Stare Miasto: część III. W splendorze wiedzy

Chyba każdy, kto będzie miał przyjemność zetknąć się z Wrocławiem na dłużej niż przejazdem, usłyszy prędzej czy później, jak ktoś określa to miasto "miastem studenckim". Uczelnie, studenci i wiążące się z nimi intensywne życie wieczorno-nocne to silny komponent istoty wrocławskości. Wprawdzie każde z sześciu największych miast kraju z powodzeniem daje się nazwać miastem studenckim, Wrocław jednak wyraźnie się wybija. Po pierwsze, jedynie Warszawie - która z racji liczby ludności nie mogła przegrać - ustępuje na dziś pod względem liczby uczelni. Po drugie, tylko legendarny Uniwersytet Jagielloński jest w Polsce uczelnią starszą niż Uniwersytet Wrocławski, który wyprzedza pierwsze warszawskie szkoły wyższe o ponad sto lat. "UWr" jest kontynuacją Academii Leopoldiny, założonej w 1702 roku przez Leopolda I Habsburga i połączonej z Uniwersytetem Viadrina z Frankfurtu nad Odrą w roku 1811. Dziś nie tylko kształci największą w mieście liczbę studentów i oferuje ogromny przekrój kierunków z prawie każdej dziedziny, ale też jest jedną z największych atrakcji Wrocławia dla ludzi poszukujących piękna i ciekawych świata.

Jednostki Uniwersytetu rozsiane są po całym mieście, ale większość istnieje w dwóch skupiskach. Kampus na Placu Grunwaldzkim zajmują wydziały nauk ścisłych, a nauki humanistyczne i społeczne mają swoje królestwo na Starym Mieście, kilkaset metrów na północ od rynku. Współtworzą przestrzeń, która nosi pewne cechy uczelnianego kampusu, ale jednak nim nie jest, bo budynki uniwersyteckie są tu wpisane w towarzystwo innych, często o dużych walorach turystycznych. Przestrzeń ta jest dla mnie osobnym rozdziałem wrocławskiego Starego Miasta i osobny rozdział jej poświęcam.

Dla precyzji, granice tego niewielkiego obszaru wyznaczyłem w następujący sposób. Od Mostu Piaskowego wzdłuż Odry na zachód aż do ulicy Więziennej, a następnie: Więzienna-Kotlarska-Kuźnicza-Wita Stwosza-Szewska-plac Nankiera i Piaskową z powrotem do Mostu Piaskowego. Więzienną i Wita Stwosza zaliczam do innych wpisów, pozostałe włączam do tego.

Najciekawsze są tu obiekty związane mniej lub bardziej z Uniwersytetem, ale ciekawe są również inne. Zacząłem od tych innych, zostawiając sobie na koniec to, co najlepsze.

Ulica Kuźnicza, najbardziej kojarząca mi się ze studentami ulica w całym mieście, nie jest jakimś wyśmienitym fragmentem Starego Miasta i miejscowo szpecą ją peerelowskie bloczki, ale da się na niej znaleźć coś ładnego. Niekoniecznie jest tym budynek WPAiE, czyli Wydziału Prawa, Administracji i Ekonomii, który stracił już trochę swojej nowoczesności, a na który wpadałem niekiedy w czasach studenckich, bo studiowała tu moja ówczesna dziewczyna. Bardziej zwróciłbym uwagę na ekscentryczną kamienicę w secesyjnym stylu, po której chodzi gigantyczna ważka, oraz na ciąg kamienic bliżej rynku, na czele z bogato zdobioną Kamienicą Pod Srebrnym Hełmem.





