Wielkopolskie: część II. Korzenie i komnaty

To prawda, że województwo wielkopolskie jest jednym z tych nielicznych, które większość swojej turystycznej atrakcyjności skupiają w stolicy. Mając do wyboru zobaczenie Poznania lub dosłownie całej reszty Wielkopolski, moim zdaniem lepiej zobaczyć Poznań. Inaczej jednak niż w przypadku województw łódzkiego czy mazowieckiego, nie jest to przewaga bardzo duża. Poznań to świetne miasto, ale i suma pozostałych atrakcji województwa daje wynik świetny - odrobinę tylko mniej.

Może zresztą z pewnego punktu widzenia bardziej do pominięcia nadaje się Poznań. To bowiem już poza siedzibą województwa odnajdziemy miejsce, które najbardziej na całym świecie zasługuje na nazwanie kolebką polskości. To tam odnajdziemy też miasto, które szczyci się najdłuższą historią ze wszystkich miast w całym kraju - kilkaset lat starszą niż sama Polska. A jeśli wiekowość sama w sobie nie jest jeszcze dla kogoś przekonywającym argumentem, to niektóre wielkopolskie miejsca - a zwłaszcza jej zacne pałace i pałacowe zamki, jedne z najlepszych w kraju - dostarczają już argumentów w pewnym sensie mocniej "obiektywnych", bo odwołujących się do estetyki.

Pozapoznańską Wielkopolskę ugryzłem jednak od strony jej największej naturalnej atrakcji, ostoi piękna przyrody na arcynudnej, polnej, bezleśnej równinie, jaką Wielkopolska jest co do zasady. Zwiedzanie rozpoczęło się już do dziesięciu minut po opuszczeniu granic miasta, bo Wielkopolski Park Narodowy leży tak blisko Poznania, że nawet ze ścisłego centrum można doń dotrzeć w pół godziny samochodem. To jeden z mniejszych, ale i starszych parków, utworzony już w 1957 roku. Spędziłem w nim tylko godzinę, poznając jego najważniejszą i centralną atrakcję - Jezioro Góreckie, przy którym nad ranem znalazłem się zupełnie sam. Długie na dwa i pół, a szerokie na pół kilometra, jezioro imponuje wielkością i urzeka gęstą, leśną otuliną; pozwala, co istotne, na długi spacer komfortową ścieżką wzdłuż jednego ze swoich boków. Bardzo podobnych i co najmniej równie imponujących widoków trochę w Polsce jest; park wydaje się też jednym z mniej dzikich, więc sumarycznie jest raczej jednym z mniej niż bardziej atrakcyjnych i wyjątkowych. Ale to piękne miejsce i można zazdrościć poznaniakom bliskości czegoś takiego. Warto dodać, że na wyspie na jeziorze znajdują się ruiny zamku Klaudyny Potockiej z początku XIX wieku.













Również bardzo blisko mieszkańcy Poznania mają Pałac w Rogalinie, rezydencję, której istnienie zainicjował Kazimierz Raczyński w latach 70. XVIII wieku, a której rozwój prowadzili kolejni Raczyńscy zwłaszcza w wieku XIX. Sama klasycystyczna bryła pałacu to architektura elegancka i dopracowana, ale odrobinę nudna; jest natomiast wspaniale wpisana w całe założenie parkowo-pałacowe z obszernym, reprezentacyjnym dziedzińcem z przodu i wielkim parkiem z tyłu budynku.



Od paru lat wnętrza pałacu można zwiedzać i warto to zrobić, choć są w Polsce wnętrza dużo bardziej wystawne. Niekwestionowaną perłą tych wnętrz i czymś niesamowitym nawet po uwzględnieniu krajowej konkurencji jest tzw. Biblioteka Hendlowska w stylu angielskim, odtworzona po wojennych zniszczeniach, tonąca w rozkosznym drewnie i finezyjnych ornamentach.
























Osobną atrakcją pałacu są zbiory malarstwa, zgromadzone przez Edwarda Raczyńskiego w XIX wieku, pretendujące do czegoś więcej niż tylko fragmentu pałacu - do rangi osobnej, wysokiej klasy galerii sztuki. Zbiory są bez porównania mniejsze niż w pobliskim Muzeum Narodowym w Poznaniu, a jednak wywarły na mnie większe wrażenie - każdy lub prawie każdy obraz jest tu wydarzeniem, nie ma właściwie zapychaczy. Dominują obrazy polskich malarzy - najbardziej chyba Malczewskiego, który był z Raczyńskimi zaprzyjaźniony - ale sporą reprezentację mają też Francuzi.
























