Warmińsko-mazurskie: część I. Śladami geniusza po enklawie niezależności

Gdyby ktoś poprosił mnie o wskazanie, które województwo najbardziej kojarzy mi się z naturą, skierowałbym wzrok w północno-wschodni narożnik Polski i zawiesił wybór pomiędzy dwoma opcjami. Odkąd pamiętam, inspirowany kultowym statusem Puszczy Białowieskiej i Krainy Wielkich Jezior Mazurskich, to właśnie województwa podlaskie i warmińsko-mazurskie wyobrażałem sobie jako te najdziksze, pełne wspaniałych lasów, nierealnych krajobrazów, spokoju i oderwania od cywilizacji. Podróż po Podlasiu praktycznie w pełni potwierdziła te wyobrażenia; na Warmii i Mazurach znalazłem natomiast zarówno silne potwierdzenie, jak i specyficznie rozumiane zaprzeczenie.

Jedno z województw najbardziej oddalonych od mojego Wrocławia, warmińsko-mazurskie - graniczące z kujawsko-pomorskim, pomorskim, mazowieckim i podlaskim, a także mające nieprzyjemność graniczyć z obwodem królewieckim, czyli rosyjską eksklawą, i stykające się punktowo z Litwą - ma silny argument statystyczny za uznaniem go za największą polską dzicz. Będąc bardzo rozległym, ale niezbyt mocno zamieszkałym, szczyci się mianowicie najniższą gęstością zaludnienia ze wszystkich szesnastu, minimalnie "przeniższając" nawet podlaskie. Od tego ostatniego jest również odrobinę bardziej zalesione, choć te 31,6% zalesienia daje mu to już tylko szóste miejsce w kraju. Trzeba jednak jeszcze do tego dodać, że około 5% powierzchni województwa pokrywają jeziora, zwykle w tych lasach zlokalizowane, i że zarazem jest to 1/3 całej powierzchni jezior w Polsce.

Statystyka statystyką, ale również podróż po warmińsko-mazurskim daje odczucie regionu bardzo spokojnego, spowolnionego i jeśli akurat w danym momencie nie dzikiego i leśnego, bo i takich momentów trochę jest, to przynajmniej wiejskiego. Daje takie odczucie nie tylko w trakcie pobytu w największym zagłębiu mazurskich jezior. Trasa przez to województwo ma praktycznie dwa oblicza, od których wszelkie odstępstwa są krótko trwającą egzotyką: albo przejeżdżamy przez piękny, głównie sosnowy, ciągnący się niemal w nieskończoność las, mijając często leśne jeziora, albo jedziemy otoczoną szpalerami drzew szosą, po obu stronach mając rozległe, sielankowe, niezmącone niemal żadnymi budynkami pola i łąki, lekko falujące na łagodnych wzgórzach i pagórkach. Jedno i drugie oblicze jest cudowne i choć pierwsze chyba jeszcze piękniejsze, to również w tych z niezwykłą konsekwencją obudowanych drzewami drogach wśród pól zakochałem się bez pamięci. Jedynie jazda przez trzy najbardziej górskie województwa jest może bardziej ekscytująca, ale nawet z nimi warmińsko-mazurskie w tym aspekcie konkuruje i nie mam przekonania, czy z którymiś nie wygrywa.

Są jednak kontrargumenty. Pierwszy widzimy już na papierze i jest to argument ujmujący warmińsko-mazurskiemu trochę chluby: jakimś cudem na tym terenie nie ma ani jednego parku narodowego, a tylko cztery inne województwa też żadnego nie mają. Wydawałoby się, że przynajmniej mazurskie jeziora nie mogą nie mieć tego statusu, a jednak są jedynie parkiem krajobrazowym i w dodatku ani nie brak temu przyczyn, ani nie brak tego konsekwencji, o czym rozwinę się już w drugiej części relacji. Nie tylko w związku z tym, ale między innymi, województwo traci szansę na najbardziej "naturalne" w Polsce, przegrywając z podlaskim dość łatwo.