Przy Kuźniczej mieści się też najstarsze w Polsce Muzeum Mineralogiczne, z rodowodem w pierwszych uniwersyteckich kolekcjach, rozpoczętych w roku 1811. Zbiory są bogatsze, niż się spodziewałem po muzeum, o którym nie usłyszałem nigdy aż do przygotowań do tego wpisu. Wiadomo, wystawy skał i minerałów mają opinię archetypicznego nudziarstwa, ale piętnuję ten stereotyp, zwracając uwagę na ich czysto estetyczne walory. Nie wiem, jak ktoś, kto zwyczajnie lubi piękno, może nie być zainteresowany wizytą w tym muzeum, bo piękna jest w nim mnóstwo i jest to piękno jakby z innego świata. Spójrzcie choćby na ten labradoryt i powiedzcie, że nie jest arcydziełem natury. Poza licznymi ekspozycjami nietypowych skał, minerałów i kamieni szlachetnych warto podkreślić obszerny zbiór fragmentów meteorytów z całego świata i małą wystawę, opowiadającą, z jakich minerałów malarze dawnych epok brali pigmenty do swoich farb. Zostałem na miejscu poinformowany, że jeśli te zdjęcia, co to je robię, opublikuję w jakiejkolwiek formie, będzie mnie ścigał dział prawny Uniwersytetu Wrocławskiego. Gdyby ktoś był zainteresowany, w której części ciała mam rzeczony dział prawny i co sądzę o blokowaniu rozpowszechniania wiedzy o świecie takimi idiotycznymi pogróżkami, poniżej znajdzie odpowiedź:




































Bardziej od Kuźniczej lubię równoległą ulicę Szewską, zwłaszcza na tym właśnie odcinku, bo sentymentalnie kojarzy mi się z moimi częstymi kiedyś wizytami w Piecu na Szewskiej, pierwszej we Wrocławiu pizzerii z naprawdę wybitną i autentycznie włoską pizzą. Nie tylko jednak gastronomiczne wspomnienia decydują - jest tu trochę ładniej. Jednym z przyjemniejszych budynków jest bezkompromisowo piaskowcowy Instytut Kulturoznawstwa. Przy skrzyżowaniu Szewskiej z Wita Stwosza można zwrócić uwagę na rzeźbę "Koń" Zbigniewa Frączkiewicza, odsłoniętą w 2007 roku. Można, choć prawdę mówiąc nie trzeba.









Nim dotarłem Szewską do Odry, skręciłem jeszcze w Plac Nankiera, który jest w stu procentach zwykłą ulicą, jeśli nie liczyć nazwy. W jego południowej pierzei wznosi się kilka ślicznych kamienic, z których najśliczniejszą jest ta zajmowana przez Instytut Filologii Romańskiej, soczysty i wyróżniający się dzięki czerwonawej powłoce i pięknych barokowych portalach.




Na chodniku, a raczej w chodniku po drugiej stronie ulicy mieści się "Ścieżka historii Wrocławia": obecnie dwadzieścia tabliczek z brązu, upamiętniających najważniejsze wydarzenia w historii miasta. W sumie niezły pomysł na zapoznanie mieszkańców z podstawami przeszłości swojej małej ojczyzny, a żeby dopomóc w tym zapoznaniu, wymieniam kolejno te wydarzenia: ustanowienie biskupstwa we Wrocławiu (1000), najazd Mongołów (1241), nadanie praw miejskich (1241), Wrocław czeski (1335), Wrocław habsburski (1526), ustanowienie obecnego herbu (1530), epidemia dżumy (1633), powstanie Academii Leopoldiny, czyli dzisiejszego Uniwersytetu Wrocławskiego (1702), Wrocław pruski (1741), rewolucja krawców (1793), zdobycie przez wojska napoleońskie (1807), pierwsza linia kolejowa na obecnych ziemiach polskich (1842), Hala Stulecia (1913), oblężenie Festung Breslau (1945), Solidarność (1980), Kongres Eucharystyczny (1997), powódź (1997), EURO 2012 (2012), Europejska Stolica Kultury (2016) i World Games (2017).




















