskie, z których żadne nie tworzą zbyt interesujących form ani przestrzeni miejskiej. Jeśli już na czymś zawiesić oko w tych okolicach, to chyba tylko na dwóch koszmarkowato-intrygujących blokach z przełomu XX i XXI wieku, które bez gracji próbują naśladować wielkie okręty.







Odnotować należy jeszcze stację kolejową Wrocław-Psie Pole, bo jest jedną z nielicznych w mieście z własnym dworcem - może nie najpiękniejszym, ale całkiem zgrabnym i zabytkowym, bo XIX-wiecznym.



Psie Pole, mimo że ze wszystkich północnych osiedli Wrocławia ma chyba najbardziej rozpoznawalną nazwę, nie ląduje na mojej krótkiej liście tych najciekawszych spośród nich, dla których będę chciał czasem urządzać wyprawę ze swojego południa. Jeśli czasem będę tędy przejeżdżał na piękne Pawłowice, chętnie nadłożę parę minut drogi, by z przyjemnością przejechać przez tutejszy rynek - i tyle. W innym sensie Psie Pole pozostaje dla mnie bytem odrębnym.

Komentarze