Drugi kontrargument szczęśliwie nie ujmuje już nic regionowi, a tylko podnosi jego atrakcyjność. W tym rzadko zaludnionym, mocno naturalnym województwie wciąż znalazło się miejsce na bardzo dużo wybitnie imponujących atrakcji kultury, co przyjąłem ze sporym zaskoczeniem. Nie ma tu wielkich, legendarnych miast, a dosłownie żaden zabytek warmińsko-mazurskiego, nie licząc może hitlerowskich bunkrów, nie jest mocno rozpoznawalny nawet wśród Polaków - sam nie kojarzyłem chyba żadnego przed przystąpieniem do planowania wyprawy - ale jak już udawało mi się któryś zobaczyć, wyjątkowo często okazywał się wybitny co najmniej w skali krajowej. A tam, gdzie świetne atrakcje przyrodnicze splatają się ze świetnymi atrakcjami kulturowymi, nie może być mowy o porażce - i rzeczywiście warmińsko-mazurskie to jedno z najsilniejszych turystycznie województw, może nie w ścisłej czołówce, ale w moich oczach rywalizujące z wiecznie powracającym w porównaniach podlaskim o miejsce piąte (choć raczej kończące na szóstym).

W ustaleniu, gdzie bardziej szukać kultury, a gdzie natury, pomaga trochę nazwa województwa: ta pierwsza jest mocniej związana z Warmią, a druga z Mazurami. Przede wszystkim jednak daje ta nazwa przyczynek do napomknięcia o dość fascynującej historyczno-regionalnej tożsamości tego kawałka kraju, dobrze obrazującej polsko-niemieckie zawiłości terytorialne na przestrzeni wieków. Nazwa województwa jest trochę pokraczna w tym sensie, że miesza krainę historyczną, jaką bez wątpienia jest Warmia, z krainą etnograficzną o bardzo niejasnych granicach, jaką są Mazury. W gruncie rzeczy dużo bardziej precyzyjną nazwą byłoby "województwo pruskie" lub "warmińsko-pruskie", ale z przyczyn dających się domyślić element pruski zastąpiono bezpiecznymi, kojarzącymi się z drewnianymi chatami, swojsko brzmiącymi Mazurami. Nie da się jednak uciec od faktu, że to jeden z najmniej polskich fragmentów Polski - a co więcej, poniekąd najbardziej niemiecki. Sądzę, że stosunkowo niewielka część Polaków ma w ogóle świadomość, że ten sympatyczny region, kojarzący się z wakacyjnym wypoczynkiem nad jeziorem, jest w pewnym sensie kolebką niemieckiej państwowości. Na tych właśnie terenach Zakon Krzyżacki utworzył swoje państwo, które jako Prusy Książęce znalazło się w 1525 roku pod panowaniem korony polskiej, a w 1657 uniezależniły jako Księstwo Prus. I to właśnie Prusy dzięki mariażowi z Brandenburgią i działalności Hohenzollernów stały się wkrótce najważniejszym podzespołem germańskiego uniwersum i odegrały dominującą rolę w zjednoczeniu Niemiec. W pewnym sensie ziemie te nie były polskie nigdy przed 1945 rokiem. Nie licząc pewnego ich fragmentu o specyficznej historii, na którym upłynęła mi pierwsza część objazdu województwa.

___________________________________________________

Nie licząc mianowicie Warmii. Ziemi, która ma na mapie kształt trójkątnego półwyspu czy też enklawy wrzynającej się w resztę Prusów. Ten ich podregion już od XIII wieku cieszył się znaczną autonomią, tworząc de facto niezależne państwo kościelne w państwie krzyżackim. Warmia w 1468 roku stała się częścią Królestwa Polskiego i na przekór otaczającym ją terenom pozostawała polska aż do rozbiorów - a jak w czasach krzyżackich, tak i w tym okresie miała sporą autonomię, podlegając bardziej biskupom warmińskim niż królowi Polski. Gdzie są biskupi, tam jest zazwyczaj i bogactwo - i to właśnie tej korelacji zawdzięczamy wysoką dziś atrakcyjność turystyczną Warmii.

