Warmińsko-mazurskie: część II. Synergia jeziora, lasu i wsi

Gdy tylko na pewnym etapie podróżniczego życia zorientowałem się, że parki narodowe to nie tylko skostniała klasyfikacja ustawodawcy, którą zanudza się dzieci w szkole, lecz bardzo przydatny drogowskaz do tej rzeczywiście najpiękniejszej i najlepiej ochronionej przyrody w kraju, szybko uderzył mnie fakt, który odczułem jako szokujący. Postanowiwszy zapoznać się z listą i mapą tego typu miejsc w Polsce, szybko zauważyłem, że w województwie warmińsko-mazurskim nie ma ani jednego z nich. Efekt szokowy wynikał ze świadomości, że to przecież właśnie tam, zgodnie z nazwą, znajdują się Mazury, a Mazury to zdecydowanie najsłynniejsza polska kraina jezior, wymieniana prawie zawsze na liście największych polskich cudów naturalnych. Siłą rzeczy w podróż do warmińsko-mazurskiego jechałem częściowo z zaciekawieniem, czy przyczyna tego stanu rzeczy będzie widoczna gołym okiem.

Myślę, że zobaczyłem trochę przyczyn i zobaczyłem też trochę konsekwencji, które zresztą występują poniekąd naraz, w pojedynczych zjawiskach. Kraina Wielkich Jezior Mazurskich, zlokalizowana pomiędzy i naokoło dwóch największych polskich jezior, Śniardw i Mamr - bo trzeba od razu zaznaczyć, że często to rozumie się przez "Mazury" i na tym zresztą się tu skupiam, ale Mazury to tak naprawdę dużo większy region etnograficzny, zajmujący większość województwa - to przestrzeń nieco bardziej "rekreacyjna" niż naturalna. Jezior jest tam mnóstwo, zawsze jakieś jest blisko, a często kilka naraz - ale wbrew pozorom bardzo trudno znaleźć takie, które wygląda jak wyjęte z parku narodowego, gdy wspomina się choćby jeziora wigierskie, tucholskie czy drawieńskie. Zbyt dużo przy nich zadeptanych plaż, motorówek i żaglówek, budek z jedzeniem i po prostu za dużo człowieka. Na zdjęciach z lotu ptaka faktycznie wygląda to wszystko jak cud natury, ale na widoku "z chodu człowieka" prawdziwie potężna urokliwość i malowniczość jest daleka od oczywistości i trzeba się jej mocno naszukać.

I to właśnie jest dualna przyczyna w skutku i skutek w przyczynie braku parku narodowego - od strony przyczynowej duża część nawet tego najgęstszego w jeziora fragmentu województwa na ten status nie zasługuje, nie ma aż takich walorów krajobrazowych i zbyt mocno przesiąknięta jest cywilizacją. Od strony zaś konsekwencji: skoro nie ma parku narodowego, na jakiejkolwiek połaci tej krainy, to nie ma zbyt dużych utrudnień dla dalszego przesiąkania cywilizacją; do nieskrępowanego hałasu silników motorówek, do budowy hoteli zdecydowanie zbyt dużych na to miejsce, do pól namiotowych, z których wydobywają się dźwięki podpitych ludzi i jeszcze gorszej od tych dźwięków muzyki.

Na tym koniec krytyki: napisawszy to wszystko, wciąż muszę z pełną szczerością stwierdzić, że Mazury istotnie są jednym z najpiękniejszych przyrodniczo regionów Polski i że przynajmniej duży ich fragment powinien jak najszybciej zostać objęty statusem parku narodowego, żeby to piękno przetrwało w niezmienionej formie, a może nawet żeby zostało trochę podreperowane po odessaniu go z pól biwakowych, motorówek i - jeżeli to w ogóle możliwe - infrastruktury turystycznej przeznaczonej raczej dla tak zwanych "wczasowiczów" niż miłośników przyrody. Tutaj znowu oficjalne formy ochrony są bardzo przydatne: największy potencjał mają tereny Mazurskiego Parku Krajobrazowego i jego okolic, czyli na południe i zachód od Śniardw.

W tym epicentrum mazurskiej przyrody można już odnaleźć trochę jezior jeśli nie całkowicie, to przynajmniej przyzwoicie odciętych od cywilizacji, rozbrajających swoim spokojem i zakamarkowym kształtem, otoczonych lasem. Las zresztą jest drugim, a może tak naprawdę pierwszym atutem tej części Mazur, objawiając się tu w jednej z najświetniejszych odsłon w skali całego kraju, mi zapadającej w pamięci najmocniej po Puszczy Białowieskiej. Oparty głównie na wysokich sosnach, sprawia wrażenie niezwykle czystego, nieskończonego i żyjącego bujnym życiem roślin i zwierząt; za dnia przyjaznego, po zmroku z kolei dzikiego, pierwotnego i niebezpiecznego. Najznakomitszym tego wcieleniem jest Puszcza Piska, największy na Mazurach kompleks leśny, położony na południe od Śniardw - potężny i hipnotyzujący. Być może również tutaj maksymalizuje się jeszcze trzecia, nie aż tak ściśle przyrodnicza jakość Mazur - cudowna, sielska wiejskość delikatnie wzgórzystych pól i łąk, dróg otoczonych szpalerami drzew i zabytkowych chat.

