Oporów. Świat intensywnie kameralny

Czy Wrocław jest wielkim miastem? Odpowiedź na tak postawione pytanie zawsze będzie relatywna, zależna co najmniej od postawionych kryteriów wielkości. Wydaje się, że "generalnie" - dla większości ludzi, którzy z Wrocławiem mają jakikolwiek związek - będzie to też odpowiedź pozytywna. Ciężko zresztą, żeby trzecie najbardziej zaludnione miasto jednego z czterdziestu najbardziej zaludnionych państw świata nie było przynajmniej lokalnie uważane za wielkie. Jest jednak specyficzny - ale nie tak dziwny, jak może się wydawać - punkt widzenia, który Wrocławiowi wielkości jest w stanie odmówić, inny niż porównanie z metropoliami pokroju Los Angeles, Londynu czy Szanghaju. Większość z około osiemdziesięciu osiedli stolicy Dolnego Śląska daje się mianowicie mniej lub bardziej podciągnąć pod definicję kameralności - a więc w większości cząstek elementarnych tego rzekomo wielkiego miasta wcale nie czuć wielkości. Niektóre z nich to miejsca, które do dziś nie straciły swojej wiejskiej tożsamości sprzed przyłączenia do miasta - jeśli chodzi o zabudowę czy odległość od centrum. Ale wiele jest też dobrze zintegrowanych, zdecydowanie bardziej miejskich niż wiejskich, gdzie wciąż kameralność jest wybitnie silna. Zapewne przez to, że leży blisko mnie, Oporów przychodzi mi do głowy jako pierwszy, gdy chcę znaleźć przykład takiego miejsca.

To południowo-zachodnie osiedle jest jednym z tych, których granice są również granicami całego miasta. Nie do końca to jednak tutaj czuć, dlatego że główna część Oporowa - mieszkalna - jest od tych granic oddzielona buforem o dużej powierzchni, na który składają się pola oraz tereny przemysłowe. Oporów "właściwy" - niestanowiący nawet połowy całego Oporowa, jednego z kilku największych powierzchniowo osiedli - przytula się dość mocno do reszty miasta, a konkretnie do Kleciny, Krzyków (na symbolicznym, 50-metrowym odcinku), Grabiszynka i Grabiszyna. Jedynie od ostatniego sąsiada, Muchoboru Wielkiego, oddziela się grubym pasem pól. Jak na osiedle graniczne nie jest też taki świeży, bo przyłączony do Wrocławia w 1951 roku. Wcześniej był wsią, wzmiankowaną już w 1218 roku jako Oprovo, najdłużej znaną jako niemieckie Opperau. Jeszcze zanim wszedł w granice miasta, zaczął nabierać dzisiejszego charakteru - charakteru zagłębia całkiem niebiednych (choć raczej nie skrajnie luksusowych) willi, w których lubili się podobno osiedlać profesorowie z wrocławskich uczelni. Ostatnie bardzo istotne wydarzenie dla historii miejsca to otwarcie w 2016 roku Mostu Racławickiego, które sprawiło, że choć Oporów pozostał osiedlem wizualnie bardzo kameralnym, to stał się też przynajmniej w ciągu dnia dość intensywnym.

Na Oporów ciężko mi patrzeć w pełni obiektywnie. To jedno z osiedli bardzo mocno zapisanych w mojej pamięci emocjonalnej, które stało się dla mnie w pewnym sensie symbolem. Można bardzo różnie określić, czego symbolem - młodości, pierwszych kroków w świecie dorosłości, początku życia czynnego i prawdziwego. To na to bowiem osiedle - które dziś wydaje mi się po prostu moim bliskim sąsiedztwem, a ówczesnemu mnie, nastolatkowi, przypominało mały koniec świata - po raz pierwszy zapuszczałem się w celu kontaktów o podłożu romantycznym z tak zwaną płcią przeciwną (jak też w ogóle zaczynałem trochę otwierać się na świat na innych obszarach). Jest to motyw równie trywialny i błahy, gdy patrzy się z dystansu, co jednak fundamentalny i ikoniczny dla ludzkiego żywota, przez co z Oporowem splątały się we mnie silne wrażenia. Choć, jak to prawie zawsze bywa, osoba związana z tym inicjacyjnym, zamierzchłym dziś okresem już dawno przestała odgrywać w moim życiu choćby najmniejszą rolę, to samo miejsce akcji nasiąkło dla mnie nieodwołalnie pewną atmosferą i emocjami. Przy niemal każdym przejeździe przez osiedle z różnym natężeniem nawiedzają mnie one w przyjemny, bezinwazyjnie sentymentalny sposób, dając mi odczuć rozciągłość mojego "ja" w czasie i pozwalając chociaż w myślach stać się bardzo młodym, niedojrzałym i zaczynającym w zasadzie wszystko od początku. Słowem, nie umiem tego osiedla nie lubić, i to bardzo.

