Powiat oławski. Rzeką i szosą

Myślenie o przyrodzie, zwłaszcza pod kątem turystycznym i przynajmniej w Polsce, jest zwykle myśleniem w trzech wymiarach: morza, gór i jezior. Niekiedy dochodzi jeszcze do tego czwarty wymiar w postaci lasów, ale już naprawdę rzadko kiedy mówi się o rzekach - które przecież są nie tylko absolutnie fundamentalnym elementem systemu naturalnego, ale też źródłem niekiedy magicznego piękna. Nad tym, który powiat Dolnego Śląska jest tym najbardziej rzecznym, można by się zapewne zastanawiać bardzo długo: powiat oławski ma przynajmniej ten unikalny argument, że jest nie tylko jednym z silniejszych kandydatów na ten tytuł z powodów tradycyjnych, ale też jedynym, który nawet swoją nazwę zawdzięcza rzece.

Niebezpośrednio oczywiście: jak każdy inny powiat (od niedawna poza przemianowanym na karkonoski jeleniogórskim) bierze swą nazwę od nazwy swojego głównego miasta. Stolica powiatu zaczerpnęła jednak z kolei nazewnictwo bez żadnych modyfikacji od jednej z dwóch przepływających przez nią rzek, Oławy, również jednej z najważniejszych w województwie. I wciąż nie tak ważnej, jak druga rzeka, która i przez miasto Oławę, i przez całą szerokość powiatu przepływa, czyli Odry. Do pewnego momentu są to tylko suche dane, ale rzeczywiście mój odbiór tego powiatu był bardzo "rzeczny": Odra i Oława mocno wpływają na jego krajobraz. 

I to chyba najsensowniejszy wspólny mianownik tych ziem, poza tym raczej mało charyzmatycznych. Graniczący dziś z województwem opolskim oraz powiatami oleśnickim, wrocławskim i strzelińskim, powiat oławski, nieduży, ale dość gęsto zaludniony, mimo bliskości Wrocławia wydaje mi się nie tylko terytorialnie leżeć trochę na rubieżach dolnośląskiego. Intensywne atrakcjami województwo jakby nagle tu zwalniało i szykowało się na płynne przejście w dużo mniej interesujące województwo opolskie (z którym zresztą powiat oławski ma silne związki historyczne, bo Oława należała niegdyś do Księstwa Brzeskiego). Gdybym artykuł o nim pisał jeszcze w poprzednim roku, musiałbym stwierdzić wprost, że to jeden z najnędzniejszych turystycznie powiatów, ocierający się o "dolne podium" tabeli, w którym nie znajduje się nic szczególnie istotnego w skali całego województwa. W jego dwóch miastach da się od dawna odnaleźć trochę interesujących akcentów - a jeden budynek to ścisła czołówka najładniejszych dolnośląskich ratuszy - ale raczej nie fascynujących. Nie powala z przyrodniczego punktu widzenia, na północy prezentując wprawdzie sporo powierzchni leśnej i parę sensownych stawów, ale daleko od cudów natury (na południu już tylko płaskie i monotonne tereny rolne). Otwarcie nowej placówki muzealnej w 2024 roku sprawić jednak może, że powiat oławski stanie się jednym z najczęściej odwiedzanych; i to nie tylko w województwie - być może w całej Polsce.


Całe moje zwiedzanie powiatu zamknęło się w obrębie jego dwóch miast; poza tym nie namierzyłem w nim nic wystarczająco pociągającego. Można by pewnie długo eksplorować tereny biegnące wzdłuż Odry i Oławy, jednak rzeki te, choć przepływają przez powiat na długich odcinkach, to raczej nie przepływają zbyt spektakularnie.

Mniejsze z dwóch miast, Jelcz-Laskowice, to ze swymi 15 tysiącami mieszkańców jedno z kilku największych miast w województwie niebędących stolicą powiatu (22. w ogóle). Prawa miejskie otrzymało dopiero w 1987 roku, i to jako połączenie dwóch wsi, z czego wynika dwuczłonowa nazwa. Ani dawne Laskowice Oławskie, ani dawny Jelcz nie są miejscami zjawiskowymi, a szczególnie niezjawiskowe są blokowiska pomiędzy dawnymi wsiami. W obu da się jednak odnaleźć coś atrakcyjnego. Do niedawna w ogóle największą atrakcją powiatu był właśnie Pałac w Laskowicach Oławskich z 1886 roku, pierwotnie siedziba rodu Saurma-Jeltsch, a dziś urzędu miejskiego. To chyba najpiękniejszy dolnośląski ratusz poza jedynie wrocławskim: wręcz małe arcydzieło neorenesansu, które swym połączeniem elegancji z bajkowością przywodzi trochę na myśl zamki znad Loary. Architektura godna dużo większego i dużo ładniejszego miasta, której sekunduje jeszcze bardzo przyjemny park pałacowy.












Dużo mniejsze wrażenie robi stojący po drugiej stronie ulicy kościół św. Stanisława, który przyciągnął mój wzrok szachulcem, ale przy bliższych oględzinach wypadł jako świątynia dość pospolita estetycznie mimo XVII-wiecznego rodowodu.