Nie gorszy od pałacu jest rozległy park na jego tyłach, rozpoczynający się od rygorystycznego rokokowego ogrodu, a następnie przechodzący w swobodne, naturalne założenie o mocnym zadrzewieniu. Poza pięknymi widokami, powiązanymi z przepływającą tutaj Wartą, oględzin domagają się słynne dęby rogalińskie - stare i grube drzewa, zwane jako Lech, Czech i Rus.












Przed wyjazdem wstąpiłem jeszcze do powozowni, a już w trakcie wyjeżdżania natknąłem na XIX-wieczny, przynależny do posiadłości Kościół św. Marcelina, stylizowany dość ściśle na antyczną świątynię.



Bez sensu wstąpić do Rogalina, a nie zobaczyć oddalonego o dziesięć minut drogi autem Zamku w Kórniku, zwłaszcza że jest moim zdaniem jeszcze ciekawszym punktem na mapie. To rezydencja mniejsza, ale starsza i piękniejsza - tak na zewnątrz, jak i w środku. Zamek otoczony fosą powstał w XV wieku i służył do końca następnego stulecia za siedzibę rodu Górków, by jeszcze później, w 1676 roku, przejść w ręce najważniejszych właścicieli - Działyńskich. To oni, a zwłaszcza w XIX wieku hrabia Tytus Działyński, który otoczony jest w pałacu czcią, przebudowali zamek na pałac z parkiem romantycznym, dziś funkcjonującym jako arboretum.




Z zewnątrz ten kompaktowy zamek-pałac to dość śliczna, neogotycka bryła o białej barwie, którą to biel przełamuje wysoka i gruba wieża z ciemnej cegły, jakby symboliczna pozostałość po zamkowej przeszłości miejsca (najważniejszą pozostałością jest jednak fosa). Klimatyczna budowla, której klimat odrobinę uszczupla położenie przy ruchliwej drodze. Największą atrakcją są jednak jeszcze bardziej klimatyczne wnętrza, pełne drewna, również z ducha dość mocno nawiązujące do gotyku, choć generalnie eklektyczne i to czasem w zaskakujący sposób. Zdecydowanie najbardziej niezwykłym pomieszczeniem jest sala, której fragmenty są żywcem wyjęte z Alhambry. Widok jest to bardzo przyjemny, choć też minimalnie absurdalny, bo w tej samej sali prezentowana jest wystawa zbroi husarskich.







































Przypałacowe arboretum słynie najbardziej z rododendronów, które w trakcie moich odwiedzin jeszcze nie kwitły. Załapałem się jednak na drugą sławę parku, czyli bajkowe i majestatyczne magnolie. Można tu spędzić relaksujące godziny i oglądać wiele innych ciekawych okazów roślin.













Po magnoliowym delirium wreszcie oddaliłem się od Poznania w znaczniejszym stopniu, by dotrzeć do jednego z najsłynniejszych miast w całej Polsce - najsłynniejszych przynajmniej dla samych Polaków. To dopiero szósty największy ośrodek województwa z mniej niż siedemdziesięcioma tysiącami mieszkańców, a jednak znany chyba każdemu obywatelowi kraju, który nie ukrył się przed wiedzą ogólną pod kamieniem. Gniezno, najważniejszy z grodów Mieszka I i pierwsza stolica Polski, to przede wszystkim słynny kościół, "od którego wszystko się zaczęło", ale też przyjemna, ożywiona mini-starówka z niezłym rynkiem.



Z racji narastającego od rana głodu wizytę w Gnieźnie zacząłem od Dobrego Browaru, browaru restauracyjnego, działającego od 2018 roku tuż przy wspomnianej starówce. Nie jest to najlepszy browar województwa- może być natomiast najlepszym browarem restauracyjnym. Bilans wizyty to rewelacyjny, wzorowy pils, solidny bitter, bardzo dobra NEIPA i porter bałtycki z beczki po porto, który za sam fakt beczki po porto zasługuje na poważanie, a dodatkowo był co najmniej dobry. Do bilansu dorzuca się jeszcze przepyszny burger, przemiła obsługa i przepiękna warzelnia pokryta miedzią. Świetne miejsce, które bardzo się rozwinęło od swoich początków, których miałem już przyjemność doświadczać w Gnieźnie w 2018.




