Indywidualności popu (4/200): The Byrds
Czas / Miejsce / Nurty
1964-1991 / Los Angeles, USA / Folk Rock, Psychedelic Rock, Country Rock, Pop Rock, Psychedelic Folk
Sedno wyjątkowości
Byli jednym z najbardziej wpływowych amerykańskich zespołów muzycznych w historii - stali wręcz u samych podstaw formowania się współczesnej muzyki popularnej w połowie lat 60. Ich nagrania inicjowały lub fundamentalnie popularyzowały trzy wielkie podgatunki rocka - kolejno folk rock, rock psychodeliczny i country rock - choć sami żadnego z nich nie doprowadzili do poziomu wybitnego, najlepiej wypadając w gruncie rzeczy w kategorii pop rocka.
Kluczowe postacie
Byrdsi nie mieli w swoim najlepszym okresie - jako kwintet, a po dość szybkim odejściu Gene'a Clarka kwartet - niepodważalnie najważniejszej postaci, choć najbardziej na ten tytuł zasługuje Jim McGuinn, po zmianie imienia Roger McGuinn (1942-...). Był liderem i jedynym członkiem, który nigdy nie opuścił składu zespołu; nigdy nie mający dominującej roli w komponowaniu (choć duży udział owszem), ale kluczowy jako główny gitarzysta z największym wpływem na brzmienie. Gene Clark (1944-1991), gitarzysta akompaniujący, komponował najwięcej we wczesnej fazie zespołu i był szczególnie istotny dla jego folkowego oblicza. David Crosby (1941-2023), kolejny gitarzysta, wykazywał największe ukierunkowanie awangardowe i najmocniej odpowiadał za psychodeliczny zwrot - a po odejściu z zespołu wydał najlepszy album pod własnym szyldem. Basista Chris Hillman (1944-...) miał duży wkład w kompozycje na najlepszym albumie. Perkusista Michael Clarke (1946-1993) miał przy tej czwórce już marginalne znaczenie.
Opus magnum
Younger Than Yesterday (1967): 8.0/10
Sukces tego albumu jest poniekąd efektem zrobienia kroku w tył. Jest to album mniej wyrazisty, bardziej poskromiony psychodelicznie niż poprzednie Fifth Dimension; nie ma też tej rozkosznej, oniryczno-folkowo-wiejskiej poświaty debiutu. Zespół nieco oszczędniej gra tutaj "stylistyką", a mocniej przykłada się do songwritingu, brzmienia i faktury. Z elementów psychodelicznych, folkowych czy nawet country czerpie przeważnie w oszczędnych dawkach, w ramach przyprawy. I może dlatego całość wypada tak harmonijnie - mimo niebagatelnie eklektycznego charakteru. Najlepsze kawałki to perfekcyjne melodie, błyskawicznie urzekające, słodko-gorzkie progresje harmoniczne i wokalne kontrapunkty, okolone dość burzliwym, naelektryzowanym, nawet minimalnie jazzującym brzmieniem z gitarami w roli głównej; wzmocnione atmosferą letniej, sennej, nienachalnej psychodelii; emocjonalnie może nie głębokie, ale szczere.
Album nie ustrzegł się ewidentnych fillerów w postaci C.T.A. - 102 i The Girl With No Name, ale poza tym jest głównie ciągiem pereł i perełek. W So You Want to Be a Rock 'n' Roll Star działa wszystko, ale nic nie zapada w pamięć tak mocno, jak harmoniczno-brzmieniowy kontrapunkt instrumentów dętych, nadający piosence wyjątkowego posmaku; gładki pop Have You Seen Her Face trafia na wyjątkowo pociągająco trzeszczące gitary; Renaissance Fair to esencja wczesnej psychodelii; melodia refrenu Time Between to czysta popowość; być może najlepsze Thoughts and Words ma nie tylko wyśmienity kontrast harmonii i nastroju między zwrotkami a refrenem, ale też wspaniałą fakturę wokalną (włącznie z formą imitacyjną pod koniec) i popis studyjnych eksperymentów; Why jest małym arcydziełem melodyczno-harmonicznej lekkości i zdystansowania przy zachowaniu chwytliwości. Żadnego z tych kawałków nie powstydziliby się ani Beatlesi, ani The Zombies (z którymi Byrdsi w tym wydaniu kojarzą mi się chyba najmocniej - Zobmies wydają się wręcz tutaj bezpośrednio antycypowani w Have You Seen Her Face czy Thoughts and Words), nie mówiąc o mniej znaczących składach popowych lat 60.
Z emocjonalnego punktu widzenia to zdecydowanie najbardziej dojrzały i interesujący album Byrdsów, wzniesiony nieco ponad dotychczasową naiwność. Pozornie lekki i radosny, pozwala sobie na sporo minorowych akcentów, czasem zaszytych mocno podskórnie, czasem bardzo bezpośrednich (co osiąga kulminację w środku albumu w postaci Everybody's Been Burned i Thoughts and Words - to pierwsze ma smutek o rzadkim poziomie autentyczności jak na około-Beatlesowe grupy, a drugie jest samo w sobie majstersztykiem słodko-gorzkiej niejednoznaczności). Prawie nigdy nie staje się przesadnie zaangażowany, wyraża emocje konkretnie, ale z pewnym zdystansowaniem i ambiwalencją. Zachowuje dzięki temu potężną świeżość i chyba wieczną młodość. Dla mnie to też esencjonalnie "letni" album: tak jak lato jest pełen radości, luzu i przyjemności, ale też sentymentu i nostalgii gorących wieczorów.
Beatlesi byli od Byrdsów lepsi prawie we wszystkim: ich dyskografie dzieli przepaść. Nie jest to jednak wcale przepaść aż tak ogromna, na jaką wskazywałoby to, gdzie po ponad pół wieku w kategoriach popularności są jedni i drudzy. Wcale nie aż tak wiele albumów Bitli cenię wyżej od najwyższego szczytu Byrdsów.
Inne wybrane dzieła
1. Mr. Tambourine Man (1965): 7.0/10
2. Fifth Dimension (1966): 7.5/10
3. The Notorious Byrd Brothers (1968): 7.0/10
4. David Crosby: If I Could Only Remember My Name (1971): 7.5/10
5. Gene Clark: No Other (1974): 6.0/10
Najlepsze utwory
8.5 I See You / So You Want to Be a Rock 'n' Roll Star / Thoughts and Words
8.0 Cowboy Movie (Crosby) / Eight Miles High / Everybody's Been Burned / Have You Seen Her Face / I'll Feel a Whole Lot Better / It's No Use / Laughing (Crosby) / Mr. Tambourine Man / Song With No Words (Tree With No Leaves) (Crosby) / Time Between / What's Happening?!?! / Why / Wild Mountain Thyme
Komentarze
Prześlij komentarz