Plac Nankiera to jednak przede wszystkim opowieść o trzech kościołach, nietypowo postawionych tu w zasadzie jeden przy drugim. Najciekawszym z nich jest Katedra greckokatolicka św. Wincentego, zbudowana (oczywiście nie jako greckokatolicka) w drugiej połowie XIII wieku. Co do zasady to bardzo ładny, ceglany gotyk z wydatnymi przyporami, strzelistymi oknami, które wieńczą maswerki, i nietypową ceglaną wieżą na planie kwadrata przechodzącego w ośmiokąt foremny z bardzo nietypowym ceglanym hełmem. Gotycyzm budowli przełamują jednak tłuściutkie i żółciutkie, dorodne barokowe przybudówki na czele z Kaplicą Hochberga z lat 1723-28. We wnętrzu zarówno część gotycka jest wzorowo ceglana, strzelista i surowa, jak i barokowa kaplica wzorowo barwna, zdobna i pełna przepychu. Pokryta freskami, owalna kopuła z owalną latarnią to szczególnie imponujący widok.


























Do kościoła przytula się od północy biało-żółty budynek Wydziału Filologicznego, godny barokowego pałacu.





Od zachodu z kolei przytula się biało-niebieski Kościół św. Klary, który z zewnątrz wydaje się sporą, barokową świątynią. Faktycznym kościołem jest jednak tylko mała część tego kompleksu, bo reszta to klasztor i liceum zakonu urszulanek. Wewnątrz można obejrzeć długi korytarz obstawiony klasztornymi malowidłami; to, co zostało z kościoła z 1260 roku, czyli jednonawowe, ciemne, podrujnowane gotyckie pomieszczenie; w końcu lepiej zachowaną i młodszą stylistycznie kaplicę św. Jadwigi. Estetycznie to wszystko nie powala, ale warto tu zajrzeć przede wszystkim dlatego, że w kościele ulokowano mauzoleum Piastów Wrocławskich: zbiór autentycznych średniowiecznych nagrobków ważnych osób, a więc już jakiś konkret.













Trzecim kościołem placu Nankiera, stojącym już na rogu z Szewską, jest Kościół św. Macieja z drugiej połowy XIII wieku. Z zewnątrz ten podoba mi się najbardziej - jest bardzo gotycki, w świetnym stanie, a jednocześnie dość kameralny, kompaktowy, z niewysoką wieżą pozbawioną w trakcie wojny hełmu. Na małym skwerze przed kościołem stoi dorodna rzeźba św. Jana Nepomucena z 1723 roku, a mury zdobią płyty pamiątkowe, poświęcone kompozytorowi Emanuelowi Kani i duchownemu poecie Johannesowi Schefflerowi (znanemu jako Angelus Silesius), do którego odwoływał się nawet Schopenhauer, a który pochowany jest w tym kościele. Wnętrze nieco rozczarowuje - jest pozbawione gotyckiego klimatu przez otynkowanie i trochę dziwaczne, współczesne witraże. Warto się przyjrzeć nastawie, mimo że wydaje się dość skromna: jeden z barokowych ołtarzy bocznych jest jednak bardzo ładny, a niepozorna ambona to przełom XVI i XVII wieku.
















Nie te trzy kościoły jednak stanowią świętą trójcę uniwersyteckiego fragmentu Starego Miasta, lecz trzy budynki, które widać już z ulicy Grodzkiej, biegnącej wzdłuż Odry. Kontynuując sekwencję przytulania: Kościół św. Macieja przytula się do Ossolineum lub bardziej oficjalnie Zakładu Narodowego imienia Ossolińskich. Lub jeszcze inaczej: do budynku, w którym Ossolineum się znajduje, bo ta barokowa perełka z przełomu XVII i XVIII wieku pierwotnie była klasztorem krzyżowców z czerwoną gwiazdą, później gimnazjum św. Macieja, a legendarny instytut naukowo-kulturalny Ossolińskich zajął ją po II wojnie światowej. Decyzja, by ten śliczny budynek odrestaurować w czerwonawej kolorystyce, jaką cieszy się do dziś, to chyba jedna z najlepszych w historii wrocławskiej ochrony zabytków. Ossolineum stało się dzięki temu niezwykle soczystym i charakterystycznym budynkiem. Wnętrza nie można zwiedzać, to biblioteka - tuż obok powstaje Muzeum Książąt Lubomirskich, gdzie będą wystawione zbiory instytutu - ale można nacieszyć się eleganckim dziedzińcem-ogrodem, gdzie stoi rzeźba wspomnianego Angelusa Silesiusa oraz pomnik z 1922 roku, upamiętniający nauczycieli i uczniów dawnego gimnazjum, poległych w I wojnie światowej.
















