Kujawsko-pomorskie: część II. Gotycki cud ocalenia
W trzech najatrakcyjniejszych moim zdaniem polskich miastach - Krakowie, Wrocławiu i Gdańsku - znajdziemy średniowiecza całkiem niemało, ale nawet te piękne miejsca nie zasługują moim zdaniem na miano "miast gotyckich". Występują w nich nierzadko bardzo niebagatelne wyspy gotyckiej architektury, wciąż jednak tylko wyspy, usiane zbyt rzadko, by wytworzyć średniowieczną atmosferę. W całej Polsce zaledwie jednemu miastu w jakimś poważniejszym stopniu się to udaje; tylko w jednym poczułem coś więcej niż namiastkę tego, co poczułem w Brugii, będącej ideałem mieszczańskiego gotyku. Jest nim Toruń, mniejsza ze stolic województwa kujawsko-pomorskiego, niespełna 200-tysięczny ośrodek, który kojarzony jest przez każdego Polaka, ale bardziej przez pierniki, Mikołaja Kopernika i chyba tego najskuteczniej zniechęcającego do katolicyzmu duchownego katolickiego.
Choć z powodu tych trzech ostatnich atrybutów Toruń ma dziś trochę opinię miejsca turbopolskiego wśród wielu osób, jego początki jako miasta są nie tylko niepolskie, lecz w pewnym sensie antypolskie. Zostało bowiem założone w 1230 roku i ulokowane już dwa lata później przez Zakon Krzyżacki jako jeden z najważniejszych ośrodków tworzonego przez niego państwa i baza wypadowa dla podbojów plemion pruskich - stosunek zaś tego państwa do Polski w późniejszych dziejach nie wymaga objaśnień. A jednak to tym karykaturalnie znienawidzonym dziś krzyżakom Polska w dużej mierze zawdzięcza perełkę, jaką jest toruńska starówka. To oni zabudowali miasto wspaniałymi, ceglanymi budowlami, które są gotyckie i średniowieczne do szpiku fundamentów; oni jeszcze w roku założenia wprowadzili go do Związku Hanzeatyckiego i popchnęli w stronę wielkiego znaczenia handlowego i politycznego. Po przejęciu miasta przez polską koronę około połowy XV wieku nie porzuciło ono silnie niemieckich związków. W XVI wieku Toruń stał się poniekąd stolicą protestantyzmu w Polsce, a w kolejnym stuleciu tylko około połowa jego mieszkańców mówiła w polskim języku. Wraz z drugim rozbiorem kraju w 1793 roku wszedł oczywiście w granice zaboru pruskiego. Ulokowany na dwóch brzegach Wisły, jest w pewnym sensie przykładnie kujawsko-pomorskim miastem: jego południowa część leży na Kujawach, a północna na Pomorzu. Ta druga jest jednak większa i ważniejsza; i duchowo zdecydowanie bardziej Toruń przynależy do Pomorza, regionu mniej "polskiego" niż Kujawy.
