Francja, akt I: część I. Zamek jako styl życia

Jest jedną z kilku największych pomyłek międzynarodowego ruchu turystycznego, że swoje zainteresowanie Francją ogranicza dość radykalnie do stolicy tego kraju. Choć Paryż jest bez wątpienia miastem, w którym spędzić można aktywnie więcej czasu niż w prawie każdym innym z miast na świecie, to ostatecznie stanowi tylko niewielką część największego państwa Europy poza Ukrainą (czas już najwyższy, by największy oficjalnie kraj Europy zacząć w całości zaliczać do Azji). Państwa, które poza wielkością odgrywało jedną z góra czterech najważniejszych ról w procesach historycznych i kulturowych kontynentu - niejeden powiedziałby, że najważniejszą.

- Przejechać udało się w ciągu dwóch tygodni kawał Francji, co przez wyruszenie autem z Polski pochłonęło prawie 6,5 tysiąca kilometrów drogi, z czego w samym kraju docelowym ponad 4. Podróż objęła Dolinę Loary, Bretanię, Akwitanię (głównie region produkcji koniaku i region winiarski Bordeaux), francuski Kraj Basków oraz bliskie sobie odległością i tożsamością departamenty Lot i Dordogne.

- Nie mam wątpliwości, jaka kategoria atrakcji przynajmniej w tej Francji, którą mogłem poznać, spodobała mi się najbardziej: są to zdecydowanie nienormalnie, nierealnie urokliwe wioski i małe miasteczka. Francja przebija w tej kategorii nawet Włochów, Niemców i Hiszpanów – przebija chyba po prostu wszystkie kraje na świecie. A że ta kategoria jest jedną z najważniejszych dla mnie i bardzo brakuje mi jej jakości w Polsce, to już samym tym zwycięstwem Francja uzyskuje bardzo wysokie miejsce w moim rankingu podróżniczych destynacji.

- Drugie miejsce zajęłaby architektura, poczynając od monumentalnych i niemożliwie bogatych w detal katedr, przez czasem majestatyczne, a czasem romantyczne zamki i pałace, a kończąc na kilkusetletnich domach i kamienicach, które tworzą wspomniane wyżej wioski i miasteczka.

- Sporne jest dla mnie trzecie miejsce: wahałbym się między przyrodą – w tych częściach Francji, które zwiedzałem, trochę niepozorną, bo zabrakło w nich Alp i Pirenejów, a wybrzeże atlantyckie jest chyba przeważnie mniej malownicze niż śródziemnomorskie, ale momentami rewelacyjną, zwłaszcza w Bretanii – a kulturą kulinarną i alkoholową. Choć mimo wszystko preferuję nieco prostsze, bardziej chłopskie podejście do kuchni i nigdy nikt nie podbije mojego serca bardziej niż Włosi, to francuskie fanaberie gastronomiczne są naprawdę niesamowitym przeżyciem, a ich pasztety i wszelkiego rodzaju słodycze i desery są prawdopodobnie najlepsze na świecie. A alkohol to nie tylko wino, w którego temacie Francuzi są chyba mimo wszystko największymi mistrzami świata i wyroby z Doliny Loary i Bordeaux dały to odczuć – bretońskie cydry są przepiękne, koniak to bardzo smaczny destylat, mikrobrowary są na każdym rogu.

- Osobnym, trochę będącym poza kategoriami plusem, jest różnorodność. Każdy z odwiedzanych regionów – można powiedzieć, że pięciu – był jak zupełnie inny świat. Jakieś wspólne mianowniki zostają, ale różnice są tak duże, że naprawdę jest to jakby podróż przez kilka różnych krajów. Najlepiej widać to po wyglądzie miasteczek. Stonowane, eleganckie, szarawe, delikatne w Dolinie Loary; ciężkie, granitowe, trochę mroczne i pachnące Irlandią w Bretanii; piaskowcowe, ciepłe, zalatujące śródziemnomorzem w Akwitanii; górskie, białe domy z wyrazistymi – głównie czerwonymi – barwami balkonów, okiennic i dachów, romansujące z Hiszpanią w Kraju Basków; w końcu zapomniane przez czas, przenoszące w średniowieczne uniwersa, pomarańczowo-brunatno-kamienne w Lot i Dordogne.

