Stare Miasto: część IV. O archipelagu widoków

Lubię myśleć o pewnej kwestii w następujący sposób. Jednym z ważnych czynników, który daje Wrocławiowi przewagę nad prawie każdym polskim miastem, jeśli już nie nad każdym, jest to, że posiada on nie jedną, lecz jakoby dwie starówki. Znajdują się one obok siebie, oddzielone tylko rzeką, i współtworzą osiedle administracyjne Stare Miasto, ale są znacząco odmienne i opowiadają jakby dwie różne historie. Ta bardziej oczywista starówka, która przyciąga większą liczbę turystów, koncentruje się wokół rynku - jest gęsta, zapchana kamienicami, przepełniona knajpami, głośna i bardziej "typowa". Tę drugą, rozgrywającą się częściowo na Odrze, a częściowo na północnym brzegu Odry, cechuje bardziej kameralna atmosfera, otwarte przestrzenie, panoramiczne widoki i magiczna gra wieczornych świateł, odbijających się od tafli wody.

Mowa o tak zwanych wschodnich wyspach odrzańskich, czyli tych wyspach na Odrze, które wchodzą w granice Starego Miasta. Jest ich siedem i jednocześnie jest ich sześć, bo jedna z nich - Ostrów Tumski - wbrew nazwie wyspą już nie jest od ponad dwustu lat. Zastanawiam się, czy ten teren - ostatecznie będący Wrocławiem od samego początku, a więc dłużej niż rynek i okolice - nie jest bardziej esencją tego miasta niż jest nią właśnie rynek z przyległościami. Bo które z wybitnych polskich miast może zaproponować coś podobnego na choćby zbliżonym poziomie atrakcyjności i estetyki?


Jako że Ostrów Tumski sam w sobie jest wystarczająco obfitym fragmentem miasta, w tym wpisie koncentruję się na tych sześciu wyspach, które wyspami pozostały do dziś (to najbardziej wysunięty na północ z wyznaczonych przeze mnie kawałków Starego Miasta, graniczący z Nadodrzem). Wszystkie one razem wzięte znaczą mniej niż sam Ostrów, stanowiąc do niego swoiste preludium. Poza jednym kościołem nie ma na nich właściwie nic, co samo w sobie stanowiłoby top wrocławskich atrakcji. Ale tutaj największą atrakcją jest po prostu przestrzeń - przestrzeń, której rytm wyznacza Odra, przecinająca ląd licznymi odnogami. Nie to, co na wyspach się znajduje, jest kluczem do ich zrozumienia, lecz widoki, jakie się z nich rozciągają - na Stare Miasto po południowej stronie Odry, na siebie wzajemnie, na Ostrów Tumski, nawet na Nadodrze. Nie wiem, czy gdziekolwiek łatwiej jest poczuć całym sobą, w jak pięknym mieście się przebywa. To pewien paradoks, bo do II wojny światowej wyspy były gęsto zabudowane kamienicami i zakładami przemysłowymi - w tym akurat przypadku można się chyba w pewnym stopniu cieszyć, że wojenne zniszczenia nie zostały cofnięte. Ale również w oderwaniu od tego, co się z nich ogląda, wyspy te są niezmiernie godne odwiedzin - posiadają własną atmosferę, bardziej kameralną od południowej starówki, mniej profound od Ostrowa. W dodatku atmosfera ta zmienia się w zależności od wyspy.


Historię zaczynam od najbardziej odosobnionej wyspy, poniekąd eksklawy wyspiarskiego Wrocławia - Tamki, na którą nie da się wejść z innej wyspy, a jedynie ponad stuletnim mostem św. Macieja z południowego brzegu Odry. Wzmianki o Tamce (wówczas bezimiennej wyspie - nazwa pochodzi z 1945 roku) sięgają połowy XIII wieku, kiedy powstał na niej najstarszy w mieście młyn. Sama wyspa, bardzo niewielka, nie jest zbyt interesująca - dwa średnio zadbane budynki, jeden klub i obsługujące jego gości foodtrucki. Ale rozciągają się z niej świetne widoki - na Wyspę Słodową, Wyspę Piasek, Wyspę Daliową i nawet nadodrzański brzeg Nadodrza jednocześnie. Szczególnie wieczorny widok na kolorowe światła Wyspy Słodowej jest jednym z emblematycznych dla wyspiarskiego uniwersum.






Na Wyspę Piasek przedostaję się jednym z najładniejszych mostów Wrocławia - Mostem Piaskowym, przyciągającym wzrok już z oddali swoją soczystą czerwienią i charakterystycznymi latarniami. Obecna konstrukcja pochodzi z 1861 roku, ale jest spadkobierczynią najstarszej przeprawy rzecznej w mieście, wzmiankowanej już w 1149. To niemal symboliczna brama do tej bardziej odrealnionej i magicznej części Starego Miasta.