Długie historie można snuć o niezliczonych polskich miastach; o Toruniu w szczególności i nie ja jestem do tego najbardziej uprawnioną osobą, więc ograniczam się do powyższego, krótkiego akapitu. Problem w tym, że na snuciu w większości przypadków się kończy. Stare miasto Torunia, jeden z najbardziej zasłużonych w całej Polsce wpisów na listę UNESCO, tętni tymczasem historyczną atmosferą bardzo bezpośrednio. Wystarczy wychylić z niego głowę, by oczom ukazało się w niewielkiej odległości typowo polskie morze bloków z wielkiej płyty, ale na starówce powojenne plomby są szczęśliwie zdecydowaną rzadkością. Przeważa zabudowa zabytkowa
Nawet tutaj te średniowieczne, gotyckie obiekty, pozostają w oczywistej mniejszości; uzupełnia je wachlarz również ślicznej architektury renesansowej, barokowej, klasycystycznej, przełomu XIX i XX wieku. Usiane są jednak wyjątkowo gęsto, wspomagane przez cudownie zachowane, nadwiślańskie mury miejskie z klimatycznymi bramami. Najcudowniejsze w Toruniu jest to, że swojego gotycyzmu nie ogranicza do wielkich kościołów, choć tymi również dysponuje i odgrywają one oczywiście ogromną rolę w średniowiecznym klimacie miasta. Jest tu jednak przede wszystkim również mnóstwo świeckiego gotyku, poczynając od jednego z najpiękniejszych ratuszów w Polsce, przechodząc przez potężne mury, bramy i baszty, a kończąc na większych i mniejszych kamienicach. Sprawia to, że choć Toruń ma sporo konkretnych atrakcji - muzeów i budowli - tą największą, jak w najlepszych miastach świata, jest po prostu snucie się po jego ulicach i uliczkach. Zwłaszcza wieczorami jest to czynność uzależniająca, w której łatwo można się zatracić i poważnie nadszarpnąć długość swojego snu. Z odpowiednią muzyką w słuchawkach - podbijającą klimat z jednej strony, z drugiej zaś zagłuszającą trochę zbyt głośnych i średniowiecznych najwyżej w obyczajach ludzi, którzy często się na toruńskim starym mieście pojawiają - takie wieczorne spacery po Toruniu to jedna z najlepszych rzeczy, jakie w całej Polsce można sobie zrobić.
Toruń nie kończy się jednak na zabytkowej estetyce: miasto jest niezwykle żywotne i na swój sposób soczyste, zarówno proponowanymi rozrywkami, jak i opowieścią, jaką o sobie tworzy. W tej zaś dużą rolę i to rolę pozytywną odgrywają dwa zabawnie podobne w paronimiczny sposób motywy: Mikołaj Kopernik i pierniki toruńskie. Choć Copernicus, postać dająca się nazwać najwybitniejszym Polakiem w historii, był tak naprawdę bardziej związany z Warmią, a w Toruniu jedynie urodził się i spędził dzieciństwo, to miasto bardzo intensywnie (i słusznie) wykorzystuje go jako swój totem, przysparzając sławy i jemu, i sobie. Również wszechobecność toruńskich pierników (niesamowite, jak wiele sklepów na tak małej powierzchni może żyć tylko ze sprzedaży tego wyrobu) i przeróżnych piernikowych produktów (piwo piernikowe w lokalnym browarze, lody piernikowe czy nawet piernikowa owsianka w śniadaniarni) jest wspaniałym fenomenem, który podbija wyrazistość miasta - nawet jeśli, przyznam szczerze, bardziej cenię pierniki norymberskie, najsławniejsze na świecie obok toruńskich.
Do tego dołożyć jeszcze należy sporą liczbę bardzo godnych uwagi muzeów i nie mniejszą liczbę świetnych restauracji, a w końcu otrzymujemy miasto, w którym czas upływa z rozkoszą. Wymaga nadmienienia, że ciągle mówię tylko o toruńskim starym mieście, które da się przejść wzdłuż i wszerz w dość krótkim czasie - nie jest to więc raczej destynacja na dużo więcej niż długi weekend. Pod względem ilościowym Toruń przegrywa nie tylko z wielką trójką polskich miast, ale jeszcze paroma innymi; czasami chciałoby się, żeby był nieco mniej kameralny. Ale jakością stoi wysoko.
Do Torunia zajechałem późną sobotą, a wyjechałem wczesnym wtorkiem. Jako że wszystkie toruńskie muzea są zamknięte w poniedziałki, nie pozostało mi nic innego, jak pierwszego pełnego dnia, w niedzielę, zwiedzić je wszystkie w epickim maratonie, a bardziej skupionego wglądu architektonicznego i urbanistycznego dokonać dnia następnego.
Maraton otworzyła wizyta w jednym z "lżejszych" muzeów Torunia, ale nawet zaskakująco interesującym, treściwym i zajmującym. Muzeum Toruńskiego Piernika w zabytkowym budynku dawnej fabryki pierników nie jest jedynie pułapką na dzieci, jak to często takie miejsca bywają - ciekawie opowiada historię tego zacnego produktu, prezentuje zabytkowe formy i piece piernikarskie, a nawet odtwarza sklepy i kawiarnie z innych epok. Czegoż tu nie lubić.