Do Gniezna przyjeżdża się przede wszystkim dla Bazyliki WNMP, w pewnym sensie najważniejszego i najstarszego kościoła w całej Polsce, co w kraju naszpikowanym kościołami niczym Belgia browarami jest dość doniosłym tytułem. Obecna gotycka katedra pochodzi z XIV wieku, a wiele jej elementów z wieków późniejszych, ale pierwszy kościół w tym właśnie miejscu ufundował jeszcze Mieszko I - była to najprawdopodobniej romańska rotunda. Kościół jest spory i imponujący, tak jak spory jest też pomnik Bolesława Chrobrego, stojący przed świątynią. Masywny, ceglany gotyk z topornymi przyporami prowadzą do wyrafinowania barokowe hełmy. Wewnątrz jest dość eklektycznie; dominuje gotycki kręgosłup, choć mocno odciążony (żeby nie powiedzieć, że popsuty) bielą; portale do kaplic odchodzących od naw bocznych, jak i same kaplice, są już jednak barokowe. Barokowa jest też złota konfesja na ołtarzu głównym, będąca wystawną ramą dla srebrnego relikwiarza św. Wojciecha. W podziemiach można oglądać romańskie pozostałości świątyni. Kościół jest siedzibą prymasów Polski i formalną siedzibą polskiego Kościoła Katolickiego w ogóle, choć raczej formalną niż praktyczną właśnie.
























Wracając do św. Wojciecha, to z nim związany jest jeden z najcenniejszych zabytków w całej Polsce, który mieści się właśnie w tym kościele. Drzwi Gnieźnieńskie lub Drzwi św. Wojciecha to również coś, o czym prawie każdy Polak musiał co najmniej słyszeć. Unikatowe w skali światowej dzieło sztuki odlewniczej, wykonane w XII wieku na zlecenie Mieszka III Starego, przedstawia osiemnaście scen z życia patrona Polski, w tym tę najsłynniejszą, obecną w każdym podręczniku do historii, czyli scenę wykupienia ciała męczennika przez Bolesława Chrobrego. Drzwi otwierają się w każdą niedzielę.






Godzinę drogi od Gniezna, na wschodnim krańcu województwa, stoi jeszcze jeden kościół, który w skali kraju jest pod pewnym względem "naj". Dużo mniej atrakcyjne, choć dużo bardziej nachalne oblicze wiary chrześcijańskiej prezentowane jest w małej miejscowości Licheń Stary, gdzie stoi Bazylika NMP Licheńskiej: największy kościół w Polsce. A także, co znaczy w sumie dużo więcej, szósty największy na całym świecie. Zbudowany został w latach 1994-2004 jako sanktuarium upamiętniające XIX-wieczne objawienia w tych okolicach.

Bazylikę w Licheniu często podaje się za przykład architektonicznego koszmarka i nadmiernego przepychu kościelnego. Faktycznie nie jest to arcydzieło architektury i niemało jest w niej elementów kiczowatych. Pod względem religijnym ten "tani przepych" jest z kolei rzeczywiście tak nasilony, że wpisuje się ta budowla w bardzo popularny w Polsce trend wulgaryzacji wiary przez samych wierzących. Nie przychodziłbym tu się modlić. Ale spodziewałem się czegoś gorszego, a pod pewnymi względami Licheń jest jednak czymś imponującym. Wielkość bazyliki daje wrażenie, które trochę ciężko byłoby w jakiś sposób powtórzyć gdziekolwiek w Polsce: to naprawdę potężny potwór. Jeśli już nie trzeba, to co najmniej warto to zjawisko raz w życiu zobaczyć.











Po kolejnej godzinie drogi byłem już w mieście, w którym ten długi wielkopolski dzień miał się zakończyć - w Kaliszu. Drugie największe miasto województwa ma 99 tysięcy mieszkańców, ale przede wszystkim na tyle długą historię, że pozwala ona mu się tytułować najstarszym miastem w Polsce. Teoretycznie. Chodzi o wzmiankę na temat miejscowości Kalisia w dziele Geografia Klaudiusza Ptolemeusza z II wieku naszej ery. Nazwę tę niektórzy badacze utożsamiają z Kaliszem, posiłkując się bardzo zbliżonym położeniem geograficznym Kalisii. Inni badacze to przypuszczenie podważają. Czy faktycznie Kalisz jest miastem starożytnym, czy też jest to jedynie pobożne myślenie, był on w każdym razie jednym z najważniejszych miast Polski. To Kalisz, a nie Poznań, od średniowiecza aż do rozbiorów był stolicą Wielkopolski. Utracił swoją rolę, wchodząc pod zabór rosyjski w przeciwieństwie do reszty regionu, która stała się częścią Prus.

To specyficzne miasto, interesujące, w dużej mierze ładne, ale dalekie od pięknego. Motywem przewodnim Kalisza jest właśnie utracone znaczenie: mnóstwo tu okazałych kamienic, dużych kościołów, rynek jest rozległy i wręcz monumentalny, są długie tereny nadrzeczne, widać spójne założenia urbanistyczne. Sądząc po centrum, Kalisz wydaje się miastem jeszcze większym, niż jest, nawet dwukrotnie albo i więcej. Jednocześnie jednak jest to wszystko mocno nadgryzione zębem czasu, przykurzone, momentami jakby opuszczone. Mimo wszystko Kalisz ma coś w sobie i wieczorne spacery, jakie po nim uskuteczniałem, były niebagatelnie klimatycznym doświadczeniem.

















