Pilczyce. Emocje, wyciszenie i sen
Oto Pilczyce - skrajny, północno-zachodni bastion blokowego tandemu osiedli na zachodzie Wrocławia, zaczynającego się tuż za Starym Miastem od Szczepina i kończącego w pewnym sensie właśnie tu. Dziś wchodzą w skład jednostki administracyjnej Pilczyce-Kozanów-Popowice Północne, która jest trzecią najbardziej zaludnioną w mieście. Nie ma statystyk na ten temat, ale praktycznie na pewno Pilczyce dokładają się do tej wysokiej pozycji najmniej - tylko ich kawałek zajmują bloki z wielkiej płyty, nieco większą część dużo niższa zabudowa mieszkalna. Znacznie obszerniejsza reszta to natomiast wspomniane tereny zielone, ogródki działkowe, trochę przemysłu i największy stadion w mieście wraz ze swoimi przyległościami. Poniekąd są więc Pilczyce osiedlem sypialnianym, ale nie tak typowym, jak niektóre z sąsiednich.
A sąsiadują z całą paletą osiedli: Gądowem Małym, Kuźnikami, Żernikami, Maślicami, Rędzinem, Osobowicami i Kozanowem. Z tym ostatnim w bardzo luźny sposób - w pewnym momencie kozanowskie blokowisko staje się pilczyckim, ale wyglądają jak jeden organizm. Część granic osiedla stanowią dwie wrocławskie rzeki: Odra i Ślęza, a w dodatku w pewnym punkcie owych granic ta druga wpada w tę pierwszą.
Osada Pilzcz wzmiankowana była już w 1208 roku. Od tamtej pory przechodziła przez kilka wariacji swojej nazwy, by w końcu ustatkować się jako niemieckie Pilsnitz. Jak na dość odległą od centrum miasta wieś może pochwalić się niezłymi faktami historycznymi, z których najgrubszym jest ten, że Fryderyk II Wielki spędzał tu Sylwestra roku 1740 - a więc w pierwszym roku swojego królowania i w czasie wojen śląskich. Poza tym w majątku ziemskim na Pilczycach urodził się i zmarł pruski feldmarszałek królewski Remus von Woyrsch, a wrocławski dramatopisarz Max Kempner napisał zapomnianą dziś całkowicie farsę Der Herr von Pilsnitz, czyli Pan z Pilczyc. Już po tym wszystkim, w 1928 roku, Pilczyce zostały przyłączone do Wrocławia, a na koniec II wojny światowej mocno zniszczone, przez co ciężko tu poczuć pruską przeszłość.
Gdyby nie wybór Polski na współorganizatora piłkarskich Mistrzostw Europy 2012, Pilczyce pozostałyby być może na zawsze tylko tym, czym dziś są jedynie częściowo i nie we wszystkie dni - spokojnym, zielonym osiedlem, dobrym do mieszkania. Jednak to na terenie tego właśnie osiedla wytyczono teren pod nowy stadion miejski, znacznie większy od wszystkich dotychczasowych, bo na około 45 tysięcy miejsc - trzeci największy w całej Polsce. Stąd przy większych meczach, koncertach czy festiwalach, organizowanych na stadionie, przez Pilczyce przejeżdżają i przechodzą tłumy ludzi.
Stadion Miejski lub też Stadion Wrocław (a obecnie, od 2021 roku, kiedy to nastąpiło pozyskanie sponsora tytularnego, nieco groteskowo brzmiąca Tarczyński Arena) został oficjalnie otwarty w 2011 roku. Pierwszym wydarzeniem na stadionie w ogóle, 10 września, była walka bokserska Tomasza Adamka z Witalijem Kliczko, pierwszym koncertem - występ George'a Michaela, a pierwszym meczem - ligowe starcie Śląska z Lechią Gdańsk. Polska reprezentacja piłkarska zagrała tu haniebny, przegrany mecz z Czechami na Euro 2012, jeszcze w tym samym roku wygrany mecz eliminacji do mundialu przeciwko Mołdawii, a potem już same mecze towarzyskie.
Stadion wśród wielu mieszkańców nie cieszy się sympatią. Powszechnie uważa się go za nieekonomiczną inwestycję, czarną dziurę budżetową, do której miasto musi każdego roku dokładać. Śląsk Wrocław nie bez powodu nie potrafi zapewnić nawet minimalnie przyzwoitej frekwencji, a wielkie wydarzenia muzyczne odbywają się tu bardzo sporadycznie ze względu na bliskość Warszawy, Berlina i Pragi. Arena, choć bardzo nowoczesna, nie jest też z estetycznego punktu widzenia arcydziełem architektury stadionowej - bardzo przyjemna w środku, z zewnątrz jest po prostu trochę nijaka. Ja jednak stadion lubię, bo mam z nim związane miłe wspomnienia. Nie przez te siedem czy osiem meczów, które na nim obejrzałem głównie w latach 2012-2014, a raczej dzięki najważniejszemu wydarzeniu, jakie odbywa się tu co roku od 2014 właśnie - Wrocławskiemu Festiwalowi Dobrego Piwa, przeniesionemu na esplanadę stadionu z terenów zamku w Leśnicy. Ten legendarny festiwal z początkami w 2010 roku, największe piwne wydarzenie w kraju, jest właściwie instytucją ważniejszą od samego stadionu, wpisującą się już prawdziwie w tożsamość miasta. Do stadionu od strony wschodniej przylegają przyjemne zielone tereny nad Ślęzą, które umilają degustację dobrego piwa.