Jedynym odwiedzonym przeze mnie muzeum poza Starym Miastem, ale tuż przy nim, było Muzeum Etnograficzne, które jest połączeniem części klasycznie muzealnej z niewielkim skansenem. Mimo małych rozmiarów to jeden z lepszych skansenów w Polsce. Wystawa, zajmująco opowiadająca o dawnym życiu na polskiej wsi, to podłoże intelektualne bogatsze niż w większości takich miejsc, a część skansenowa nadrabia ilość jakością: obiekty są ładne, różnorodne i udostępnione do zwiedzania w środku. Największą atrakcją jest dorodny wiatrak, który można eksplorować na dwóch poziomach.
W uroczej, niewysokiej, zielonej kamienicy z powrotem na starówce mieści się dość nietypowe Muzeum Podróżników, opowiadające o życiu i podróżach legendarnego Tony'ego Halika i jego żony. Główną atrakcją muzeum były dla mnie fascynujące i często piękne przedmioty związane z lokalnymi wierzeniami, tradycjami i obrzędami, przywiezione przez parę z Ameryki Południowej, Azji i Afryki. Miejsce nie jest może genialne, ale zacne.
Najlepsze moim zdaniem muzeum Torunia mieści się w jego głównym ratuszu - zostawiam je więc na relację z drugiego dnia, kiedy oglądałem uważnie sam ten budynek. Po zwiedzeniu tego muzeum, niedaleko rynku, w Domu Eskenów, gotyckiej kamienicy przebudowanej w XIX wieku na klasycystyczny spichlerz zbożowy, odnalazłem Muzeum Historii Torunia, które jest najmniej wizualnym, a najbardziej "intelektualnym" z toruńskich muzeów, opowiadając dość szczegółowo i dość ciekawie dzieje miasta. Choć tekst pełni tu dużą rolę, wciąż da się tu zobaczyć mnóstwo zajmujących eksponatów z przeróżnych epok, od prehistorii po PRL. Jest jednym z najlepszych historycznych muzeów miejskich w Polsce.
Szczególne miejsce na muzealnej mapie Torunia zajmuje Dom Kopernika. Trzeba od razu pokusić się o sprostowanie: nie wiadomo i prawdopodobnie nigdy wiadomo nie będzie, w którym dokładnie budynku urodził się genialny astronom. Przez wieki hipotezy były rozmaite - kamienice przy ulicy Kopernika o numerach 15 i 17 nadano ostatecznie ten tytuł zapewne dlatego, że to najpiękniejsze kamienice całego Torunia. Są wspaniałą, zupełnie rozbrajającą mediewistyczną wrażliwość reprezentacją świeckiego, mieszczańskiego gotyku. Większa z nich nabrała obecnego kształtu ok. 1370 roku, przy czym jej najstarsze części pochodzą z przełomu XIII i XIV wieku.
W środku mieści się muzeum, będące pewną mieszanką motywów. Część wystawy opowiada o życiu Kopernika, część o naukach, w których się poruszał; część to zabytkowe przedmioty z historii Torunia. Największą atrakcją jest tu natomiast sama prezentacja mieszczańskiej kamienicy sprzed wieków i opowieść o życiu w niej w średniowieczu, z bardzo przyjemnie odtworzonym wystrojem poszczególnych pomieszczeń. Miłośnik postaci Kopernika może być tu trochę rozczarowany, ale to interesujące miejsce pod innym względem.
Muzealny maraton zakończyłem w chyba najładniejszej kamienicy na rynku, tak zwanej Kamienicy Pod Gwiazdą, późnobarokowej, niemal rokokowej. Mieści się tam Muzeum Sztuki Dalekiego Wschodu - może nie ogromna, ale kto wie, czy nie najlepsza w Polsce kolekcja przepięknych przedmiotów z tytułowej części świata ze zdecydowaną dominacją Chin i Japonii. Dużo śliczności i niezwykłości, a w gratisie przepiękne, drewniane, rzeźbione i kręcone schody kamienicy.