Gdyby nie osobiste doświadczenia, pewnie traktowałbym Oporów z grubsza jako jedno z wielu osiedli, aczkolwiek wciąż odbierałbym go zdecydowanie pozytywnie, zarzucając mu może tylko minimalną nijakość. Willowa część osiedla jest bardzo, ale to bardzo przyjemna, choć niemało brakuje tym willom do wspaniałości Krzyków, Zalesia, Karłowic czy Borku. Aleja Piastów z drogą rowerową pośrodku, otoczoną szpalerami drzew, jest tak czy inaczej jedną z moich ulubionych ulic w mieście - i choć Most Racławicki bardzo mi się przydaje, to część mnie żałuje, że odebrał on alei jej niezmącony spokój. Jest bardzo zielono, nawet jeśli ta zieleń również jest bardzo kameralna - mały park, lasek, tereny polne kreowane pod kolejny park, spore zadrzewienie uliczek, naturalnie wyglądające kąpielisko (obok nieczynnego, wyglądającego obecnie raczej postindustrialnie). Do centrum nie jest najbliżej, ale najdalej też nie. Sumarycznie bez problemu mógłbym tu mieszkać, choć co najmniej na kilku osiedlach Wrocławia jednak chętniej. Mankament to spora jak na osiedle obrzeżne ruchliwość mas ludzkich, a zwłaszcza mas ludzkich w samochodach, no i pewien brak wyrazistości. Jest tu parę punktów godnych zobaczenia, ale żaden z nich nie rozkłada na łopatki.

















Jeśli mówić o kontakcie z cywilizacją, to Oporów ma w zasadzie dwa budynki godne wzmianki. Jednym jest Kościół św. Anny z lat 30. XX wieku, który mógłby być nawet klimatyczny, gdyby nie gruntowny remont w XXI wieku, jaki powiększył neoromańską świątynię, unowocześnił ją i pozbawił oldskulowego uroku. Dziś tylko wieża z dzwonnicą i zegarem zdradza w jakimś stopniu wiek budowli. Poza tym wyróżnia się tylko faktem, że zdarzyło mi się tu być i na ślubie, i na chrzcinach, choć obu typów uroczystości staram się w życiu konsekwentnie unikać.





Drugi budynek mógłby być absolutną perełką, ale jak oporowski kościół stracił wiele przez remont, tak ten stracił przez zupełny brak konserwacji. Dwór szachulcowy przy ulicy Solskiego, zwany też Dworkiem Oporowskim, pochodzi z połowy XVI wieku, co nawet na Starym Mieście robiłoby wrażenie, a co dopiero na osiedlu granicznym. Zadbany, mógłby być godny frankońskiego Rothenburga albo miasteczek francuskich, ale jest niezadbany tak bardzo, że przedstawia widok raczej smutny i sprawia wrażenie, jakby miał się niedługo zawalić.

Choć na Oporowie mniej lub bardziej zielonych terenów jest sporo, to dopiero od niedawna osiedle ma swój pierwszy, oficjalny park. Park Mamuta nad rzeką Ślęzą to wprawdzie kilka alejek na krzyż i na ten moment dominacja młodych drzew nad starymi - kameralność pełną parą - ale wciąż sympatyczne miejsce. I wyjątkowe - park wyróżnia się od innych ogromnym, całkiem ładnie zrobionym mamutem z drewna, którego "kły" są zjeżdżalniami dla dzieci. Na terenie parku znajdują się też prymitywistyczne rzeźby Tadeusza Tellera - Rodzina i Zadumana Ślężanka. Uwielbiam też starszą, prawie półkilometrową alejkę, która łączy park z Aleją Piastów.















Park Mamuta przylega do wałów nad Ślęzą, które po stronie Oporowa nie są tak przyjemne jak po drugiej stronie, ale też miłe - z dobrym widokiem na wzgórze Cmentarza Żołnierzy Polskich i z jaskrawożółtym Jazem Oporowskim, z którego rozciągają się piękne widoki na rzekę.















Najpotężniejszą przyrodę na Oporowie reprezentuje Lasek Oporowski - faktycznie leśny pas przyrody z drzewami już całkiem sporymi i starymi, również nad Ślęzą, ale wyżej, w północnym rogu osiedla. Nawet leśne tereny - zgodnie z nazwą tego kompleksu, którego określenie "lasem" byłoby już przesadą - są w tym przypadku jednak mocno kameralne. Nie ma tu rozległych możliwości spacerowych - podłużny, dziki kompleks przecina jedna, główna aleja, z której ciężko zejść. Mimo niewielkich rozmiarów jest jednak podobno cennym ośrodkiem ekologicznym, co zresztą łatwo rozpoznać po wysokich drzewach i intensywnym śpiewie ptaków. Niezłe miejsce, do którego wracać za często nie będę, ale które chciałbym mieć w pobliżu swojego miejsca zamieszkania.











Na kawałku polnej części osiedla powstanie w ciągu lat nowy, spory park, który prawdopodobnie otrzyma zaszczytne miano Parku Oporowskiego. Dziś to jednak gąszcz młodych drzew, z którego, można powiedzieć, nic nie wynika.


Jak widać, o Oporowie dłużej można mówić w ogółach, niż w szczegółach - "atrakcje" tego kameralnego osiedla same są bardzo kameralne i stworzone w zasadzie wyłącznie dla jego mieszkańców; nie przyciągną nikogo z zewnątrz poza fanatykami Wrocławia. Może i dobrze - Oporów ma już przyjezdnych, a raczej przejezdnych, całkiem sporo, jako że można z niego wypaść na autostradową obwodnicę. Niech zachowa jak najwięcej swojej kameralności, by mógł zapadać w pamięć jak największej liczbie nastolatków.

Komentarze