Wyspę Piasek jednak tymczasowo pomijam, kierując się od razu na najmniejszą z wysp - Wyspę Daliową, na którą wejść da się jedynie kładką nad tzw. Śluzą Piaskową, od Wyspy Piasek właśnie. Tutaj, nie licząc oczywiście przyjemnych widoków na Ossolineum i na Wyspę Słodową, chodzi o jedną rzecz - rzeźbę Nawę, liczącą sobie jedynie pięć lat. Ta błyskawicznie przyciągająca wzrok, iluzjonistyczna, fotogeniczna konstrukcja to w gruncie rzeczy jedna z ciekawszych wrocławskich rzeźb w ogóle, raźnie i jednocześnie z klasą ożywiająca, przełamująca zabytkową przestrzeń Starego Miasta. Ponadprzeciętnie ją lubię.









Wracam na Piasek, lecz już parę kroków później przebywam kolejną kładkę, by dostać się na Wyspę Słodową i poczuć nieco dziwnie, że robię to w biały dzień. Wyspa Słodowa (niegdyś Wyspa Bielarska Przednia, później przechrzczona ze względu na powstałe tu w XV wieku słodownie) to bowiem we Wrocławiu synonim imprezy, doznawania używek na świeżym powietrzu, kultury (lub jak kto woli braku kultury) studenckiej i tak dalej. Po zmroku, zwłaszcza naturalnie w weekendy, obrasta bardzo intensywnym, imprezowym klimatem. Za dnia za to łatwo zauważyć, że jest po prostu ładna - bardzo zielona, niemal parkowa, ze znakomitymi widokami na Ossolineum, gmach główny Uniwersytetu Wrocławskiego i Kościół św. Elżbiety w tle, a z drugiej strony na Wyspę Bielarską i Nadodrze. Osobną atrakcją wyspy jest łącząca ją z Nadodrzem Kładka Słodowa o wściekle seledynowym kolorze, a także nieco kontrowersyjna, ale moim zdaniem zdecydowanie udana współczesna reinterpretacja zabytkowego budynku, gdzie stare drapieżnie przenika się z nowym.















Najbardziej zieloną z wysp i teoretycznie najspokojniejszą jest Wyspa Bielarska (Wyspa Bielarska Tylna, zanim Przednia stała się Słodową), na którą docieram bezpośrednio ze Słodowej. Praktycznie jednak spokojna jest tylko w nocy, bo w dzień - z racji budzącego grozę zagęszczenia placów zabaw - jest najgłośniejszą ze wszystkich. Warto odnotować skrawek plaży, na którym niegdyś dokarmiałem łabędzie, przyjemny widok na Słodową i wspomniany zabytkowo-współczesny budynek, klimatyczną, wiszącą Kładkę Bielarską (zwaną też Kładką Żabią) z 1975 roku i bardzo dosłowną rzeźbę Sokrates.











Z powrotem przez Słodową przechodzę na Wyspę Młyńską, która jest tak malutka i tak mocno przytulona do Wyspy Piasek, że można jej nie zauważyć jako osobnego bytu. Z Wyspą Piasek od południa, a z północnym brzegiem Odry od północy łączą je dwa identyczne Mosty Młyńskie, które same w sobie są największą atrakcją wyspy. Ze względu na jej nazwę nie sposób też nie wspomnieć o słynnym, niedawno odnowionym Młynie Maria, wznoszącym się nad wodą pomiędzy Wyspą Młyńską a Wyspą Piasek.





I w końcu docieram na wielokrotnie już wspominaną Wyspę Piasek lub Wyspę Piaskową, najważniejszą i najciekawszą ze wszystkich. Swoją nazwę zawdzięcza ona nie materiałowi, z jakiego jest zbudowana, lecz wezwaniu największego kościoła, jaki się na niej znajduje - Kościoła Najświętszej Marii Panny na Piasku. To skrajnie rzadkie, o ile nie zupełnie wyjątkowe wezwanie, pochodzi od Kaplicy Scrovegnich z Padwy, w której znajdują się legendarne freski Giotta. Kaplica ta, ze względu na to, że na jej miejscu stał wcześniej rzymski amfiteatr (zapewne z piaszczystym wnętrzem), zwana jest też Cappella dell'Annunciata all'Arena. Tak czy inaczej, ta wyspa jest już czymś dużo więcej niż tylko przestrzenią z dobrymi widokami. Opowieść o niej zaczyna się od ulicy św. Jadwigi, która biegnie przez jej środek (ulica, choć nie mówię, że święta Jadwiga nie) i na której można się poczuć przez chwilę faktycznie jak na starówce. Lekko poskręcana, malowniczo wije się między kościołami i kamienicami.



Jeden z tych kościołów - właśnie Kościół NMP na Piasku - to największa atrakcja wszystkich sześciu wysp i jedna z zacniejszych świątyń w całym mieście. Ten kawał porządnego gotyku stoi tam od XIV wieku na miejscu wcześniejszej, XII-wiecznej budowli romańskiej. To stosunkowo prosty, ale za to bardzo dosadny i konkretny, ceglany gotyk, któremu ciężko się oprzeć. Jako że od południa przytula się do innego budynku, a fasada jest trudna do podziwiania w ciasnej uliczce (choć podziwiania warta, bo interesująco asymetryczna i z ładnym portalem), to zdecydowanie najlepiej patrzy się na kościół od północy, z Wyspy Młyńskiej albo już z Ostrowa Tumskiego. Hipnotyzuje on wówczas konsekwentnym rytmem gęsto usianych przypór i wyśmienitych maswerków oraz rozległym dachem.