Po wyczerpująco muzealnym dniu trzeba było posilić się nie byle jaką kolacją. W Karczmie Spichrz, hotelowej restauracji ulokowanym w budynku dawnego spichlerza, przytulonego do murów miejskich, odnalazłem jedno z najlepszych wcieleń polskiej kuchni, jakie napotkałem w swoich polskich podróżach. Szczególnie z posiłku zapamiętałem jeden z najlepszych żurków, jakie jadłem w życiu, a żurków zjadłem już całkiem niemało. Nawet bardzo wymagająca Ukrainka była usatysfakcjonowana.
Drugi pełny dzień w Toruniu (nie licząc krótkiego wypadku do Ciechocinka) rozpoczął się zwiedzeniem kościoła św. Jakuba, na który miałem nawet widok z okna wynajmowanego obiektu noclegowego. Toruń ma trzy wspaniałe, gotyckie, ceglane i potężne świątynie - Święty Jakub jest najmniej znaną z nich, bo najbardziej oddaloną od rynku, ale od pozostałych dwóch nie odstaje. Powstawał w pierwszej połowie XIV wieku. Bardzo przyciąga wzrok dzięki finezyjnym pinaklom i pseudomaswerkom, które mocno ożywiają ciężką, ceglaną bryłę, czynią ją wręcz jak na północny gotyk wesołą. To jedyny z wielkiej trójki toruńskich kościołów, w przypadku którego wnętrze imponuje bardziej niż zewnętrzność: bo jako jedyne pozostało wciąż dość intensywnie ceglane. Pełno w nim intrygujących fresków, złota nastawa dobrze się z tym komponuje mimo zupełnie niegotyckiego stylu, a prezbiterium ze swoją barwnością, malowniczością wręcz, stanowi znakomitą kulminację tej budowli.
Kościół położony jest na rogu Rynku Nowomiejskiego - drugiego najważniejszego placu Torunia. Tak zwane Nowe Miasto wraz z tym rynkiem zostało lokowane już w 1264 roku, jednak "nowość" tej przestrzeni jest wyraźnie wyczuwalna, bo ze średniowiecza nic w niej nie zostało; otaczają go kamienice albo zbudowane, albo mocno przebudowane około XIX wieku, a dawny ratusz na środku zastąpił neoromański kościół św. Trójcy, dziś zdesakralizowany jako siedziba fundacji. Sam w sobie nie jest to wybitny rynek (choć bardzo przyjemny), dziesiątki polskich miast mają lepsze - ale jako rynek drugi, "dodatkowy", w odległości paru minut spaceru od głównego, jest już godny pozazdroszczenia przez większość miejscowości.
Oba rynki dzieli najbardziej reprezentatywna, jakże szczęśliwie wyłącznie piesza ulica z przepysznymi kamienicami i charakterystycznym rozwidleniem z zegarem.
Rynek Staromiejski, wytyczony w 1251 roku, to już ścisły top polskich rynków - mimo że nie jest ogromny. Czuć jednak na nim silnego ducha historii, czuć swoistą intensywność przez zagęszczenie interesujących budynków i cudownie ożywione życie knajpiane, czuć też, że nie jest wyspą na pustym oceanie, lecz epicentrum wspaniałego miasta - odchodzą od niego wyłącznie ładne ulice, widać z niego potężne wieże kościołów. Poza architekturą - i drzewami - przystrajają go jedne z najlepszych toruńskich pomników (a miasto z oryginalnych rzeźb i pomników słynie): pomnik Kopernika z 1853 roku (niemiecki!), fontanna flisaka z 1913 - skrzypka, który według legendy miał wyprowadzić z Torunia tysiące żab (otaczają one fontannę) - a w końcu dużo młodszy, ale chyba najchętniej fotografowany, złocący się Osiołek Toruński z roku 2007.
