Jacopo Tintoretto: "Ostatnia Wieczerza"

olej na płótnie / 1594 / Basilica di San Giorgio Maggiore, Wenecja

To późne dzieło Tintoretta, nie tak często wskazywane jako jego najlepsze, a dla mnie chyba jednak takie, to jeden ze szczytów sztuki manieryzmu - bynajmniej nie kojarzący się z manieryzmem natychmiast, instynktownie, bo bardzo nietypowy, ale skupiający w sobie kilka wspaniałych, manierystycznych z ducha dziwactw i kontestacji renesansowej klasyki.

Można zacząć od tych mniej istotnych. Niezwykła jest już sama kompozycja, w której sakralne clou sceny nie mieści się na pierwszym planie, lecz na drugim - bliżej obserwatora niż Chrystus i uczniowie znajduje się służba. Tintoretto porzucił symetrię i równouprawnienie przestrzenne poszczególnych uczniów, które wydawałoby się dogmatem w przypadku tej sceny: stół jest ustawiony diagonalnie (co dodatkowo wybitnie rozszerza optycznie przedstawione pomieszczenie), niektórzy uczniowie są bardzo blisko, a inni daleko - główny bohater jest zaś średniej wielkości. Manierystyczna jest ruchliwość postaci, które w dużej mierze porzuciły idealne, wystudiowane pozy renesansu i rzucają się każda w swoją stronę i z własnym charakterem.

Ale zaczynanie od tego jest nienaturalne, bo w tym obrazie chodzi przede wszystkim o paranormalną, ekscentryczną atmosferę, uzyskaną przez spektakularne użycie światła i cienia. Światła i cienia bardziej niż światłocienia: Tintoretto nie używa tych dwóch czynników funkcjonalnie, dla modelunku obiektów i samego piękna chromatycznego, lecz są one u niego bohaterami samymi w sobie. Światło zwalcza i podkreśla mrok, mrok zwalcza i podkreśla światło, ale są one w dużej mierze autonomiczne i niemal uosobione. Kluczowa jest nienaturalność - nienaturalny wydaje się ten starożytny mrok, w jakim pogrążone jest to pomieszczenie, jakby zabunkrowane, i równie nienaturalne jest światło. Czy mowa jest o lampie, emanującej kłębiącą się promienistość, czy o solarnej aureoli Chrystusa i elektrycznych aureolach apostołów - mamy do czynienia ze światłem nie z tego świata, istniejącym jako samo dla siebie, nierozświetlającym mroku zbyt skutecznie, bo nie funkcjonalnym - wyrażającym coś tylko sobą. Ku potwierdzeniu tego - w tym świetle widoczne stają się zarysy istot niewidzialnych, aniołów, przypominających tu duchy, które pojawiają się tu pod wpływem tego światła niczym niewidoczne normalnie zjawiska pod wpływem ultrafioletu. Stawiając te efekty w kontekście tematu, można śmiało założyć, że światło jest u Tintoretta transcendentnym pośrednikiem między rzeczywistością materialną a nadrzeczywistością głębszych znaczeń. Nie środkiem do modelunku, nawet nie tworzywem atmosfery. Atmosfera przychodzi już sama, jako naturalna i istotna z punktu widzenia odbiorcy konsekwencja, ale nie jest wyrachowanym celem.

Tintoretto jest w tym podejściu do światła właściwie bardziej radykalny od Caravaggia, którego poniekąd wyprzedzał. Godnym, jeśli nie jedynym następcą jego uosobionego światła, był dopiero genialny Rembrandt. I choć Tintoretto malarzem tego kalibru, co ci dwaj, raczej jednak nie był, to nie przypadek sprawia, że jego nazwisko pojawia się w takim gronie. Nawiedzony obraz.



8.5/10

Komentarze