Zawdzięczamy ją również urokliwości warmińskiej wsi, wyrażającej się nie tylko w sielankowych przejazdach wspomnianymi szosami między szpalerami drzew, ale też w jednym z najlepszych skansenów w Europie. Zawdzięczamy w końcu Mikołajowi Kopernikowi - który dużo intensywniej wykorzystywany jest jako magnes turystyczny w Toruniu, ale tak naprawdę był bez porównania bardziej "warmińską" postacią: tu spędził większość życia, tu był najaktywniejszy twórczo, tu dorobił się pozycji i zaszczytów (nie samą wprawdzie siłą swojego umysłu: był siostrzeńcem jednego z warmińskich biskupów-władców, Łukasza Watzenrodego). Copernicus osiadł na Warmii po powrocie ze studiów w 1503 roku i nie opuścił jej na stałe już aż do śmierci w 1543 roku. Przez to niemal na każdym kroku warmińskich peregrynacji odnajdowałem ślady potencjalnie najwybitniejszego Polaka w historii.

Moja przygoda z Warmią rozpoczęła się w najbardziej kopernikańskim miejscu na świecie. To bowiem właśnie we Fromborku genialny astronom spędził około 30 ostatnich lat życia, w nim prowadził kluczowe obserwacje i spisał swoje główne dzieło, De revolutionibus orbium coelestium, tu w końcu zmarł i został pochowany. Dziś ciężko uwierzyć, że to malutkie miasto na końcu świata, nad Zalewem Wiślanym, zamieszkiwane przez niecałe 2,5 tysiąca ludzi, było kiedyś stolicą bogatej Warmii i że to właśnie tutaj powstał pierwszy model heliocentryczny o prawdziwie naukowych podstawach - że to tutaj dokonało się więc jedno z najważniejszych wydarzeń w historii nauki. Już gdy minąłem Elbląg, zrobiło się naokoło dość pusto, a każdy kilometr w stronę Fromborka coraz bardziej oddalał od większej cywilizacji.

Samo miasto wydaje się mikroskopijne, ale przynajmniej jedno świadczy o jego dawnym znaczeniu: wspaniałe Wzgórze Katedralne, kompleks ceglanych budowli na niewielkim wzniesieniu, które łączyły funkcje sakralne i obronne.










Wśród konstrukcji obronnych są między innymi pokaźne wieże. Ta bardziej imponująca, Wieża Radziejowskiego, była akurat w remoncie; wszedłem za to do Wieży Kopernika, w której spróbowano odtworzyć możliwy wygląd pomieszczeń zamieszkałych przez astronoma.








W jednym z budynków kompleksu znajduje się Muzeum Mikołaja Kopernika, dużo lepiej opowiadające o tej postaci niż Dom Kopernika w Toruniu. Warto tu wpaść szczególnie dla pięknych ksiąg, map i rycin astronomicznych i astrologicznych.

































Najważniejszym elementem Wzgórza Katedralnego jest jednak bazylika archikatedralna WNMP i św. Andrzeja - nie tylko dlatego, że to miejsce pochówku Kopernika, ale może przede wszystkim dlatego, że to jeden z cenniejszych zabytków architektury sakralnej w Polsce. Potężny, gotycki kościół urozmaicony strzelistymi wieżyczkami, zbudowany w XIV wieku i świetnie zachowany, z zewnątrz imponuje dość ozdobną formą przy jednoczesnym ciężarze bryły, a w środku wrażeniem niezwykłej długości, bombastycznym sklepieniem i pięknym wyposażeniem na czele z gotyckim ołtarzem bocznym i znakomitymi organami.

