Podkreślenia wymaga też to, że Mazury są nie tylko piękną naturą. W ich obrębie położone są dwa zabytki leżące w ścisłym topie całego kraju, z czego jeden jest znany fatalnie słabo, a drugi ma sławę światową. A i poza nimi dają się bez końca penetrować w poszukiwaniu starych mazurskich chat, powojennych bunkrów i śladów pozostawionych przez niemiecką i niemieckojęzyczną ludność, która zamieszkiwała te tereny od głębokiego średniowiecza aż do 1945 roku. W komplecie, choć mazurska przyroda nie jest cudem bez skazy, dostajemy wciąż jeden z najbardziej ekscytujących fragmentów Polski, poza tymi górskimi być może najciekawszy jako region, a nie jako pojedynczy punkt.




















Pierwszym zobaczonym na Mazurach miejscem był właśnie jeden z tych dwóch najgodniejszych uwagi zabytków - ponad większą wątpliwość najpiękniejszy budynek w tym regionie. Stoi w zasadzie na pograniczu Warmii i Mazur, ale już w obrębie tych drugich. Nie spodziewałem się wcale zbyt wiele po Bazylice Nawiedzenia NMP w Świętej Lipce, sanktuarium maryjnym, które obiektem pielgrzymek jest już od XIV wieku. Obecny kościół powstawał w latach 1688-1693 z inicjatywy jezuitów i jest jednym z najwspanialszych - choć mam wrażenie, że potwornie nieznanym - dzieł architektury baroku w Polsce. Nie spodziewałem się wiele, bo zewnętrzna, różowa powłoka świątyni na zdjęciach wygląda nieco zbyt cukierkowo, może nawet minimalnie tandetnie: na żywo jednak dochodzi do tego zaskakujący rozmiar budowli, a z bliska prezentuje się już dość dumnie i elegancko, przynajmniej jak na swój styl. Jej głównym atutem jest jednak wnętrze, doskonale zachowane: cudownie barwne, barokowo bombastyczne, lecz z pewną lekkością, wręcz kobiecością; gęste od detalu i architektonicznego rytmu. Opatrzone majestatycznym ołtarzem, wysokiej klasy iluzjonistycznymi freskami sufitowymi i w końcu jednymi z najpiękniejszych organów, jakie widziałem, niezwykle charakterystycznymi przez swą błękitną barwę. Momenty, w których jakiś kościół, po którym nie spodziewam się nie wiadomo czego, zaskakuje mnie wielkim pięknem, są jednymi z moich ulubionych w zwiedzaniu świata - tu właśnie taki nastąpił. Ciężko aż uwierzyć, że świątynia tak turbokatolicka w swojej estetyce przetrwała tak dobrze na ziemiach pruskich.

























Niedługo potem znalazłem się już na terenie parku krajobrazowego, w pobliżu którego nocowałem przez cały mazurski pobyt. Znalazłem na początek na kolacji w jednej z najlepszych restauracji, jaką odkryłem w trakcie swoich polskich podróży, w zasadzie kandydującej na najlepszą. Słowiczówka we wsi Ukta zachwyciła mnie już na dzień dobry wiejskim, ale pełnym klasy wystrojem, a gdy na stół wjechały dania kuchni polskiej i mazurskiej w prostych, ale genialnych w swej prostocie interpretacjach, było jeszcze lepiej. Choć miałem upatrzone jeszcze inne knajpy w pobliżu, ostatecznie na każdy posiłek poza jednym wracałem zawsze tu i zawsze jedną z jego składowych były genialne kluski leniwe, które chyba wygrałyby plebiscyt na najlepsze danie, jakie jadłem w trakcie swych wojewódzkich wojaży.


















Następny dzień rozpoczął się od przejazdu przez Puszczę Piską, wspomniany już wyżej kompleks leśny. Na pierwszy rzut oka to las stosunkowo zwyczajny i w dodatku dość monotematyczny, niemal totalnie zdominowany przez sosnę, najpopularniejsze drzewo świata. Na miejscu wyczuwa się jednak jego wyjątkowość. Duży w niej udział faktu, że można ją dość długo przemierzać po spokojnych, szutrowych drogach, pozwalających znacząco się w nią zagłębić.














Przez puszczę dotarłem nad brzeg największego jeziora w całej Polsce, Jeziora Śniardwy, dobrze widocznego ze wsi Niedźwiedzi Róg. Nie jest to bynajmniej najpiękniejsze jezioro w kraju, jest tylko i aż największe, ale jego bezkres i dość spokojny charakter wciąż są widokiem, który warto choć raz w życiu zobaczyć.








