Powiat głogowski. Prześwity w centralizacji

Choć w wytyczne mojego planu dokładnego zwiedzenia całego Dolnego Śląska już praktycznie na samym początku wpisałem plan pośredni, zakładający odwiedzenie każdego miasta w województwie choć na parę chwil, to nie był to bynajmniej kluczowy element całości. W gruncie rzeczy w bardzo nielicznych powiatach to miasta są faktycznie najbardziej ekscytującymi fragmentami podróży. Niektóre z nich odhacza się z obowiązku, a z pozostałych większość ustępuje tym atrakcjom, które w danym powiecie leżą poza miastami. Są jednak wyjątki od tej reguły - i są zatem powiaty, gdzie największe ośrodki mieszkalne najbardziej kuszą turystycznie. Powiat głogowski idzie krok dalej i stara się skupić całą swoją uwagę nie na miastach w ogóle, a nawet na jedynym mieście w swoich granicach.

Obszar ten jest dosyć osobliwym przypadkiem statystycznym - nie tylko dlatego, że jako jeden z trzech powiatów w województwie ma tylko jedno miasto. To mianowicie jeden z mniejszych powierzchniowo i jeden z liczniej zamieszkałych powiatów, dzięki czemu mieści się na dole dolnośląskiego podium gęstości zaludnienia, nie licząc oczywiście powiatów miejskich. Pod względem urbanizacji - będącej na poziomie 76,4% - zajmuje już jeszcze wyższe, drugie miejsce, ustępując tylko powiatowi dzierżoniowskiemu, o kilka punktów procentowych. Ale w powiecie dzierżoniowskim miast jest aż pięć. Pozostałe dwa powiaty z jednym tylko miastem - milicki i średzki - to dwa z trzech najmniej zurbanizowanych w województwie. Dodatkowej osobliwości dodaje fakt najmocniejszego wysunięcia na północ całego współczesnego Dolnego Śląska. Powiat graniczy w mniej więcej równym stopniu z województwem lubuskim, co z resztą dolnośląskiego, a dokładnie powiatami polkowickim (bardzo), górowskim (mało) i lubińskim (bardzo mało).

Paradoksalnie więc, mimo tak wysokiej gęstości zaludnienia, podróż przez powiat głogowski wydaje się jedną z najbardziej odludnych na Dolnym Śląsku. Dopóki nie wjedziemy do Głogowa, atmosfera jest skrajnie wiejska. Nie ma tu też za wiele lasów i powiat robi wrażenie jednego wielkiego pola rolnego - całkiem przyjemnego zresztą, rozległego, z paroma nieznacznymi pofałdowaniami terenu, trochę nudnego, ale miło sielskiego. Stolica zgarnia jakby całe "poważniejsze" i intensywniejsze życie regionu, reszcie dając spokój. Jest to poniekąd odbiciem historii: Głogów był jednym z potężniejszych dolnośląskich miast, a Księstwo Głogowskie jednym z najtrwalszych, istniejącym z kilkudziesięcioletnią przerwą od 1177 do 1506 roku. Książętami głogowskimi byli nawet dwaj przyszli królowie Polski, Jan Olbracht i Zygmunt Stary.

Turystycznie nie jest to może powiat beznadziejny, ale dość słaby, jeden ze słabszych - po prostu jest jednym z tych z zasady nieturystycznych. Z dawnej świetności Głogowa nie zostało zbyt wiele po wojennych bombardowaniach, a ze względu na centralizację okolice miasta nie są przesadnie interesujące. Nie zgłasza jednak kandydatury na największą nudę czy brzydotę województwa - choć graniczy z trzema powiatami, które w zasadzie mogłyby zgłosić. Przyczynia się do tego parę rzeczy, które prześwitują - prześwitują spod nudy głogowskiej wsi i spod vanitas głogowskiej miejskości. Nie są to nigdy obiekty w stu procentach satysfakcjonujące, zapierające dech w piersiach - raczej kuszące swoimi fragmentami, które wyróżniają się na tle całości. A najbardziej do tego drobnego sukcesu przyczynia się - znów paradoksalnie - jedyny godny większej uwagi obiekt, który położony jest właśnie poza Głogowem.

Tam też dotarłem najpierw, zjeżdżając na nocleg po objeździe powiatu polkowickiego. Skusił mnie Zamek Czerna, położony jakieś dwieście metrów od Odry i jakiś kilometr od województwa lubuskiego. Dopiero od niedawna można w nim przenocować, ale stoi na swoim miejscu już od XVI wieku jako przebudowa budowli z wieku XIV. Zamek to dość huczne słowo i odnosi się bardziej właśnie do tej starszej formy - przebudowa zrobiła z niego raczej okazały dwór renesansowy. Z zewnątrz jest dość niepozorny: bryła wydaje się nieco toporna, a elewacja odnowiona aż za bardzo. Wieczorem kontemplacja skupiła się na przyjemnych okolicach zamku w promieniach zachodzącego słońca, ale poranne zwiedzanie pod przewodnictwem samej właścicielki - dojrzałej kobiety o nastoletniej pasji do przywracania świetności temu obiektowi - ujawniło autentyczne i klimatyczne wnętrza. Gotyckie sklepienia, wspaniałe piece kaflowe i bogactwo zgromadzonych współcześnie antyków robi wrażenie, podobnie jak stan utrzymania. W skali krajowej nie jest to może jedna z najwspanialszych tego typu rezydencji, ale mieszkając na Dolnym Śląsku, warto tu zajechać.





