Wzgórze najlepiej podziwiać z położonej już poza jego murami Wieży Wodnej - XVI-wiecznej wieży ciśnień i świetnego punktu obserwacyjnego. Z jednej strony pozwala zobaczyć wzgórze w pełnej krasie, a z drugiej przypomina, że Frombork, technicznie rzecz biorąc, jest miastem nadmorskim. Zalew Wiślany wygląda wprawdzie bardziej jak największe jezioro w Polsce, bo tylko dwie wąskie cieśniny (od "zawsze" naturalna po stronie rosyjskiej, od niedawna również sztuczna po polskiej) łączą go z Morzem Bałtyckim, ale de facto jest zatoką morską, tylko że skrajnie mocno otoczoną lądem.
















Nie wiedząc, czy jeszcze kiedykolwiek będę miał okazję zobaczyć Zalew Wiślany - choć dziś już wiem, że chcę do Fromborka choć raz wrócić, bo i katedra, i specyficzna atmosfera tego miasta będą za mną chodzić - przespacerowałem się jeszcze na molo. Jest coś dziwnego w tym miejscu, teoretycznie wygląda trochę jak nadmorskie wybrzeże, ale sprawia wrażenie symulacji; nie chce się uwierzyć, że faktycznie stoi się nad morzem.






Z Fromborka pojechałem prosto do Olsztyna, który pozostawał wówczas ostatnim już miastem wojewódzkim w Polsce, jakiego jeszcze nie widziałem. Ze swoimi 170 tysiącami mieszkańców jest jedną z najmniejszych wojewódzkich stolic - większą tylko od Opola, Zielonej Góry i Gorzowa Wielkopolskiego - i da się w nim to odczuć. Nie było to też nigdy jedno z najważniejszych miast ani Polski, ani nawet Państwa Krzyżackiego - i zostało lokowane nie tak wcześnie, bo w połowie XIV wieku. W zasadzie centrum Olsztyna daje wrażenie miasta jeszcze mniejszego, kilkudziesięciotysięcznego; jego kameralność ociera się o prowincjonalność, co odczuwalne jest zwłaszcza na bardzo sympatycznym, lekko pochyłym i wyposażonym w śliczny ceglany ratusz, ale jednak skromnym rynku, otoczonym dość niską zabudową kamienic. Mimo pierwszych wrażeń z pobytu, kiedy to Olsztyn wydał mi się trochę zapyziały jak na stolicę województwa, ostatecznie przekonałem się do niego i polubiłem jego kameralność - nie jest może potężną ani fascynującą metropolią, ale wyczułem w nim pewną duszę.

















Jednym z ważniejszych zabytków Olsztyna, stojącym tuż obok rynku, jest XIV-wieczna Wysoka Brama: pozostałość po murach miejskich, jeden z najładniejszych tego typu obiektów w całej Polsce.

W trakcie klimatycznego wieczornego spaceru po Olsztynie odnalazłem przynajmniej jeden budynek, który swoim rozmachem daje się nazwać w pełni godnym miasta wojewódzkiego: to neorenesansowy Nowy Ratusz, wzniesiony w drugiej dekadzie XX wieku, obecna siedziba władz miejskich.













Nad ranem udało mi się zwiedzić najważniejszy kościół Olsztyna, bazylikę konkatedralną św. Jakuba Apostoła, zbudowaną w drugiej połowie XIV wieku. To bardzo ładna świątynia, imponująca grubą, na gotycką modłę zdobioną wieżą oraz klimatycznym, spokojnym, półmrocznym wnętrzem z koronkowymi zdobieniami sklepienia.













Na koniec rzuciłem jeszcze okiem na Zamek Kapituły Warmińskiej, porządny kawał ceglanego gotyku świeckiego z XIV wieku, w którym mieści się Muzeum Warmii i Mazur. Na nie niestety zabrakło czasu, ale ważniejsza była świadomość dotarcia do kolejnego miejsca związanego z Kopernikiem. Astronom był administratorem i mieszkańcem zamku w latach 1516-1521.