Po zerknięciu na Śniardwy pojechałem dość konkretnie na północ, by zobaczyć atrakcję najmocniej przyciągającą na Mazury turystów z całego świata. O ile Wilczy Szaniec da się w ogóle nazwać atrakcją - to raczej bardzo posępna i mroczna, choć zarazem fascynująca i imponująca swym ogromem pamiątka wojenna. Kompleks bunkrów zaszytych w gęstym lesie, wręcz miasteczko bunkrowe, które powstawać zaczęło jesienią 1940 roku, było praktycznie stałym miejscem pobytu Adolfa Hitlera i jego świty, to jest głównie Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu, w latach 1941-1944. Te wysadzone, lecz w dużym stopniu zachowane, betonowe bunkry, porośnięte mchem, układające się w pociągające wizualnie formy post-apokaliptyczne, są jedną z najbardziej sugestywnych pamiątek po drugiej wojnie światowej na całym świecie, w Polsce równorzędną jedynie z Auschwitz. Spacer po nich jest przyprawiony ironiczną niezwykłością faktu, że Hitler w kluczowych latach wojny siedział praktycznie przez cały czas na Mazurach, które już za chwilę miały stać się jedną z ulubionych destynacji wakacyjnych Polaków.











































































Z Wilczego Szańca niedaleko nad drugie największe jezioro w Polsce, Jezioro Mamry, które jest de facto kompleksem połączonych ze sobą inaczej niż rzeką, ale czasem ledwo połączonych, mniejszych jezior. Ze Śniardwami przegrywa nie tylko wielkością, ale też estetyką: oddalone od parku krajobrazowego, jest bardziej aktywnie wykorzystywane przez ludzi, mniej dzikie, po prostu mniej ładne. Najpierw rzuciłem na nie okiem z wieży widokowej w Mamerkach, a potem jeszcze z kilku innych miejsc, w między czasie przegryzając zupą rybną i sandaczem w pobliskiej restauracji.













Wracając powoli na południe, w Giżycku, zahaczyłem o wieżę widokową, z której podziwiać można Jezioro Niegocin, trzecie największe na Mazurach, ale już nie trzecie w Polsce. Jest ogromne, ale nie jest przepiękne, zwłaszcza przy giżyckim nabrzeżu.




Piękne już za to jest dużo mniejsze Jezioro Łuknajno, które od północnego wybrzeża Śniardw dzieli pół kilometra, zaprawione słuszną już dozą dzikości i spokoju.




Na długo w mojej pamięci zostanie też późnowieczorny, mroczny widok na mało znane Jezioro Jegocinek, które dość spontanicznie odnalazłem w środku Puszczy Piskiej.




Mniej więcej w to samo miejsce powróciłem nazajutrz rano, by w świetle dziennym zobaczyć Jezioro Jegocin, mające opinię najładniejszego na Mazurach, najdzikszego, najspokojniejszego. Jest do tego tytułu co najmniej potężnym kandydatem mimo stosunkowo niewielkiej rozległości: to właśnie jeden z tych momentów Mazur, które na park narodowy w pełni zasługują.






Moim ulubionym mazurskim jeziorem pozostanie chyba jednak Jezioro Nidzkie, które łączy słuszne dawki dzikości i spokoju z imponującą wielkością i fascynującym, serpentynowym kształtem, przypominającym trochę znak klamry. Jest dla mnie synonimem Mazur: snują się po nim żaglówki, nie jest opustoszałe ni totalnie dzikie, ale na pierwszy rzut oka widać, że jest jeziorem wybitnym w wielu znaczeniach.









Dużą część drugiego dnia na Mazurach zajął mi spływ kajakowy rzeką Krutynią, będącą poniekąd główną tętnicą Mazurskiego Parku Krajobrazowego - spływ momentami śliczny, ale trochę zbyt mocno oblegany, zwłaszcza na wczesnych odcinkach.




Po spływie udało się jeszcze zerknąć na Jezioro Nidzkie w pięknej odsłonie barwnej, a finalnie skończyć nad Jeziorem Bełdany w mało jego uczęszczanym punkcie. Tamten moment, tamtą atmosferę, tamte kaczki i tamten schowany za chmurami i drzewami zachód słońca zapamiętam na całe życie. Tam, na koniec, dotarło do mnie z całą siłą, że Mazury są jednak wspaniałe i że na dręczących mnie chwilami wątpliwościach nie warto było zbyt długo się koncentrować.

















Bo trzeba wspomnieć, że Mazury miały bardzo dużego pecha w kontakcie ze mną - przyjechałem na nie niecały rok po tym, jak objechałem naokoło Finlandię. Gdy miało się już poważniejszą przygodę z tamtym krajem, będącym jedną ogromną krainą leśnych jezior, trudniej jest już zachwycać się znacznie mniejszymi. Ale choć w pewnym sensie Mazury zarówno pod względem ilości mocno wymiękają w takim porównaniu, i pod względem jakości przegrywają w kategoriach czystości, dzikości, spokoju i odcięcia od cywilizacji, to w dużym stopniu się obroniły. Są czymś więcej niż krainą lasów i jezior; mają swój unikalny charakter, swoją rozkoszną wieś, pyszne jedzenie, godne wiecznej pamięci punkty widokowe i ciekawe historie. Mają coś, czego nie ma nigdzie indziej.

Komentarze