Paul Gauguin: "Skąd przyszliśmy? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy?"

olej na płótnie / 1897 / Museum of Fine Arts, Boston

Nie tak łatwo wybrać najlepszy z obrazów Gauguina ani nawet oszacować któryś jako taki. Te, na których najbardziej wyraziście stosował swój największy wkład w historię sztuki, to jest zuchwałe i wizjonerskie podejście do koloru, nie są zarazem tymi najciekawszymi, bo potrafią do tej zuchwałości się niemal ograniczać. Gdzie z kolei pojawia się bardziej interesująca treść, kompozycja, myśl, tam często Gauguin jakby powściąga formę. Wycelowałem ostatecznie w dzieło, które jest już kolorystycznie świetne, ale choć może nie aż tak drapieżnie świetne jak parę innych, to przy okazji z Gauguinowskich roznegliżowanych Polinezyjek układa coś dużo ciekawszego, niż przedstawienie tychże samych w sobie. To dopiero czyni go w moich oczach wielkim - bo mimo wszystko jeszcze brakowało mu trochę do swej bratniej duszy, Van Gogha, którego forma z dosłownie każdego przedstawienia mogła uczynić wspaniałą sztukę.

Nie jest też łatwo znaleźć obraz, którego esencja byłaby równie paralelna z tytułem dzieła. Gauguin postępuje możliwie najbardziej wprost - nie tylko bezpośrednio ewokuje filozoficzny nastrój, tytułując obraz pytaniem o istotę człowieka (pytaniem rozbitym na trzy zdania, ale w gruncie rzeczy jednym), lecz nawet umieszcza tytuł w integralnej części malowidła. Trzeba jednak przyznać, że ma do tego prawo - nie jest to tania sztuczka, która miałaby skłonić do zobaczenia na obrazie czegoś, czego nie udało się na nim ująć przez artystyczną porażkę. Obraz mówi sam za siebie, a tytuł w narożniku jest jedynie wzmacniającą wydźwięk wiśnią na torcie.

Wyjątkowo w przypadku tego malarza chyba nie koloryzm, a jednak kompozycja rzuca się w oczy na samym początku. Płótno z Bostonu jest faktycznie bardzo duże, ale nawet oglądając internetową reprodukcję, której wielkość będzie taka, jaka i wielkość danego ekranu, odczuwa się jego ogrom natychmiastowo. Jest to ogrom freskowej proweniencji, warunkowany rozmachem, holizmem, ambicją i obfitością kompozycji - nimi raczej niż rozmiarami płótna. Silnie pozioma, w połączeniu z tym, co przedstawia, od razu przywodzi na myśl oś czasu z równouprawnieniem wszystkich jej fragmentów, bez centrum opowieści.

Jest to w istocie rzeczy kompozycja płaska, perspektywiczna tylko bardzo fragmentarycznie. Nie przedstawia jednej, wspólnej przestrzeni z realistycznymi relacjami przestrzennymi występujących w niej obiektów, lecz multum scen, które są tu jakby powklejane jedna obok drugiej, czasem nachodząc na siebie, osobne, wyjęte z innych miejsc i czasów, różnej wielkości. Ze względu na czasy Gauguina i jego faktyczne inspiracje łatwo przywołać tu malarstwo japońskie, ale mi akurat to płótno dużo mocniej kojarzy się z europejskim gotykiem i jego osobliwym stylem wielowątkowych przedstawień, za nic mających sobie realizm przestrzenny (a i kolorystyczny zresztą za niewiele więcej).

Kompozycję cechuje też panteistyczna z ducha, ewidentna próba ujęcia wszystkiego - zupełnie inaczej założona niż na obrazach niderlandzkich pejzażystów, gdzie malarze starali się uzyskać wrażenie nieskończonej przestrzeni. Tutaj przestrzeń jest bardzo ciasna; poza lewym górnym fragmentem obrazu, gdzie pojawia się trochę nieba i dali, wszystko jest upakowane jak najgęściej, niemal bez powietrza. Totalność ujęcia świata i życia osiągana jest właśnie przez tę gęstość oraz przez rodzaj zawartości - człowieka na każdym etapie życia, zwierzęta, rośliny, przyrodę nieożywioną, bóstwo.

Koloryzm jakby na końcu w poznaniu, ale wciąż najlepszy - bez wybitności Gauguina na tym polu obraz mógłby być nużący i drażniący, niedorastający do ambicji swoich założeń, pretensjonalny bez praw do swych pretensji. To kolor - jego mozaikowość, intensywność, arbitralność, emocjonalne i symboliczne uzasadnienie bardziej niż realistyczne, niezwykle przyjemne, choć pozornie gryzące zestawienia - nadaje życie i atmosferę tej mistycznej wizji.

Forma obrazu jest nie tylko wspaniałością samą w sobie - znakomita gęstość, obfitość kompozycji oraz śmiało-subtelny, mistyczny koloryzm powodują we mnie zachwyt, jeszcze zanim pierwsze myśli przegrupują się i ułożą w pierwsze zdania - ale też narzędziem do prowokacji filozoficznego stanu świadomości, może narzędziem bardziej zręcznym niż wszechobecny symbolizm treści, którego nie będę rozkładał na czynniki pierwsze. Zebranie na jednym płótnie jakby całego świata naraz - w różnych jego momentach, tu w różnych momentach życia człowieka, oraz bez powiązania przestrzennego - jest jakby malarską alegorią-sugestią wyjścia poza kantowskie "aprioryczne formy poznania", a więc czas i przestrzeń. Idąc już tą ścieżką - nacechowane arbitralnością, czystością, pozbawione poważniejszego śwatłocienia, pozbawione płynności przejść, kontrastowe zastosowanie koloru przywodzi z kolei na myśl co najmniej kierunek przejścia od zjawiska do pierwotnych sił natury albo rzeczy samej w sobie. Wizja pozostaje w oczywistym związku z rzeczywistością daną empirycznie, ale pokazuje rzeczywistość głębiej, obszerniej i z większą elastycznością percepcji.

Rezultat pozostaje w zawieszeniu. Gauguin stara się zainspirować nastrój, jaki mogłoby wywołać przeniknięcie osnowy bytu, ale nie może dać i nie daje odpowiedzi. Nie może oczywiście dać odpowiedzi obiektywnej - nie daje jednak nawet osobistej, ograniczając się do zebrania kluczowych toposów. Malowidło pozostaje tam, gdzie jego jakże trafny tytuł - na etapie pytania. Odpowiada chyba tylko na pytanie o wybitność Gauguina i odpowiada po stokroć twierdząco.



9.5/10

Komentarze

  1. Komentarzem do tego dzieła powinien być wiersz romantyka Heinricha Heine pt.: "Pytania". Heine przedstawia w nim człowieka, który zwraca się do fal:
    "Powiedzcie, co znaczy człowiek.
    Skąd przyszedł, dokąd zmierza.
    Kto mieszka tam w górze, na gwiazdach złocistych".
    w odpowiedzi
    "Fale szemrzą swym odwiecznym pomrukiem,
    Wiatr wieje, chmury płyną,
    Gwiazdy płoną obojętne i nieme,
    A głupiec czeka na odpowiedź".

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz