Bartoszowice. Przyjemności występności

Jestem bliski pewności, że w świadomości większości wrocławian, którzy w ogóle na taką refleksję się zdobywają, za najbardziej urokliwy, zaciszny, malowniczy, rajski niemal fragment miasta uchodzi Wielka Wyspa. To największa z wrocławskich wysp na Odrze, otoczona trzema odnogami tej rzeki - Kanałem Powodziowym, Starą Odrą i głównym nurtem. Jeśli się mylę i wcale nie uchodzi, to ośmieliłbym się zaryzykować tezę, że w takim razie myli się też większość. Choć moje serce bije przede wszystkim dla południa Wrocławia, to jestem skłonny przyznać, że Wielka Wyspa w pewnych kategoriach jest bezkonkurencyjna, a już zwłaszcza wtedy, gdy porównywać ją do obszarów o zbliżonej wielkości. To magiczne miejsce, usiane poniemieckimi willami, niebywałą ilością zieleni, ciche, dobre urbanistycznie i pełne wielu atrakcji. Prawie całe. W małym stopniu wymyka się z tej definicji Zacisze, a w największej - Bartoszowice, leżące w południowo-wschodnim narożniku wyspy.

Historia Bartoszowic jest nieco odmienna od większości wrocławskich osiedli. Pierwszy raz osadę Bartheln wzmiankuje się nie w głębokim średniowieczu, lecz dopiero pod koniec wieku XVIII. Dzisiejszy teren osiedla był bowiem aż do przekopu Odry częścią wsi Opatowice, potem zaś mało znaczącym skupiskiem garstki domów i garstki rodzin. Włączone do Wrocławia w 1928, dopiero w czasach PRLu zaczęły się mocniej zaludniać. Dziś, jako część osiedla administracyjnego Biskupin-Sępolno-Dąbie-Bartoszowice, graniczą z pierwszymi dwoma oraz - przez Odrę - ze Swojczycami i Opatowicami (a konkretnie z Wyspą Opatowicką).



Wzmianka o PRLu jest zarazem odpowiedzią, dlaczego tam, gdzie kończy się Sępolno i Biskupin, a zaczynają Bartoszowice, kończy się zarazem magia, a zaczyna dość zwyczajne, choć całkiem przyjemne osiedle. Bartoszowice są względem Wielkiej Wyspy osiedlem występnym, zdradzieckim, bo choć są tu fragmenty przestrzeni zapełnionej domkami jednorodzinnymi, przypominającej Biskupin, to większość i jądro osiedla stanowią bloki z wielkiej płyty - najzwyczajniejsze z możliwych. W rejonie ulic Bacciarellego i Gersona Wielka Wyspa obnaża to swoje oblicze, które bardziej pasowałyby do Pilczyc albo Muchoboru Małego. Siłą rzeczy są mniej zielone niż sąsiednie osiedla, a ponadto nie ma tu jakichś rzeczy nie do przegapienia. Jedno tylko pozostaje, a nawet jest jeszcze bardziej nasilone, niż w całej reszcie wyspy - cisza. Bartoszowice są lokalnym końcem świata: narożnikiem wyspy, z którego nie da się jej opuścić autem, w związku z czym nikt, ale to nikt poza rowerzystami nie ma potrzeby przez osiedle przejeżdżać. Może jedynie tu przyjechać.



Przyjechać warto choć raz, bo Bartoszowice są przyjemne i mają parę konkretów - nic wybitnego w skali miasta, ale wciąż konkretów. Zdecydowanie najmniej istotnym z nich jest Kościół św. Faustyny, który zaczął powstawać jeszcze w wieku XX, a oddany do użytku został już w XXI. Jak na wrocławski kościół z tamtych czasów, można go nazwać wielkim sukcesem, bo nie jest brzydki - z drugiej strony mam jednak opory przed nazwaniem go ładnym.



Dużo lepiej rolę pewnego sacrum spełnia na tym osiedlu Cmentarz Świętej Rodziny, należący do parafii położonej już na Sępolnie - jedna z największych nekropolii w całym Wrocławiu. To dość klimatyczna przestrzeń, pełna zieleni i ciszy, z bardzo gustowną ceglaną kaplicą w centrum. Spokój cmentarzowi zapewnia mu jego sąsiedztwo - ze wszystkich stron otaczają go albo ogródki działkowe, albo Odra. Pochowany jest tutaj - jak łatwo się domyślić, między innymi - Hugo Steinhaus, współzałożyciel legendarnej lwowskiej szkoły matematycznej.








Bartoszowice są jednak najsilniejsze na swoich długich nadrzecznych granicach. Wały nad Kanałem Powodziowym są piękne nie tylko dzięki temu, że są po prostu wałami nad Odrą, ale też dzięki temu, że kończą się widokiem na Most Bartoszowicki. Ta śliczna stalowa konstrukcja o turkusowej barwie powstała w latach 1913-1917. Zarówno barwą, jak i konstrukcją przypomina legendarny Most Tumski i właściwie jest od niego co najmniej nie brzydsza, tyle że nie ma szczęścia znajdować się na Starym Mieście. To najwęższy most we Wrocławiu, jeśli za część definicji mostu uznajemy możliwość przejazdu autem. Tu jednak autem mogą przejechać tylko osoby upoważnione, związane z Zarządem Gospodarki Wodnej.
















Kawałek obok, już na "właściwym" nurcie Odry, wznosi się Jaz Opatowicki - dużo mniej udany estetycznie, który zostawiłem sobie na artykuł o Opatowicach. Tutaj, skręcając na zachód, wały odchodzą stopniowo od rzeki, oddzielane od niej łąką, tak jak na Biskupinie. Warto w tych okolicach odnotować wojskowe myśliwce, stojące na terenie należącym do Politechniki Wrocławskiej.






Tak, w porównaniu z całą resztą Wielkiej Wyspy, ewentualnie za wyjątkiem Zacisza, Bartoszowice wypadają dość biednie i stanowią poniekąd maleńki kryształek soli w oku jej mieszkańców, którzy muszą pogodzić się z faktem, że nawet ich magiczna międzyrzeczna enklawa została dotknięta estetyczną nijakością blokowisk Polski ludowej. A jednak fakt, że osiedle to znajduje się na terenie tej wyspy, wciąż swoje robi. Bartoszowice to i tak jedno z lepszych miejsc do zamieszkania we Wrocławiu. Nawet same w sobie są miłe, ciche i niebrzydkie, a możliwości spacerowe na osiedla sąsiednie są wręcz rewelacyjne.

Komentarze