Niedługo po tym, jak na potrzeby tego wpisu zwiedzałem stadion, otworzyło się w jego gmachu Muzeum Śląska Wrocław, skoncentrowane bez zaskoczenia dość ściśle na piłkarskiej sekcji tego klubu. Nie jest duże (choć według mnie wystarczająco duże jak na zadany temat) i dla mnie nie jest też fascynujące, ale trzeba przyznać, że bardzo dobrze zrobione. Udało mu się nawet wzbudzić we mnie nutę sentymentu - do jedynego okresu, w którym czułem się trochę sympatykiem Śląska, czyli do roku 2011 z przyległościami.
Tuż za Ślęzą zaczyna się już Park Pilczycki, do którego jednak od strony stadionu wejść się nie da właśnie ze względu na rzekę. Jest nieco odcięty od świata, jakby zarezerwowany dla mieszkańców bloków, do których się przytula. Sam park nie jest bardzo duży, ale za to przyjemnie dziki, bez transparentnie wytyczonych ścieżek czy ławek. Największą jego atrakcją jest jednak przylegający doń Staw Pilczycki, będący zalanym wodą dawnym wyrobiskiem gliny - glinianką, jakich trochę na tych terenach jest ze względu na cegielnianą przeszłość osiedla. Staw jest osiedlową rewelacją - otoczony przez wielki stadion, bardzo ruchliwe ulice i blokowisko, stanowi prawdziwą oazę natury, którą upodobały sobie na swój dom nawet czaple, nie mówiąc o innych ptakach. Mieć takie miejsce pod blokiem, to już jakby trochę wygrać życie.
Najmniej interesujący w Pilczycach jest jego mieszkalny wymiar. Swoisty urok ma ulica Górnicza z bardzo długim, konsekwentnym założeniem trzypiętrowych bloków. Bloki z wielkiej płyty na północ od ulicy Pilczyckiej nie mają z kolei tego polotu, co te na sąsiednim Kozanowie.
Na Pilczycach znajduje się też jeden z najbardziej wątpliwych estetycznie kościołów we Wrocławiu, Kościół Macierzyństwa NMP, będący rozbudową z lat 1982-1991 mniejszej świątyni z 1945 roku. Nie jest najbrzydszym kościołem miasta, bo jest na to zbyt nijaki, ale może być tym, który najmniej przypomina świątynię, kojarząc się raczej z trochę dziwną halą przemysłową. W jakimś stopniu ratuje go już całkiem intrygujące wnętrze, ale ogólnie jest to jednak trochę koszmarek architektoniczny.
Najcenniejsze miejsce na Pilczycach znajduje się na dalekiej północy osiedla. To Las Pilczycki, oddzielony od cywilizacji dużym terenem ogródków działkowych, Ślęzą i Odrą. Żeby z blokowiska dostać się do właściwego lasu, trzeba przespacerować wśród działek blisko kilometr - a inaczej dostać się tu nie da - więc choć to jeden z najbliższych centrum lasów miejskich, zachodzi tu wciąż stosunkowo niewiele ludzi. Głównym minusem lasu jest fakt, że przeprowadzona została nad nim autostrada, więc ciężko tu mówić o leśnej ciszy. Ale jego zalety to rekompensują.
Większą atrakcją niż sam las, to znaczy drzewna gęstwina jego wnętrza - choć bardzo ładny i faktycznie dość leśny w odczuciu - są jego nadrzeczne tereny. Nad Odrą można podziwiać wzburzoną wodę na potężnym Jazie Rędzińskim, jak i jeszcze potężniejszy Most Rędziński w całej okazałości.
Gdy przejdzie się z kolei pod tym mostem w kierunku zachodnim, można dotrzeć do wyjątkowo urokliwego cypla, przy którym Ślęza wpada do Odry. Bardzo chciałem dotrzeć w to miejsce, by wreszcie zobaczyć ten widok, jako że Ślęza przepływa kilkaset metrów od mojego domu. Zbiegiem okoliczności, jakie zaszły w dniu zwiedzania, cypel ten stał się dla mnie miejscem, które nie tylko ze względów symbolicznych, ale i "realnych" będę miło wspominał i z sentymentem odwiedzał.
Bardzo urokliwe są też tereny Lasu nad wyjątkowo pokręconą na tym odcinku Ślęzą, tak kameralne, że pozwalają zapomnieć o pobliskiej autostradzie.
Ani Park Pilczycki nie jest mistrzostwem wrocławskich parków, ani Las Pilczycki - wrocławskich lasów, ani w ogóle Pilczyce nie są jakimś osiedlem, którego nie można nie odwiedzić. Nie mają w sobie żadnego naprawdę unikalnego punktu, chyba że mówimy o unikalnej w skali miasta wielkości stadionu. Gdy tylko opuszczamy tereny zielone, stają się dość intensywnie miejskie, a nie rekompensują tej intensywności wrażeniami estetycznymi. A jednak te właśnie tereny i paczka dobrych wspomnień sprawiają, że szczerze to osiedle lubię. Warto się po nim choć raz przejść przed którąś edycją Najważniejszego Festiwalu.
Komentarze
Prześlij komentarz