Wyszedłszy z ogrodu na Szewską i zbywszy milczeniem najgorszy, najbardziej haniebny i najbardziej dziurawy parking w całym mieście, dostrzec można Kościół Uniwersytecki Imienia Jezus, wybudowany na końcu XVII wieku przez jezuitów. Z zewnątrz to dumny, masywny, dość rygorystyczny ergo klasycyzujący barok, który imponuje, niekoniecznie zachwycając. Wnętrze jednak stawia sprawę jasno: najpiękniejsze barokowe wnętrze Wrocławia, jedno z paru najlepszych w Polsce, istotne na poziomie europejskim. Również tutaj jest sporo klasycystycznych momentów, a przestrzeń daje odczucie eleganckiej, uporządkowanej, pełnej dobrych proporcji, ale jednak przede wszystkim barok: bombastyczne freski, wielobarwne marmury, dramatyczne rzeźby. Barok typowo śląski, więc teoretycznie nie do końca w moim typie, ale w przypadku tego akurat kościoła barokowa jaskrawość jest łagodzona przez te uporządkowane formy i przez półmrok, jaki panuje w kościele przez jego ciasne wpisanie w zabudowę miejską.




























Kościół Uniwersytecki to wrocławski top, ale dopiero wielka budowla, z którą się łączy, stanowi kwintesencję tego zakątku Starego Miasta: to gmach główny Uniwersytetu Wrocławskiego, symboliczne serce uczelni i jeden z symboli całego Wrocławia. Rozciąga się nad Odrą na długości prawie dwustu metrów, mając jedynie dwadzieścia metrów szerokości. Widok na gmach z północy - z mostów, wysp odrzańskich lub Nadodrza - to dla mnie jeden z najbardziej esencjonalnych wrocławskich widoków, jakie istnieją, stojący w jednym rzędzie z panoramami rynku czy Ostrowa Tumskiego. Jest trochę jak wielka, rozłożysta brama wjazdowa na starówkę. To przepiękny, elegancki, wielko-pałacowy barok, który pełną formę otrzymał w 1739 roku, dwa lata przed stratą Śląska przez Habsburgów na rzecz Prus. Decyzja o nadaniu mu żółtawej kolorystyki przy renowacji na przełomie XX i XXI wieku obdarzyła go dodatkowo niezrównaną pogodnością.





Widok od północy jest najbardziej spektakularny ze względu na dużą przestrzeń, ale to od południa, od Placu Uniwersyteckiego, budynek przybiera najbardziej kunsztowne formy, zwłaszcza jeśli chodzi o wejście główne z pięknym kamiennym portalem i pozłacanymi drzwiami. Tutaj warto też zwrócić uwagę na właśnie kończący remont, bardzo ładny budynek Katedry Biologii Człowieka (Collegium Anthropologicum). Ze względu na remont nieczynne jest chwilowo tutejsze Muzeum Człowieka, które nadrobię we właściwym czasie i uzupełnię wpis. Między zespołem przyjemnych kamienic a gmachem głównym stoi z kolei jedna ze słynniejszych i najstarszych wrocławskich rzeźb: Fontanna Szermierza z 1904 roku (chwilowo pozbawionego szpady).














