Henri Bergson: "Materia i pamięć"
1896 / przekład: Romuald J. Weksler-Waszkinel
Bez większego zaskoczenia przyjąłem fakt, że lektura Bergsona okazała się jednym z moich najmniej udanych zetknięć z filozofią. Mimo wszystko liczyłem jednak, że treści inspirujące literacką pracę Prousta, nawet jeśli merytorycznie niezbyt wartościowe z filozoficznego punktu widzenia, będą przynajmniej na swój sposób porywające w odbiorze. Materia i pamięć to niestety nie tylko płód umysłu niezdyscyplinowanego logicznie, nadmiernie spekulatywnego i skłonnego do nadmuchiwania słów, ale też długimi fragmentami dzieło nużące i kanciaste, w którym mi przynajmniej trudno było się dopatrzeć jakkolwiek rozumianego literackiego artyzmu.
Początek - niestety w zasadzie sam etap stawiania zagadnień i krytyki dotychczasowych teorii - jest jeszcze dość obiecujący. Bergson formułuje interesujące pytania na obszarach sporu realizmu z idealizmem, dualizmu ducha tudzież świadomości i materii, a nawet czystej psychologii ze szczególnym uwzględnieniem fenomenu pamięci. Jego pobieżna analiza realizmu i idealizmu i punktowanie obu nurtów to jeszcze coś zajmującego, a chęć zwalczania naiwnego materializmu pozwala mi sympatyzować z autorem. Lektura jest też interesująca jako swoiste świadectwo dociekań psychologicznych na bardzo wczesnym etapie rozwoju psychologii jako nauki. Im bardziej jednak tekst zaczyna odbiegać od tego rodzaju wstępnego komentarza, a przybliżać się do jądra bergsonowskich idei, tym jest gorzej, zaś już mniej więcej druga połowa książki to doświadczenie bolesne. Nie tylko przez fatalny styl, łączący zawiłość z rzucaniem na wiatr magicznych, niezdefiniowanych słów, ale przez meritum: grubymi nićmi szytą spekulację z pamięcią jako wytrychem do wszystkiego. Bergson pożenił dwie cechy, których u filozofów przełykam z trudem: z jednej strony jest zachłyśnięty współczesnymi sobie odkryciami naukowymi i albo za mocno się na nich opiera, albo przekracza swoje uprawnienia i próbuje pouczać nauki ścisłe; z drugiej idzie w stronę daleko posuniętej spekulacji metafizycznej, napędzając się niezliczoną ilością zamglonych, niedokładnych zwrotów językowych, nieprzekonujących metafor i innych poetyckich raczej niż filozoficznych wymyków. To wyjątkowo nieszczęśliwe połączenie: de facto fantasmagorie pod pozorem naukowości.
Z pewnych miejsc tego tekstu - nawet te najstraszniejsze rozdziały nie są wolne od jakichś celnych spostrzeżeń - przenika, że Bergson myśleć umiał, a i był jak na swoje czasy dość wnikliwym i poniekąd zawziętym obserwatorem ludzkiego umysłu, zwłaszcza ludzkiej pamięci. Niektóre z jego przeczuć psychologicznych mniej lub bardziej zresztą się sprawdziły, choć chyba jeszcze więcej zostało już dawno obalonych. Nie jest zapewne postacią bez znaczenia: ale dla mnie uosabia raczej to, czego w filozofii nie znoszę, niż to, co w niej cenię.
Komentarze
Prześlij komentarz