Po tym, jak zaspokoiłem kosmologiczne tęsknoty mojej dziewczyny, zabierając ją do olsztyńskiego planetarium, z Olsztyna obrałem kurs na Muzeum Budownictwa Ludowego w Olsztynku, nieodległym od stolicy mieście. Nie miałem małych oczekiwań względem tego skansenu, ale i tak rzeczywistość je przerosła: finalnie uznałem go za drugi najlepszy w kraju po sanockim. Ma wszystko, co powinien mieć wybitny skansen: jest ogromny, położony na przyjemnych, wiejskich terenach, a przede wszystkim bardzo różnorodny pod względem prezentowanego wiejskiego budownictwa (poza chałupami mieszkalnymi znajdziemy między innymi karczmę, szkołę, kościół czy otwarty wiatrak). Prawdziwym przebojem skansenu jest jednak przecudowna, baśniowa pijalnia ziół, gdzie można wypić przeróżne napary lub dobrą kawę, zjeść pyszne ciasto, spróbować wyrabianych lokalnie konfitur i syropów, a wszystko to w bardzo ludzkich cenach.






























































































Nie mogłem odpuścić sobie wizyty w Muzeum Bitwy pod Grunwaldem, wzniesionego w miejscu, gdzie najprawdopodobniej rozegrała się największa europejska bitwa średniowieczna. Wydarzenie to tak mocno wrosło w tożsamość narodową Polaków, do rozmiarów wręcz karykaturalnych, że plan zwiedzenia całej Polski nie byłby pełny bez takiego epizodu. Samego muzeum nie odebrałem jako fascynującego, choć pewnie duża w tym zasługa faktu, że ciężko zafascynować mi się szczegółami jednej potyczki militarnej, jak wielka by nie była. Gdy dotrze się jednak do dwóch pomników bitwy, stojących na wzniesieniu z dobrym widokiem na łagodnie falujące, okoliczne pola, można odczuć pewien powiew historycznego wiatru.

































Na koniec przedłużonej doby, jaką spędziłem w Warmii, miałem okazję zobaczyć najbardziej imponujący i zarazem najbardziej zaskakujący zabytek tego regionu, o którego istnieniu i świetności nie miałem wcześniej pojęcia. Okazał się nim Zamek Biskupów Warmińskich w Lidzbarku Warmińskim - wspaniała gotycka budowla obronno-reprezentacyjna, zbudowana w drugiej połowie XIV wieku, skąd biskupi zarządzali Warmią przez kilkaset lat. Zamek zachwyca już z zewnątrz - dzięki eleganckiej, kwadratowej formie i charakterystycznym wieżyczkom, dobudowanym w XV wieku na polecenie wuja Mikołaja Kopernika (sam astronom spędził tu tylko kilka lat świeżo po powrocie ze studiów we Włoszech, po czym popadł w konflikt z wujem i wyjechał do Fromborka), a także wspaniałemu dziedzińcowi z krużgankami. Najlepsze czeka jednak w środku: obfite zbiory starej sztuki użytkowej, mała galeria malarstwa polskiego, a przede wszystkim znakomicie zachowane, gotyckie sale i kaplice. Da się tu odczuć, i być może w całej Polsce tylko tu, więcej niż namiastkę północnogotyckiej świetności Malborka.
























































































Do warmińsko-mazurskiego jechałem z myślą głównie o Mazurach i ich jeziorach; dostałem zaś bardzo dużo już na samej Warmii. Ani skarby tego regionu, ani nawet sam Kopernik, który w zatrzymywaniu dużych obiektów się specjalizował, nie zdołały zatrzymać mojej ekscytacji faktem, że już niedługo znajdę się w krainie wielkich jezior: i z Lidzbarka popędziłem prosto w objęcia tej słynniejszej części województwa.

Komentarze