Po krótkim przejeździe wzdłuż Odry byłem już w Głogowie (Glogau), szóstym mieście województwa z 66 tysiącami mieszkańców. To niegdyś dość potężne miasto, założone w X wieku, a od 1253 roku cieszące się prawami miejskimi, zostało niemal zrównane z ziemią w ostatnich epizodach II wojny światowej. Starówka przestała w zasadzie istnieć. Postanowiono ją odbudować, ale nie z historyczną wiernością jak w Gdańsku czy Wrocławiu, lecz, nie licząc ratusza, stawiając bloczki imitujące zabytkowe kamienice w bardzo luźny sposób. Mimo wszystko miasto zrobiło na mnie dość pozytywne wrażenie. Centrum udało się przynajmniej dogęścić, jest stosunkowo przytulne w stylu "prawdziwej" starówki, można po nim trochę pospacerować, jest gdzie się zatrzymać na kawę czy posiłek (choć być może w mieście tych rozmiarów jest to już raczej minimum przyzwoitości niż powód do wielkich pochwał). No i jest parę konkretów, godnych przynajmniej rzutu okiem. Konkrety te, co do jednego, są niedoskonałe i dawna świetność raczej prześwituje spod ich współczesnego obrazu, niż zachodzi rzeczywiście. Ale to, co prześwituje, jest świadectwem dawnego znaczenia miasta.







Jako pierwszy moją uwagę przykuł bardzo duży, masywny, żółty Kościół Bożego Ciała z początku XVIII wieku, łączący imponującą powłokę (rozmiarami nieco bardziej niż formą) i nieco mdłe wnętrze.



Najbardziej reprezentatywnym budynkiem w mieście jest zadziwiająco potężny ratusz, odbudowany do przedwojennej, klasycystyczno-"neoflorenckiej" formy. On również wielkością imponuje nieco bardziej niż estetyką - nie jest szczytem finezji - natomiast w tym miejscu musi paść chyba najdonioślejsze zdanie o całym powiecie głogowskim. Ratusz w Głogowie szczyci się mianowicie drugą najwyższą wieżą ratuszową w całej Polsce - ma ona odrobinę ponad 80 metrów i ustępuje jedynie Gdańskowi, o około trzy metry. W tej jednej kategorii przynajmniej powiat głogowski wygrywa więc z całym województwem i istotnie odznacza się na mapie kraju.




Tuż koło ratusza, który nie tyle stoi na rynku, co ten rynek trochę zawłaszcza, wzrok odnajduje wielką działkę nieużytkowanej, zarośniętej przypadkową zielenią i ogrodzonej szpetną blachą przestrzeni. Taka dziura w najściślejszym centrum miasta, utrzymująca się mimo upływu ćwierć wieku od wojny, jest plamą na honorze Głogowa, ale pozwala za to na dobry widok na chyba najbardziej monumentalny i charyzmatyczny budynek powiatu: ruiny gotyckiego kościoła św. Mikołaja. Świątyni z 1291 roku postanowiono po wojnie nie odbudowywać, lecz na razie pozostawić jako sugestywny, posępny, klimatyczny pomnik. Ruina milcząca, dosadna, przepełniona przemijaniem i wciąż oddająca podniosłość swojej architektury.





Kolejne błyski dawnej świetności oglądać można tuż za kościołem - to wysuszona i przerobiona na deptak fosa miejska oraz pozostałości całkiem wysokich murów.


Tuż nad Odrą wznosi się Zamek Książąt Głogowskich, a raczej skromna i średnio wyróżniająca się odbudowa tej pierwotnie XIII-wiecznej budowli, gdzie niegdyś urzędował Zygmunt Stary (jeszcze zanim został Zygmuntem Starym, to znaczy przed koronacją), a wizyty składał Napoleon Bonaparte. Architektonicznie jest nijaki, w środku natomiast mieści Muzeum Archeologiczno-Historyczne, które... też jest, prawdę mówiąc, trochę nijakie i zdaje się opowiadać o wszystkim i o niczym, choć ma parę interesujących eksponatów.













Krótka przygoda z powiatem zakończyła się w Głogowie na północnym brzegu Odry (nie licząc późniejszego uzupełnienia poziomu cukru w kawiarni na południowym brzegu). Przekroczyłem rzekę bladofioletowym czy też bladoróżowym Mostem Tolerancji, by zobaczyć najładniejszy mimo wszystko kościół miasta, zwany Kolegiatą WNMP. Świątynia jest jedną z najstarszych zachowanych na Śląsku, sięga prawdopodobnie XI wieku. Zachowanie jest oczywiście częściowe - wojna nie oszczędziła również tego kawałka gotyku - ale i odbudowa jest tylko częściowa. Całokształtem kościół robi wrażenie autentycznego, starego; cegła bardzo nowa miesza się z bardzo starą. Z zewnątrz wyróżniają budowlę zwłaszcza niezwykłe, przypominające nogi pająka przypory oraz ceglana od A do Z wieża - nawet z ceglanym hełmem. Wnętrze robi już świeższe wrażenie i nie do końca przekonuje mnie kierunek, w jakim zostało poprowadzone pod względem kolorystyki i dekoracji, ale architektonicznie imponuje.






W powiecie głogowskim się nie zakochałem - zabrakło mu choć jednego obiektu, który byłby w pełni satysfakcjonujący, w pełni wspaniały. Głogów przez zniszczenia stał się trochę nijakim miastem, zwłaszcza jak na swój rozmiar. Tereny naokoło Głogowa trochę nijakie były przypuszczalnie zawsze. Okruchy wspaniałości, jakie tu pozostały, nie są żadnym dolnośląskim must-see. Stają się nim jednak, jeśli ktoś chce ten region zwiedzić w miarę wnikliwie.

Komentarze