Zalesie. Zieleń i spokój na poziomie olimpijskim

W czasach, w których sport już od dawna pełni przede wszystkim funkcję utrzymania w dobrym zdrowiu psychofizycznym statystycznego, nienarzekającego na nadmiar aktywności ruchowej człowieka, a dopiero w drugiej kolejności funkcję rozrywki dla masowej publiczności, każde szanujące się większe miasto musi traktować poważnie sportową infrastrukturę i mieć dla niej wydzielone słuszne połacie przestrzeni. Najpoważniejszy sportowy obiekt we Wrocławiu, zdolny pomieścić więcej widzów, niż wszystkie inne tego typu razem wzięte, mieści się na Pilczycach, jednak - nie tylko przez marną frekwencję na meczach tam rozgrywanych - to osiedle nie daje się nazwać sercem wrocławskiego sportu. Sercem tym jest Zalesie i ciężko z tym dyskutować. Trochę paradoksalnie - bo sport w pierwszym odruchu nie kojarzy się z ciszą i spokojem - to piękne osiedle jest zarazem jednym z najlepszych do zamieszkania w ogóle, również dla tych, którzy swój ruch wolą ograniczać do powolnych spacerów.

Żadne z pozostałych sześciu osiedli Wielkiej Wyspy nie spełnia w tak pełnym stopniu jej mitu - mitu miejsca skąpanego w zieleni, spokojnego, z czymś więcej niż pozostałościami po dobrej niemieckiej architekturze i urbanistyce. Spośród nich to Zalesie - wcześniej wzmiankowana już w 1308 roku osada Leerbeuthel lub Leerbeutel, co nie ma związku z nadaną dopiero po wojnie polską nazwą i oznacza "pustą sakiewkę" - weszło w granice Wrocławia najszybciej poza wyjątkowymi Szczytnikami, bo w 1904, dwadzieścia lub ponad dwadzieścia lat przed resztą wyspy. Dziś jest częścią większej jednostki administracyjnej, Zacisze-Zalesie-Szczytniki.

Poza tym, że pełno tu przyrody i miejsc rekreacji, a także poza wspaniale zaprojektowanym zespołem willowym, o jakości osiedla decyduje znakomite położenie, które sprawia, że mimo względnej bliskości centrum miasta jest tu niezwykle spokojnie. Z Kowalami i na małym odcinku Swojczycami Zalesie graniczy przez Kanał Powodziowy Odry, na którym mosty wznoszą się albo poza (Most Jagielloński) albo prawie poza osiedlem (Most Chrobrego). Z Zaciszem - przez martwe, ale jak najbardziej mokre koryto tej rzeki, zwane Czarną Wodą. Ze Szczytnikami przez ulicę, ale za tą ulicą zaczyna się od razu Park Szczytnicki. Z Sępolnem również przez ulicę, ale nie od strony mieszkalnej części osiedla, lecz od strony terenów Akademii Wychowania Fizycznego, których autem i tak nie da się przebyć. Granica z Bartoszowicami jest symboliczna - to niecałe sto metrów na nadodrzańskich wałach. Słowem - jest to osiedle odizolowane od burzliwego życia miasta i to odizolowane w najlepszy możliwy, bezinwazyjny, naturalny sposób. Pewnie ma swoje problemy, jak każde miejsce na świecie, ale w porównaniu z większością pozostałych jest wręcz modelowe.











Znaczna większość wrocławian nie mieszka jednak oczywiście na Zalesiu i z ich punktu widzenia jest to przede wszystkim epicentrum wrocławskiego sportu. To specyficzny przypadek osiedla, którego około połowę powierzchni zajmują tereny w ten czy inny sposób sportowe. Większość z nich należy do Akademii Wychowania Fizycznego - jednej z kilku największych wrocławskich uczelni. Mieszczą się tu między innymi niezliczone ilości boisk do różnych dyscyplin (ich największe skupisko tworzy tak zwane Pola Marsowe), baseny, korty tenisowe czy stadion lekkoatletyczny. Nad nimi wszystkimi króluje zaś Stadion Olimpijski, który powstał w latach 1926-1928 i przez niecałe stulecie, bo do powstania Stadionu Miejskiego w 2011 roku, był najokazalszą z wrocławskich aren sportowych.





Stadion jest dziś dość mocno zmodernizowany, ale zachował w sobie jeszcze trochę oldskulowego uroku architektury Republiki Weimarskiej, zwłaszcza w postaci prostopadłościennej ceglanej wieży czy pergoli przed główną bramą. "Żaglowe" zadaszenie największej trybuny nadaje mu jednak współczesnego szyku. Z przedwojennych czasów wyciągają go też potężne, 80-metrowe maszty oświetleniowe, jak na swoje czasy (1978) wybitnie mocno świecące, widoczne z różnych miejsc Wrocławia. Daleko mu do wielkości i nowoczesności stadionu na Pilczycach, ale chyba zaryzykowałbym zdanie, że to stadion najmocniej obdarzony tak zwaną duszą ze wszystkich w mieście.












