Preston Sturges: "Podróże Sullivana"
1941
Czasem mały kawałek amerykańskiego kina klasycznego potrafi być jak wielki podmuch świeżego filmowego powietrza po okresie zmagania się z mniej lub bardziej awangardowymi, mniej lub bardziej współczesnymi i mniej lub bardziej udanymi filmami autorskimi. Nie żeby dzieło Sturgesa nie było autorskie - jak na swoje czasy jest bardzo - ale to stosunkowo tradycyjny film z dużymi walorami rozrywkowymi. Jest jednak naprawdę wyborny - od strony formalnej imponuje kunszt montażu, planów, dynamiki dialogów, warsztatu aktorskiego; zero awangardy, ale wszystko dopięte na ostatni guzik. A treściowo dostajemy pieczołowicie skonstruowaną, oryginalną fabułę z dość wyrazistymi i dającymi się skrajnie lubić postaciami, zaskakującą głębię jak na hollywoodzką komedię, no i ten meta-charakter: komedia z poważnym przekazem o reżyserze kręcącym komedie w Hollywood, który pragnie stworzyć coś z poważnym przekazem. Daje to pole do mnóstwa drobnych autotematycznych gagów i żartów słownych. Stare Hollywood to jednak była, a raczej bywała, klasa sama w sobie.
Komentarze
Prześlij komentarz