W samym Jelczu nie ma już za bardzo powodu mówić o walorach architektonicznych, ale jest za to powód, by mówić o naturalnych. W obrębie granic miasta znajduje się kilka stawów leśnych, wykorzystywanych dziś jako kąpieliska. Szczególnie imponujący i popularny jest Pierwszy Staw Jelczański, który jak na tego typu miejsce ma zaskakująco spokojny i przyjemny klimat.





Po krótkiej wizycie w Jelczu-Laskowicach przebyłem Odrę i za chwilę znalazłem się w Oławie, mieście założonym na dwóch rzekach. Dużo starszym, szczycącym się prawami miejskimi od 1234 roku, i ponad dwukrotnie większym: 33 tysiące mieszkańców plasuje Oławę na ostatnim miejscu pierwszej dziesiątki województwa. Zrobiła na mnie zdecydowanie pozytywne wrażenie: wydaje się większa niż w rzeczywistości i czuć w niej historyczne znaczenie, mimo że nie była nigdy stolicą własnego księstwa.






By choć trochę wczuć się w rzeczny charakter miasta, zatrzymałem się najpierw na chwilę w pobliżu głównego mostu na Odrze, z którego to pobliża rzeka prezentuje się szczególnie korzystnie.





W centrum miasta jednym z najbardziej charakterystycznych budynków jest Zamek Piastowski, którego nazwa jest dziś nieco myląca, bo na pierwszy rzut oka nie ma nic wspólnego ani z zamkiem, ani z Piastami. To renesansowo-barokowy pałacyk, całkiem przyjemny, z pięknym kamiennym herbem nad głównym wejściem, który swą powłokę zawdzięcza przebudowom gotyckiego zamku w XVI i XVII wieku. Jest marnym cieniem dużo większego budynku, który kiedyś stał w tym miejscu, jedynie jego pozostałością, ale taką, na której warto zawiesić wzrok.




Oława ma jeden z najrozleglejszych rynków w województwie, obudowany jednak współcześnie albo przez bloczki, albo przez kamienice niezbyt interesujące. Na środku rynku stoi dość potężny, neoklasycystyczny ratusz, który w początkach XIX wieku zaprojektował wybitny architekt Karl Friedrich Schinkel, ale który w początkach kolejnego stulecia został mocno oszpecony przebudową. Imponuje dziś jednak wciąż rozmiarami i wydatną wieżą z finezyjnym hełmem, która może poszczycić się figurkami poruszanymi mechanizmem zegara. Szczególnie czarna figura śmierci z kosą zapadła mi w pamięć i sprawiła, że gasnący wieczór na oławskim rynku zaprawiony został pewną dozą mrocznej atmosfery.











Przy rynku stoi też kościół NMP Matki Pocieszenia, który podobnie jak ratusz, a może i jeszcze bardziej, jest raczej zdewastowanym przez przebudowy zabytkiem. Zachowało się jednak w jego murach parę godnych spojrzenia kamiennych tablic.




Gdy zwiedzałem Jelcz-Laskowice i Oławę, największa już dziś atrakcja powiatu, znajdująca się na obrzeżach tego drugiego miasta, była dosłownie na jakiś tydzień czy dwa przed otwarciem; nadrobiłem ją więc z opóźnieniem w rocznicę narodzin jednej z najwybitniejszych postaci w historii Dolnego Śląska. Artykuł o powiecie byłby bez tej atrakcji skandalicznie niekompletny, bo mówimy tu o najlepszym muzeum motoryzacji w całym kraju i jednym z dwóch czy trzech najlepszych muzeów w województwie bez kategorii. Muzeum Motoryzacji Wena to miejsce trochę surrealistyczne, bo nie chce się wierzyć, że prywatna osoba w miejscu tak mało emocjonującym jak Oława zgromadziła tak potężne zbiory zabytkowych aut. Jak nietrudno zgadnąć, szczególnie ekstatyczne będzie to miejsce dla miłośników polskiego przemysłu motoryzacyjnego - liczba zgromadzonych Maluchów, Syren, Warszaw i Żuków w przeróżnych wariacjach może zawrócić w głowie. Ale wcale nie tylko, bo znajdziemy tu również mnóstwo zagranicznych marek, w tym tych z najwyższej półki. Muzeum nie ogranicza się w dodatku do motoryzacji, lecz idzie za ciosem dokonanym przez polskie auta i poświęca część ekspozycji sentymentalnym obiektom przeróżnego zastosowania z epoki PRLu. Tłumy, jakie zastałem, przyjeżdżając do muzeum ewidentnie wciąż jeszcze za wcześnie po jego hucznym otwarciu, nieco uszczupliły przyjemność ze zwiedzania, ale miejsce jest wybitne; istotne w swojej kategorii nawet w skali europejskiej.

































































Muzeum stało się przebojem od pierwszych dni; dzięki ewidentnie dobrej promocji było zresztą wyczekiwane już długo przed otwarciem. Ze względu na spore emocje, jakie wzbudza w Polakach i chyba po prostu w ogóle w ludziach motoryzacja, placówka jest moim zdaniem skazana na status miejsca kultowego na mapie ogólnokrajowej. Tak oto momentalnie powiat wyjątkowo niszowy może zacząć przyciągać tłumy - i choć jedno muzeum nie mogło wynieść go na szczyty dolnośląskiej turystyki, to przynajmniej oddaliło go od jej czeluści. 

Komentarze