Nazajutrz rano obejrzałem jeszcze kluczowe punkty miasta w dziennym świetle, nieco mniej korzystnym, choć Kalisz jest lepszy jako ogół niż jako suma szczegółów. 








Kaliski rynek jest bardzo elegancki, duży, z dość wysoką obudową kamienic, wyglądających na XIX wiek i dostojnym, choć nieprzytłaczającym klasycystycznym ratuszem. Problem pojawia się wtedy, kiedy przyglądamy się kamienicom i dostrzegamy ich zaniedbanie, ale i tak jest to jeden z godniejszych uwagi rynków w Polsce.






W pobliżu rynku wznosi się ten ładniejszy z dwóch głównych kaliskich kościołów, Bazylika WNMP vel Sanktuarium św. Józefa, podobno jedno z ważniejszych sanktuariów w Polsce. Z architektonicznego punktu widzenia zarówno z zewnątrz, jak i w środku jest to mieszanina niejednorodna baroku przełomu XVIII i XIX wieku z gotykiem XIV wieku: barokowe są nawy, a gotyckie prezbiterium. Formy są dość oszczędne, a dominantą estetyczną barokowa nastawa.








Nie dalej od rynku niż sanktuarium stoi Katedra Kaliska z korzeniami w XIII wieku, ale przez liczne przebudowy daleka już od czystego gotyku. Ceglana powłoka zewnętrzna ma jeszcze sporo gotyckiego klimatu, ale wnętrze zostało trochę wykastrowane.



Zwiedzanie Wielkopolski zakończyłem w pobliżu Kalisza, gdzie stoi Zamek w Gołuchowie. Chyba mniej znany niż Rogalin i Kórnik, wywarł jednak na mnie największe wrażenie ze wszystkich trzech. Ma w sobie najwięcej autentyczności, najwięcej klimatu i stanowi najbardziej interesującą architekturę. Jest też bardziej niż Kórnik zbliżony do prawdziwego zamku, którym pierwotnie - czyli od połowy XVI wieku - był. Po półtora wieku we władaniu Leszczyńskich Gołuchów przechodził przez ręce różnych właścicieli, aż w końcu w XIX wieku Tytus Działyński - pan na Kórniku - kupił ruinę z okazji ślubu swojego syna Jana Kantego z Izabellą z Czartoryskich. To właśnie Izabella przekształciła obiekt w pałac w stylu francuskiego neorenesansu, który podziwiać można do dziś, a także jako kolekcjonerka sztuki założyła w nim muzeum.

Budowla wyłania się z parku faktycznie jak zamek - wydaje się ufortyfikowana i strzeżona przez liczne baszty. Bliższe spojrzenie pozwala jednak dostrzec delikatność i ozdobność form, które wybuchają zwłaszcza na wspaniałym dziedzińcu. Lekkie zaniedbanie zamku niekoniecznie jest plusem, ale trzeba przyznać, że dodaje mu trochę tajemniczego, lekko posępnego klimatu.













Wnętrza nadążają za tym, co na zewnątrz. Odwrotnie niż w większości udostępnionych do zwiedzania pałaców w Polsce, ich główną atrakcją nie są meble ani nawet zbiory sztuki Izabelli, tylko pomieszczenia same w sobie: drewniane sufity i parkiety, przepiękne tapety, portale, klatka schodowa, ciasne i tajemnicze przejścia. Ze względu na pochłonięcie przez drewno przestrzeń zamku jest dość ciemna, co buduje wybitny klimat. To jeden z najlepszych zamko-pałaców w kraju i można w nim się trochę przenieść w czasie i atmosferze.
































Wpis miał się w zamyśle zakończyć relacją z Browaru Nepomucen - jednego z najlepszych w Polsce, położonego we wsi Szkaradowo w bardzo bliskiej odległości od granicy z dolnośląskim. Browar jednak jest typowo produkcyjny i tylko na krótkie godziny otwiera się dla gości, więc odbiłem się od drzwi. I tak parę minut później bezszelestnie wróciłem do swojego województwa, a w krajobrazie jak za dotknięciem różdżki pojawiło się nagle mnóstwo drzew. Bardziej urozmaicony dolnośląski pejzaż powitałem z ulgą po godzinach jazdy przez płaską i nudną Wielkopolskę. Warto jednak - jak widać - tę nudę znieść, żeby dotrzeć tam, gdzie trzeba; co było do udowodnienia.

Komentarze