Jednak nie kamienice, nie rzeźby, nie piękne budowle naokoło rynku decydują w największym stopniu o jego klasie, lecz fenomenalny Ratusz Staromiejski, moim zdaniem potężny kandydat na trzecie miejsce polskiego podium ratuszowego za Wrocławiem i Poznaniem (ściera się w walce o to miejsce z ratuszem gdańskim, do którego zresztą jest stylistycznie mocno podobny). Trzeba pójść nawet dalej - ta niesamowicie klimatyczna, archetypowo gotycka bryła z przełomu XIII i XIV wieku, zmiękczona później nieco manieryzmem (tylko z korzyścią dla siebie), to nawet na skalę europejską wybitny przykład świeckiej, mieszczańskiej architektury średniowiecznej. Cudownie ceglany, widocznie stary, rozłożysty; mroczny i przysadzisty dzięki gotyckiemu rdzeniowi, ale też śliczny i ozdobny dzięki późniejszym wstawkom, ze wspaniałą wieżą zegarową.
Tak jak wspomniałem, w ratuszu mieści się najlepsze toruńskie muzeum, które zwiedzałem już pierwszego dnia. Ogromną jego atrakcją jest już sama możliwość pochodzenia po dobrze zachowanych wnętrzach ratusza, z hipnotyzująco gotyckimi korytarzami, a także wejścia na wieżę zegarową i odkrycia panoramy miasta jako niezwykle ekscytującej. To jednak nie wszystko, same zbiory są świetne: mnóstwo średniowiecznej rzeźby i malarstwa, piękne zabytki sztuki użytkowej i ogólno-mieszczańskie zbiory i skarby, a w końcu nawet bardzo zacna galeria polskiej sztuki współcześniejszej na czele z paroma wybitnymi dziełami Witkacego. Podobnie jak z rynkiem, mimo że rozmiar nie ma startu do niektórych muzeów w większych polskich miastach, to udaje mu się być jednym z najlepszych w kraju.
Z gotykiem nie ma już nic wspólnego stojący na rynku kościół św. Ducha z połowy XVIII wieku, klasycyzująco neobarokowy, ogołocony w środku po pożarze - z zewnątrz całkiem przyjemny i niezaburzający za mocno średniowiecznej atmosfery.
Z jednego z rogów staromiejskiego rynku wygląda już druga z czołowych świątyń Torunia: kościół WNMP. Jego pierwowzór powstał w tym miejscu już w połowie XIII wieku, choć obecny kształt to bardziej druga połowa wieku XIV. Początkowo franciszkański, później na jakiś czas stał się świątynią protestancką, by po krwawym tumulcie toruńskim przejść w ręce bernardynów. Jest chyba tym najbardziej monumentalnym kościołem Torunia: potężnie wysokie, podłużne okna nadają mu strzelistości, której nie osiągnąłby samą bryłą, dość zwyczajną i przysadzistą; wrażenie wysokości potęgują ozdobione pseudomaswerkami wieżyczki. Wnętrze jest nieco wykastrowane bielą ścian i barokowością nastawy, ale choć nie zachowało zbyt wiele gotyckiej atmosfery, to zachowało monumentalizm. Szczególnie interesującym elementem wystroju są niezwykłe, podwójne organy, ustawione nie z tyłu nawy, lecz równolegle do niej, w nawie bocznej, trochę na styl hiszpański.
Wizyty w toruńskim planetarium nie uważam za punkt obowiązkowy pobytu w tym mieście mimo jego kopernikańskich powiązań - to atrakcja nakierowana głównie na dzieci. Wypada jednak przynajmniej zerknąć na charyzmatyczną, ceglaną rotundę, w której jest zlokalizowane.
Wszystkie trzy topowe kościoły Torunia są sobie bliskie poziomem architektury, ale jeśli miałbym wybrać jeden, byłaby to bazylika katedralna św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty. Ciężko jednoznacznie określić czas jej powstania - pierwszy murowany kościół stanął w tym miejscu już w drugiej połowie XIII wieku, później jednak następowały liczne rozbudowy i przebudowy, a obecnego kształtu nabrała w wieku XV. Najbardziej przyciągającym wizualnie elementem jest w tym przypadku wspaniale siermiężna, przysadzista, szeroka wieża-dzwonnica - z piękną fasadą, która na typową modłę hanzeatyckiego gotyku łączy brutalną ciężkość i prostotę z słuszną przyprawą finezji; z niemal rubasznym spadzistym dachem; z cudownie przykuwającą wzrok tarczą zegara. Wnętrze to podobna historia, co kościół WNMP: barokizacja poprzez nastawę, kastracja przez pobielenie, ale tu trochę gotyckiej atmosfery jednak udało się ocalić - nie tylko przez piękne prezbiterium ze ślicznym sklepieniem, które pozostało ceglane i autentyczne. Można wejść na wieżę, by zobaczyć podobno drugi największy średniowieczny dzwon w Polsce, zwany Tuba Dei, i zobaczyć kolejną panoramę miasta (nie tak dobrą wszakże jak z wieży ratusza).