Uniwersytet należy podziwiać nie tylko z zewnątrz, ale i od środka. Powody są cztery. Jednym z nich jest muzeum uniwersyteckie, nieogromna, ale przyzwoicie spora wystawa dość różnorodnych eksponatów, związanych z różnymi dziedzinami naukowymi. Mamy tu trochę przedmiotów związanych z administracją uczelni - berła, togi, księgi, rejestry. Mamy obiekty archeologiczne - w tym stele nagrobne ze starożytnej Grecji; stare przyrządy fizyczno-matematyczne, zakonserwowane zwierzęta, ludzki szkielet, przedmioty ludowe z innych kontynentów. Najbardziej urzekła mnie jednak wystawa czasowa: "Magiczny świat zabytkowego wizytownika", prezentująca kolekcję prześlicznych, niesamowicie zdobnych wizytowników z różnych stron świata. Nie miałbym nic przeciwko, żeby została tu na zawsze.
































Drugim powodem jest Oratorium Marianum, barokowa sala, powstała w latach 1728-41 jako kaplica zakonna, przekształcona na salę muzyczną w 1811. Koncertowali tu między innymi Ferenc Liszt i Johannes Brahms - ten ostatni świetny kompozytor był doktorem honoris causa Uniwersytetu i przed Oratorium umieszczono poświęconą mu tabliczkę.



Powód trzeci i zresztą chyba najważniejszy był w momencie tworzenia tego wpisu był od dłuższego czasu niemożliwy do doświadczenia. Kilkuletni remont Auli Leopoldiny, sali powstałej w latach 1731-32, określanej często jako najpiękniejsze świeckie wnętrze barokowe w całej Polsce, dobiegł jednak do końca i latem tego samego roku uzupełniam wpis o zdjęcia wnętrza. Są faktycznie zachwycające - to nie tylko perła baroku, ale po prostu jedno z najśliczniejszych świeckich wnętrz w Polsce w ogóle. Barok jest tu jednocześnie barokowy, bo sala tonie w ornamentach, kolorowych iluzjonistycznych freskach, ekspresyjnych rzeźbach, ale jednocześnie dość elegancki i kameralny, przesadny wyłącznie w przyjemny sposób. To wybitnie reprezentatywne pomieszczenie ma w sobie wręcz coś przytulnego przez niski strop i dużo drewna.











Zwiedzanie Uniwersytetu wieńczy wspinaczka Schodami Cesarskimi - trójbiegową klatką schodową z 1734. Nie dla samej klatki jednak, choć jest całkiem ładna, lecz dla Wieży Matematycznej, w której znajduje się wystawa poświęcona zegarom słonecznym i przede wszystkim taras widokowy na wysokości 41 metrów. Jako że wysokość nie jest wybitna, to widok na południe to głównie co wyższe budowle na horyzoncie, ale świetny jest rozległy widok na północ: na Odrę, Wyspę Słodową, Kępę Mieszczańską i Nadodrze.













Tradycyjnie już kończę relację zestawem zdjęć wieczornych. Zwłaszcza gmach główny Uniwersytetu i Ossolineum otrzymują po zmroku niezapomnianą iluminację.










Obszar jest niewielki, ale jak widać dość intensywny. Polecam każdemu wrocławianinowi, by zarezerwować kilka poranno-popołudniowych godzin i urządzić sobie choć jeden obszerny dzień z uniwersytecką spuścizną tego miasta. Będzie to na pewno dzień bardzo udany, zwłaszcza że znajdzie się tu też parę znakomitych knajp i kawiarni, które przyjemności płynące z wiedzy podeprą przyjemnościami ciała. 

Komentarze

  1. Ładne zdjęcia. Czym je robisz? Lustrzanką czy smartfonem?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Smartfonem. Zabawne, że pytasz teraz, bo to akurat już ostatni wpis ze zdjęciami zrobionymi tym smartfonem, którego używałem przez ponad 3 ostatnie lata. :) Od następnego wpisu ma być teoretycznie jeszcze odrobinę ładniej.

      Usuń

Prześlij komentarz