Sołtysowice. Drzewa ponad ludzkością

Różne są sposoby obrony obrzeżnych osiedli Wrocławia przed statusem miejsc przepełnionych nudą, w których nie ma sensu się pojawiać, by cokolwiek zobaczyć. Nierzadko jest to jakiś interesujący kościół, godna refleksji przestrzeń mieszkalna, z rzadka poniemiecki pałac. Sporadycznie sposobu nie ma właściwie żadnego. W większości jednak przypadków tym, co ratuje osiedla graniczne od zupełnej nijakości, są walory przyrodnicze. Sołtysowice są graniczne tylko ledwo co - a jednak również musiały uciec się do natury, by nie były uznane przeze mnie za jedno z najmniej interesujących wycinków miasta. I uciekły się w wyjątkowo pięknym stylu.

Będąc jednym z najbardziej północnych osiedli Wrocławia, Sołtysowice wyznaczają granice całego miasta tylko krótkim odcinkiem swoich własnych granic. Poza tym sąsiadują z Polanowicami, Poświętnem, Karłowicami, Kowalami, a przez rzekę Widawę również z Psim Polem i Kłokoczycami. Wieś, wzmiankowana jako Schultheschowycz w 1312 roku, w swoich pierwszych wiekach była własnością klasztoru św. Wincentego na Ołbinie. Jej nazwa - zawsze o podobnym trzonie - zmieniała się kilkukrotnie, aż w końcu ustabilizowała jako Schottwitz aż do czasów polskich. Część Wrocławia Sołtysowice stanowią od 1951 roku.

Sołtysowice mają jak na dawną podwrocławską wieś sporo wydarzeń w swojej historii: już w 1868 powstał tu mały dworzec na linii Wrocław-Oleśnica, w 1890 cukrownia (zburzona dopiero w 2009 roku). Najciekawszy epizod jest też najmroczniejszym - w 1933 roku utworzono na terenie wsi oddział więzienia karnego, które w 1940 stało się obozem koncentracyjnym. Najpierw tak zwanym obozem przejściowym, a w ostatnim roku wojny obozem pracy przymusowej. Był on największym tego typu przybytkiem na terenie dzisiejszego Wrocławia - sugeruje się, że podlegał pod obóz Gross-Rosen, ale nie ma co do tego pewności. Więźniowie i jeńcy, którzy przeszli przez to miejsce w liczbie kilkunastu tysięcy, pochodzili z różnych krajów okupowanych przez hitlerowskie Niemcy. Aż do 2019 roku nieliczne z pozostałych po obozie baraków więziennych były użytkowane do celów mieszkalnych. W 2022 roku zostały wyburzone, by w ich miejscu zbudować normalne domostwa.

Osiedle jest powierzchniowo spore, ale w dużej mierze niedostępne lub pseudo-dostępne. Sporą jego część stanowią tereny Akademii Wojskowej, dużo tu nieużytkowanych pól i innych bezimiennych, trudnych do przejścia przestrzeni zielonych, niemało prywatnych ogródków działkowych. Tylko skupisko mieszkalne w centrum osiedla i przylegający do niego lasek dają się w poważniejszym sensie zwiedzać.

Część mieszkalna nie jest zbyt interesująca. Tworzą ją w znacznej większości domy jedno- i wielorodzinne - mniej więcej połowa poniemieckich, ale bez większych walorów estetycznych, a połowa już polskich. Nieco na uboczu powstało nowe osiedle bloków. Przestrzeń to całkiem w porządku - główne ulice są potwornie ruchliwe, ale już poza nimi jest spokojnie - tyle że nudna. Wiejska atmosfera tego miejsca zachowała się w bardzo skromnym stopniu.












Sołtysowice mają swój kościół - kościół pod bardzo rzadko spotykanym wezwaniem Alberta Wielkiego - zbudowany w pierwszej połowie lat 90. XX wieku. Nie jest zbyt ładny, ale za to jest prawdziwie interesujący, a to za sprawą jednego z najdziwniejszych dachów kościelnych w całym Wrocławiu. Jest potężny, częściowo bardzo stromy i fascynująco powyginany. Wygląda trochę jak peleryna zarzucona na konia albo wielbłąda. Popieram - jeśli już nie może być ładnie (tu mimo wszystko nie jest też moim zdaniem brzydko), niech przynajmniej będzie dziwnie.








Jeśli kogoś nie interesują dziwne dachy niezbyt ładnych kościołów, czego nie rozumiem, ale ostatecznie jestem w stanie zaakceptować, to na Sołtysowicach pozostaje mu już tylko ich główna atrakcja, jaką jest bezdyskusyjnie Las Sołtysowicki. To być może najmniej leśny z wrocławskich lasów i nie bez powodu przez niektórych nazywany jest Parkiem Sołtysowickim. Najmniej leśny, ale za to też jeden z najlepszych. "Las" daje od siebie fantastyczny drzewostan - zwłaszcza potężne dęby i jesiony oraz dorodne graby - a "park" jako takie uporządkowanie ścieżek i walory krajobrazowe, zwłaszcza w pobliżu licznych tutaj zbiorników i cieków wodnych, które potrafią dostarczyć prawdziwej malowniczości przy jednoczesnym zachowaniu jakiejś tam dzikości. W średniowieczu na terenie lasku znajdowało się grodzisko, którego XIII-XIV-wieczne szczątki - trudne do uświadomienia sobie bez obecnych tabliczek pamiątkowych - zachowały się w jakimś minimalnym stopniu do dziś. Jeśli upierać się przy nazywaniu tego miejsca lasem, to jest też jednym z najmniejszych we Wrocławiu, ale prawdziwie mnie zauroczył. Mimo swojej nienadmiernej rozległości stwarza sporo możliwości spacerowych.





















































Są takie wycinki rzeczywistości - nie ma ich niestety aż tak mało - które dają argumenty do opinii, że im więcej drzew, a mniej ludzi, tym lepiej dla świata. Na Sołtysowicach to świadectwo dokonuje się w dwoisty sposób. Z jednej strony dosadnie wystawia je obozowa historia miejsca, kontrastująca z doskonałą neutralnością moralną świata flory. Z drugiej - drzewa są tu ciekawsze i piękniejsze niż to, co nawet w dobrym celu człowiek na tym osiedlu stworzył. I jak to drzewa, ratują - w tym przypadku kawałek Wrocławia przed estetyczną nijakością.

Komentarze