Niezwykle przyjemną przestrzenią jest bulwar nadwiślański, ciągnący się wzdłuż miejskich murów z XIII wieku. Stanowią dobrze dobraną parę - z jednej strony rekreacyjna, odprężająca promenada nad szeroką Wisłą (z widokiem na jeden z bardziej imponujących mostów w Polsce, Most Piłsudskiego), z drugiej dobrze zachowane fortyfikacje z trzema klimatycznymi bramami i kilkoma basztami, z których najsłynniejszą jest Krzywa Wieża z XIV wieku, rzeczywiście nielekko przechylona.
Jeśli mowa o fortyfikacjach, nie można pominąć ich najważniejszej części - toruńskiego zamku krzyżackiego, a raczej tego, co z niego zostało po zniszczeniu go przez mieszkańców miasta, mających w pewnym momencie historii serdecznie dość zakonu. Jedynym naprawdę dobrze zachowanym elementem fortecy, której budowa zaczęła się praktycznie wraz z lokacją miasta, jest gdanisko; reszta to ruiny, ale klimatyczne i dające się trochę poeksplorować, również pod ziemią.
Wisłę w Toruniu warto przekroczyć głównie po to, by dostać się na punkt widokowy na stare miasto i ująć jedną z najlepszych miejskich panoram całej Polski.
W klimat Torunia znakomicie wpisuje się jeden z najprzyjemniejszych moim zdaniem browarów restauracyjnych w kraju, Browar Staromiejski Jan Olbracht, ulokowany w XV-wiecznej kamienicy (serce króla Polski, który patronuje temu miejscu, znajduje się w toruńskiej katedrze). Łączy bardzo klimatyczny wystrój z bardzo dobrym jedzeniem i piwem na poziomie wyższym, niż się spodziewałem, po prostu dość wysokim. Poza lekkim diacetylem w pilsie wszystko było na swoim miejscu: bezbłędny witbier, bezbłędny weizen i w końcu piwo piernikowe, które koncepcją zwiastuje słodkiego okrutnika, ale jest zaskakująco w punkt: bardzo piernikowe, ale też bardzo zbalansowane i wciąż mocno piwne, lepsze niż znaczna większość rzemieślniczego nurtu piw pastry.
Jak już jednak wspomniałem, najwnikliwsze zwiedzanie i najdłuższe opisy nie oddadzą Torunia tak dobrze, jak zrobi to długi, niespieszny, wieczorny spacer po jego ulicach, pełen skupienia i wyczulenia na detale budynków.
Długo biłem się z myślami, przemierzając po zmroku te ulice i rozważając, które miejsce w rankingu polskich miast powinienem przyznać Toruniowi. Przeciwnikiem w walce o miejsce czwarte była Warszawa, co czyniło spór bardzo problematycznym, bo jest to zarazem chyba najbardziej odmienny od Torunia ze wszystkich uczestników konkursu. Ostatecznie to właśnie jedną ze stolic kujawsko-pomorskiego stawiam w swej głowie tuż za nienaruszalnym podium, minimalnie ponad stolicą. Choć jest tu znacznie, ale to znacznie mniej do zobaczenia i zgłębienia, niż w największym polskim mieście, to podczas gdy Warszawa jest wręcz przykładną reprezentacją nieuniknionych trudów historii, Toruń pozostaje przykładem cudu ocalenia - bo tylko cud mógł sprawić, że w kraju tak rozszarpanym przez wojny możemy gdziekolwiek doświadczać autentycznej atmosfery gotyku.
Komentarze
Prześlij komentarz