- Kluczowym minusem są chyba ceny jedzenia w knajpach. Kuchnia francuska jest kuchnią skomplikowaną, wyrafinowaną, bazującą na świetnej jakości składnikach, a to wszystko kosztuje. Pewną rekompensatą są już relatywnie rozsądne ceny w boulangeriach-patisseriach, czyli piekarnio-cukierniach, wszechobecnych: jakość rzeczy, jakie można tam dostać, jest powszechnie na poziomie najlepszych cukierni w Polsce, a ceny niektórych produktów są nawet niższe niż w Polsce. Trudność w dostaniu czegoś słonego i pożywnego na śniadanie też bywa uciążliwa po dłuższym czasie pobytu. Pozostając przy cenach, to również paliwo jest fatalnie drogie, co przy takich rozmiarach kraju jest minusem poważnym. Poza tym ciężko mówić o wadach.

- Warto nadmienić, że minusem nie okazała się osławiona arogancja, niechęć do języka angielskiego i ostentacyjna wyższość Francuzów – okazała się mitem, przynajmniej na naszej trasie. Prawie wszyscy napotykani ludzie byli mniej lub bardziej sympatyczni, a większość z nich znała angielski całkiem nieźle (choć niektórzy narzekali autokrytycznie, że Francuzi nie znają angielskiego). Porównując z ostatnimi doświadczeniami, było zdecydowanie milej niż w Hiszpanii i Holandii (choć równie zdecydowanie nie tak miło jak na Irlandii).

- Spotkać można we Francji niezwykle dużo kaczek. Jeśli mi się nie zdawało, jedna miała nawet rozmiary człowieka, powiedzmy że dość wysokiej kobiety.

________________________________

Pierwszym zwiedzanym regionem była Dolina Loary, która być może jest najbardziej francuskim z francuskich regionów – urzeczywistnia dość stanowczo wyobrażenia na temat kraju. Oczywiście jej głównym atutem są osławione zamki (będąc precyzyjnym, w większości są to pałace w różnym stopniu udające zamki, a czasem nawet nieudające – nie sądzę, że cokolwiek z tego, co widziałem, kiedykolwiek w obecnej formie służyło celom militarnej obronności), ale zaskakujący urok mają też trochę senne, sielankowe, a wciąż eleganckie wioski i małe miasteczka, poprzedzielane połaciami spokojnej, sielskiej wsi, z której czuć jednak na odległość, jak pyszne rzeczy tam powstają, do jedzenia i do picia. Blois i Tours to jedne z najfajniejszych większych (wciąż nie za dużych) miast, jakie odwiedziłem w całej Francji, szczególnie „rynek” w tym drugim – przyjemniej mi w nich było niż w największym i najsłynniejszym mieście na całej trasie, Bordeaux. Gotyckie katedry w Orleanie i w Tours to potęga architektury. Białe wino z Doliny Loary – najbardziej północnego regionu winiarskiego Francji – to jedno z lepszych białych win świata, a okazało się, że i czerwone potrafi tu się stawać świetne. Bulążerie chyba właśnie w tym regionie zrobiły na mnie największe wrażenie. Ale przede wszystkim zamki. Zwiedziłem ich sześć (siódmy zobaczyłem z zewnątrz, ale nie zwiedzałem) i najlepsze w nich jest to, że bardzo trudno wybrać najlepszy – w zasadzie każdy startował w konkursie. Zamek w Blois jest chyba najbardziej wyrafinowany, jeśli chodzi o detal architektoniczny, i prezentuje najciekawszą mieszankę stylów i epok. Najpotężniejszy zamek w Chambord robi po prostu największe wrażenie swoim ogromem, rozmachem, absolutnością. Zamek (tu już raczej po prostu pałac) w Cheverny miał może najlepsze wnętrza, a już na pewno najwięcej elegancji. Zamek w Chenonceau rozbraja swoją malowniczą konstrukcją, wznosząc się na arkadowych filarach na całej szerokości rzeki. Zamek w Villandry ma chyba najbardziej spektakularne ogrody, jakie widziałem w całym życiu. I w końcu zamek w Azay-le-Rideau, nie aż tak bardzo znany jak niektóre z powyższych, okazał się po prostu najprzyjemniejszy i najśliczniejszy, idealnie wyważony, biorący po trochę z każdej kategorii, najbardziej godny pożądania zagarnięcia go sobie na własność.

Uproszczona chronologia zdjęć, zgodna z chronologią zdarzeń, to Orlean, Blois, Chambord, Cheverny, Chenonceau, winnica Plou et Fils, Amboise, Tours, Villandry i Azay-le-Rideau.





























































































































































































































































































































































































































































































































































































Komentarze