Gaj. Botanika brutalizmu

Każde miasto oznacza człowieka, cywilizację, budownictwo. Ciężko mieć wątpliwości co do prawdziwości tego stwierdzenia, przynajmniej dopóki patrzy się na te miejscowości, które Anglosasi zaszczyciliby mianem cities, bo z towns można by jeszcze niekiedy dyskutować. Stwierdzeniem nieco mniej oczywistym - choć dziś już na szczęście coraz oczywistszym - jest to, że miasto dobre oznacza też symbiozę człowieka, cywilizacji i budownictwa z przyrodą, a w szczególności ze światem flory. Czy Wrocław jest więc miastem dobrym? Gdy porównuję go z innymi polskimi miastami, nie mam większych wątpliwości, że tak; gdy porównuję z niektórymi na zachodzie Europy, to okazjonalnie się te wątpliwości pojawiają, ale na ogół zostaję przy swoim. Stolica Dolnego Śląska ma na pewno w dziedzinie szeroko pojętego zazieleniania przestrzeni swoje wielkie sukcesy i ma też swoje niemałe grzechy. Jednym z osiedli, które dobrze reprezentują jedne i drugie, jest Gaj.

Gaj ma nie tylko specyficzną nazwę - specyficzną, bo w przeciwieństwie do znacznej większości we Wrocławiu oznacza ona coś w języku polskim, a w dodatku ciekawie nawiązującą i jednocześnie anty-nawiązującą do charakteru osiedla - ale w ogóle jest specyficznym przypadkiem na mapie miasta. Wydaje się przeszczepem wielkiego, planowanego, samowystarczalnego osiedla bloków z wielkiej płyty z zagłębia takich osiedli na zachodzie Wrocławia na zwykle wyglądające zupełnie inaczej południe. Otoczony przez jeśli nie kameralne, to przynajmniej zdominowane przez niską zabudowę osiedla - Borek, Huby, Tarnogaj, Wojszyce i Ołtaszyn (punktowo graniczy też z Brochowem) - ni stąd, ni zowąd stawia przed przejeżdżającym zespół potężnych, surowych blokowisk.

Pierwsza wzmianka o Gaju jako wsi pochodzi z 1273 roku, a w 1304 pojawia się nazwa Gayn (docelową niemiecką nazwą stanie się Herdain). Jeszcze w połowie XIX wieku wieś była niewielka, na zaledwie 28 domów. W 1904 roku została przyłączona do Wrocławia (z małym preludium w postaci przyłączenia już w 1895 terenu, który dziś jest Parkiem Skowronim). Z czasów niemieckich zachowały się właściwie drobne elementy zabudowy, a to, co współczesny wrocławianin wizualizuje sobie w umyśle na dźwięk nazwy "Gaj", zaczyna się pod koniec lat 70. XX wieku, kiedy to rozpoczęto tu budowę jednego z największych i ostatnich blokowisk z wielkiej płyty w całym mieście (zakończoną w pełni dopiero w latach 90.). Gaj to jednak nie tylko blokowisko, lecz również zabudowa domków jednorodzinnych i szeregówek, resztki zabytkowych kamienic i niemieckich bloczków, niższe i nowsze bloki już z czasu III RP. Poza tym sporo ogródków działkowych, jeden z większych parków w mieście i największy w tymże mieście szpital.

Wspomniany park leży na uboczu i na pierwszy rzut oka osiedle nie ma nic wspólnego z przyrodą. Poruszanie się jego głównymi ulicami - Świeradowską, Borowską, Armii Krajowej, Bardzką - jest doświadczeniem pełnym chłodu i surowości: szersze lub węższe, ale zawsze ruchliwe ulice z widokami na wielkie bloki i puste przestrzenie. Nie umiem wykluczyć, że gdyby nie osobiste doświadczenia z Gajem, który odgrywał i odgrywa bardzo znaczącą rolę w moim życiu, odczuwałbym do tego osiedla niechęć zamiast obecnej sympatii. Z paru punktów widzenia emanuje ono wręcz lekko dystopijnym wymiarem miejskości, dając się kojarzyć ze zdjęciami blokowisk z ZSRR. I nie da się tego nazwać czystym złudzeniem - jest w Gaju coś brutalnie surowego. Ale są też tego przeciwwagi.