Dziś ten elegancki obiekt to przede wszystkim arena żużlowa - rozgrywa tu swoje zawody legendarna Sparta Wrocław, jeden z najlepszych i najbardziej utytułowanych klubów żużlowych w Polsce (pięć tytułów mistrzowskich od 1951 roku). Ten mimo wszystko niszowy sport przyciąga na stadion tłumy kibiców, o czym miałem się okazję przekonać, zwiedzając osiedle i trafiając przypadkiem na dzień i porę rozgrywek. Odbywają się tu też rozgrywki futbolu amerykańskiego w wykonaniu dużo młodszego zespołu Panthers Wrocław. Kiedyś jednak był również stadionem piłkarskim - rozegrała tu pięć meczów reprezentacja narodowa Niemiec (w tym wygrany 1-0 mecz z Polską, na cztery lata przed napaścią III Rzeszy na Polskę na drodze militarnej), a czternaście - reprezentacja Polski (w tym wygrany 3-1 mecz z NRD), ostatni w 1987. Nie odbyły się tu oczywiście Igrzyska Olimpijskie, bo takie nigdy się we Wrocławiu nie odbyły - w 1930 roku miały na nim za to miejsce III Igrzyska Niemieckie. Obecnie mieści 13 655 widzów.








Zalesie jest zazielenione praktycznie wszędzie - również na terenach sportowych i mieszkalnych - ale ma też sporo miejsc przeznaczonych tylko do rekreacji na łonie natury. Standardowym już dla Wielkiej Wyspy są wały nad Odrą - tu konkretnie nad Kanałem Powodziowym - ale tutejsze przedstawiają się chyba najlepiej z nich, dając wrażenie niemałej dzikości.













Jeśli komuś dzikości na wałach za mało, powinien odbić z nich w głąb wyspy i przejść się przez przylegający do Odry Park Wroni w pobliżu stadionu. Parkiem w ogóle nazywa się go od niedawna i zupełnie nieoficjalnie - nic dziwnego, bo ma charakter bardziej leśny niż parkowy. Pokrywają go wysokie drzewa i gęste, bujne krzewy, poprzedzielane kilkoma zaledwie ścieżkami, na których nawet w słoneczny dzień jest dość ciemno. Ciężko byłoby tu spędzić więcej czasu - jest niewielki, nie ma gdzie przysiąść, wydaje się rajem dla owadów przez bliskość rzeki i zacienienie - ale ma niezły, nieco mroczny klimat.













Ciekawostką jest tak zwane Wzgórze Kilimandżaro, sztucznie usypane jeszcze w niemieckich czasach. Wznosi się ponad poziom Wrocławia na siedemnaście metrów, co czyni je jednym z kilku najwyższych wzniesień w mieście, ale niewielki z tego pożytek, bo jest gęsto zarośnięte i nie widać z niego nic. A jeśli mówić o pożytku, to ze ścieżek wzgórza korzystają głównie rowerzyści i motocykliści.







Zalesie może pochwalić się też osobliwością, jaką jest zabytkowe kąpielisko z okolic 1910 roku, utworzone w starorzeczu Odry - Morskie Oko. Zabytkowe, ale po ponad stu latach ciągle bardzo żywotne i oblegane przez żądnych wypoczynku mieszkańców. Nie jestem miłośnikiem takich miejsc, a raczej antyfanem, ale trzeba przyznać, że jak na miejskie kąpielisko dla gawiedzi jest całkiem atrakcyjne.




Najbardziej elegancki fragment zieleni na Zalesiu mieści się w jego południowo-zachodnim narożniku. Jest kwestią nieco sporną, czy to część Parku Szczytnickiego, czy już nie, ale że przylega do niego bezpośrednio i nie ma osobnej nazwy, to chyba tak należałoby go traktować. Tak czy inaczej nawet jako sam w sobie to świetny kawałek parkowej przestrzeni, którego walory estetyczne potęguje niewielkie wzniesienie i położenie nad klimatycznym korytem Czarnej Wody.















Zalesie jako osiedle mieszkalne jest niewielkie, ale za to godne uwagi bardziej niż większość zamieszkałej części Wrocławia. Siatka ulic, których nazwy są nazwiskami polskich kompozytorów, to jedno z kilku najlepszych zespołów willowych w mieście, gdzie "kilka" można wyliczyć na palcach jednej ręki. Stojące tu poniemieckie wille - poprzetykane nie za intensywnie domami polskimi, często urządzonymi ze sporym gustem - nie są aż tak wystawne jak te na Borku czy na Krzykach i ciężko wskazać którąkolwiek jako zupełnie osobną miejską atrakcję, ale za to stoją na spokojniejszych ulicach. Gdyby mało było tego, że to osiedle jest otoczone przez zielone tereny, to jeszcze w jego sercu ulokowano sielankowy, podłużny Skwer Karłowicza. Szczęściarzem, kto jakimkolwiek sposobem zdobył jedną z tych willi.

































Stwierdzenie śmiałe, ale niebezpodstawne: gdybym nie kochał południowego zachodu miasta albo z jakiegoś powodu nie mógł na nim mieszkać, to prawdopodobnie najchętniej zamieszkałbym właśnie na Zalesiu. Piękne wille, dobra urbanistyka, zrelaksowany duch sportu i rekreacji, niekończące się możliwości spacerowe, bliskość atrakcyjnych Szczytników czy Sępolna, dobra komunikacja, unoszące się w powietrzu umiłowanie do przyrody - oto jeden z momentów, w których Wrocław może się podobać szczególnie mocno.

Komentarze

Prześlij komentarz