Wnętrze nie rozczarowuje, nawet jeśli ze względu na zniszczenia wojenne czegoś tam mu brakuje. Mocno odczuwalna jest przewaga wysokości i długości nad szerokością naw - zwłaszcza w bocznych te proporcje są przedziwne, w sumie bardzo gotyckie. Wynika to z halowej konstrukcji i braku transeptu. Podziwiać można sklepienia (zwłaszcza genialny przykład sklepień trójpodporowych w nawach bocznych), maswerki, piękną gotycką nastawę, arcycenny romański tympanon nad wejściem do zakrystii, intrygujące detale, potężne filary i dość śmiałe, ale całkiem przekonujące współczesne witraże. Jest tu co robić, to naprawdę świetny kościół.































Przed jego północnym bokiem stoi przykuwający uwagę pomnik kardynała Bolesława Kominka wraz z legendarnym cytatem z jego listu do biskupów niemieckich.

Wspomniany budynek, który od południa przytula się do kościoła, to Biblioteka Uniwersytecka na Piasku - pierwsza siedziba biblioteki UWr, dziś pomocnicza, w ładnym, barokowym budynku z XVIII wieku, dawnym klasztorze augustianów.



Naprzeciwko biblioteki stoi jeszcze bardziej barokowy, żółcący się kościół z końca XVII wieku - niegdyś katolicki Kościół św. Anny, a dziś, po latach bardzo turbulentnej historii, Cerkiew św. Cyryla i Metodego, jedna z dwóch prawosławnych świątyń w mieście. Egzemplarycznie katolicka architektura sakralna skrywa we wnętrzu niemożliwą do pomylenia z czymkolwiek, ortodoksyjną przestrzeń pełną ikon, złota i gęstej atmosfery - warto zapolować na prawosławne nabożeństwo, żeby rzucić okiem.




Relację z ulicy św. Jadwigi warto podsumować wzmianką o jednej z najstarszych zachowanych budowli we Wrocławiu. Obecnie ta ceglana bryła o specyficznym kształcie to dom zakonny salezjanek, wcześniej szpital i przytułek św. Anny, jeszcze wcześniej kaplica szpitalna, a najwcześniej - kościół filialny św. Anny, zbudowany w latach 1375-1385.

Wyspa Piasek to jednak nie tylko stare kościoły i klasztorne zabudowania, ale też coś o dużo "młodszym" charakterze. Nie tylko dlatego, że istnieje od zaledwie roku - po prostu ciężko wyobrazić sobie atrakcję turystyczną dużo mocniej przyciągającą młode osoby, niż Muzeum Iluzji. Nazwa i zdjęcia same wyjaśniają, co tam odnajdziemy. Cena biletu jest trochę niepoważna, dwukrotnie wyższa niż w niejednym nieporównywalnie bogatszym i ważniejszym muzeum, ale jest to taki scam, na który mimo wszystko warto dać się z premedytacją naciąć - niektóre eksponaty są bardzo ucieszne.























Odnotowuję stojącą przed muzeum "rzeźbę" z 1972 roku, zwaną jako Żywy Pomnik Arena, będącą drzewem wsadzonym w ziemię korzeniami do góry, obecnie pomalowanymi na zielono. No, czemu nie, całkiem w porządku.

Na sam koniec zostawiam krótki, ale intensywny spacer najpiękniejszym z trzech bulwarów Wyspy Piasek - bulwarem Piotra Włostowica, który biegnie na tyłach kościoła i biblioteki, łącząc Most Piaskowy z Mostem Tumskim. Zapowiadam jednocześnie w ten sposób kolejną część relacji ze Starego Miasta, bowiem bulwar jest tak piękny głównie dlatego, że rozciąga się z niego być może najlepszy widok na Ostrów Tumski ze wszystkich. W tle wyrastają jeszcze sedesowce na Placu Grunwaldzkim i Most Grunwaldzki.





Nieliczne fragmenty Starego Miasta tak wiele zyskują na zapadnięciu zmroku, ile zyskują wyspy odrzańskie. Obejście ich wieczorem, gdy NMP na Piasku jest obdarzona piękną iluminacją, gdy Wyspa Słodowa rozbłyska światłami rzecznych barów, rozbrzmiewa muzyką i roztacza woń dymu i alkoholu, gdy zapalają się latarnie na Moście Piaskowym - obejście to pozwala jak rzadko kiedy wczuć się w atmosferę i wyjątkowość miasta.


































Wyspy odwiedzałem do tej pory raczej rzadko i zazwyczaj tylko po drodze. Sądzę, że po tym wpisie będę to robił częściej. Choć same w sobie rzadko wywołują porażający efekt, to są jednym z fundamentów wrocławskości. I pozwalają na spacer inny niż wszystkie - spacer, podczas którego co chwilę przeprawiamy się przez rzekę.

Komentarze