Blokowisko wielkopłytowe zawiera nawet tę przeciwwagę samo w sobie, choć na pierwszy rzut oka przytłacza tym, czym takie miejsca przytłaczać potrafią najlepiej. Jest jednak jednym z moich ulubionych we Wrocławiu - moje bliskie związki z Gajem, dostarczające dozy osobistej sympatii, powodują, że kandyduje poniekąd na ulubione. Są dwa źródła tej predylekcji, a oba wynikają z tego, że blokowisko powstawało jako jedno z ostatnich we Wrocławiu. Architekci mieli w związku z tym nieco więcej fantazji niż wcześniej i zaprojektowali osiedle bardzo interesujące pod względem układu i zygzakowatego kształtu bloków, co tworzy fascynujące, przyjemnie (bo niedosłownie) klaustrofobiczne ulice-korytarze i ogromne podwórka z parkowym potencjałem. Jednocześnie blokowisko powstawało w czasach kiepskiego dostępu do jakościowych materiałów, przez co nawet jak na peerelowską wielką płytę jest dość surowe, pozbawione ornamentów, z prostymi balkonami. Poczytuję to poniekąd za zaletę, bo na swój sposób wyciąga to esencję tego typu zespołów mieszkalnych (wyjątkiem są najnowsze, zbudowane na południe od Świeradowskiej bloki, fantazyjnie obmalowane motywami roślinno-zwierzęcymi). Przejazd autem uliczkami między gajowymi blokami to jedno doświadczeń najsilniej we Wrocławiu przygniatających specyficzną atmosferą wielkiej płyty.





































Brzmi doprawdy surowo i brutalnie - i jest, ale jest w tym coś więcej. Nawet patrząc na blokowisko "z zewnątrz", zauważamy, że jest nieprzeciętnie odciążone i złagodzone roślinnością, przede wszystkim drzewami, nierzadko sporymi. A najlepsze jest niewidoczne z ulic - w samym sercu blokowiska pozostawiono bardzo rozległą przestrzeń, którą zapełniono parkową zielenią, wijącymi się ścieżkami i budynkiem szkoły. Przestrzeń ta otrzymała nawet nazwę Parku Słonecznego, choć na pierwszy rzut oka widać raczej bardzo duże podwórko. A jednak nazwa jest moim zdaniem w dużym stopniu zasłużona - teren jest naprawdę spory i choć otoczony blokami ze wszystkich stron, to pozwala się w sobie zagubić, zaszyć, złapać kontakt z naturą. Dla mnie to chyba najbardziej rozczulający moment wszystkich wrocławskich blokowisk wielkopłytowych - demonstracja, że nawet w tych uważanych przez wielu za paskudne osiedlach można stworzyć jakościową przestrzeń do życia i że współcześni deweloperzy mogliby się niejednego nauczyć od projektantów Polski ludowej - jak wielu grzechów by ci projektanci nie mieli sami.



































Dodatkowym atutem blokowiska jest położony na jego obrzeżach jeden z najbardziej specyficznych architektonicznie kościołów we Wrocławiu. Kościół św. Franciszka z Asyżu powstawał od połowy lat 80. aż do lat 90. Ma formę zwężającej się ku górze rotundy, co w połączeniu z zastosowanymi materiałami daje poniekąd efekt niskobudżetowego spodka kosmicznego. Może to brzmieć nieco pejoratywnie, ale wcale tak tego nie odczuwam - bardzo tę budowlę lubię, ma swój klimat i charyzmę, a jak na wrocławski modernizm sakralny jest mimo wszystko jedną z najlepszych jego emanacji. Również wnętrze - bardziej już tradycyjne, lekko neoklasycystyczne - ma swoje atuty.












Godną odnotowania częścią opowieści o Gaju są położone na południe od blokowiska ulice z domami jednorodzinnymi, szeregówkami i poniemieckimi kamienico-blokami. Takich przestrzeni jest we Wrocławiu mnóstwo, przy czym ta konkretna wyróżnia się obfitością atrakcyjnych i profesjonalnych firm usługowych (jak choćby jednej z najlepszych agencji pracy tymczasowej w Europie). Szczególnie interesujące są kamienico-bloki przy Świeradowskiej z ostatnich lat niemieckich rządów, urozmaicone socrealistycznymi sgraffitami - a w kontekście roku ich powstania, to wręcz narodowo-socrealistycznymi.











W południowo-wschodnim narożniku osiedla znajduje się drugie najwyższe wzniesienie w całym Wrocławiu o wybitności 31,5 metra, sięgające 155,4 metrów nad poziomem morza - podobnie jak tamto najwyższe, powstałe na gruzach dawnego wysypiska śmieci. Wzgórze Gajowe, bo tak się je określa, mogłoby być bardzo atrakcyjnym punktem na mapie - bo wzniesienia w płaskim Wrocławiu są na wagę złota - ale obecnie jest bardzo umiarkowanie atrakcyjne. Błaga o rewitalizację, jakiekolwiek wyznaczenie porządnych ścieżek, ugładzenie zieleni, posprzątanie śmieci. Wtedy można by się z większą przyjemnością cieszyć niezłymi widokami, jakie zapewnia - na osiedle domków jednorodzinnych z blokami i Sky Towerem w oddali czy na masyw Ślęży, na tle którego odcina się sylwetka wieży kościoła na Ołtaszynie. Oby kiedyś udało się przekuć jego potencjał w park na wzgórzu - obecnie jest marnowany.



























Wzgórze z jego obecnym stanem można nazwać głównym grzechem zarządzania zielenią miejską na Gaju - największym jego sukcesem jest zaś piękny Park Skowroni, położony trochę na uboczu osiedla, de facto w równym stopniu bliski mieszkańcom Gaju, co i mieszkańcom Borku. Powstał w 1967 na terenie dawnych cmentarzy, katolickiego i protestanckiego, i ze swoimi 25 hektarami jest szóstym największym w mieście, mniej więcej ex aequo z Południowym (od którego dzieli go zresztą dziesięć minut spaceru). Brakuje mu co nieco do najwspanialszych parków tego miasta, ale wciąż pozostaje jednym z kilku moich ulubionych. Nie licząc jego północnej granicy, którą wyznacza aleja Armii Krajowej, fragment śródmiejskiej obwodnicy, jest bardzo spokojny, bo otoczony przez zabudowę mieszkalną, tereny szpitalne, cmentarze i ogródki działkowe (nie da się też łatwo zaparkować na jego skraju i do niego dostać). Jest zadrzewiony dość gęsto - nie znajdziemy w nim rozległych polan jak w Południowym, Szczytnickim czy Wschodnim - ale też nie bardzo gęsto jak choćby Grabiszyński i dzięki temu zapewnia też trochę przekrojowych osi widokowych. Nie jest może arcydziełem planistyki zieleni, jednak jego największym atutem jest drzewostan, zwłaszcza wtedy, gdy ułożony jest w aleje. Znajdziemy tu wspaniałe aleje platanów, kasztanowców, brzóz, grabów, dębów, lip, a także już swobodniej rosnące sosny, klony, jesiony - zaś wiele z nich potężnych, starych, dorodnych.














































Choć park powstał na terenie nieistniejących cmentarzy, to tuż obok niego znajdują się dalej dwa istniejące. Tym bardziej nietypowym jest Cmentarz Żołnierzy Radzieckich na Skowroniej Górze (niebędącej tak naprawdę praktycznie jakąkolwiek górą - podobno jest tu jakieś wzniesienie, ale nie sposób go odczuć), gdzie pochowanych jest około 7,5 tysiąca żołnierzy głównie ukraińskiego pochodzenia z 6. Armii I Frontu Ukraińskiego, poległych w oblężeniu Wrocławia 1945 roku. Cmentarz jest mniej więcej taki, jaka powinna być nekropolia armii pseudo-wyzwoleńczej, de facto niosącej do Polski dziesięciolecia nowej, "miększej" okupacji - milcząca, pozbawiona cienia gloryfikacji, przemawiająca jedynie rozległym pomnikiem z nazwiskami nieboszczyków (tych nielicznych zidentyfikowanych). Gdyby nie tabliczki, można by nie zauważyć, że to cmentarz - groby są płaskie i zarośnięte.











Dosłownie po sąsiedzku rozpościera się już typowy, katolicki cmentarz świętego Maurycego, przynależny do parafii z zupełnie innej części miasta, bo z Przedmieścia Oławskiego. Niczym szczególnym się nie wyróżnia, ale jest dość przyjemnym miejscem przez sąsiedztwo parku i tym samym współobecność drzew.









Tak jak wspomniałem, nazwa osiedla ma dwuznaczny związek z jego charakterem - gaj oznacza w końcu niewielki las. Z jednej strony, patrząc pobieżnie, niewiele jest równie mało "leśnych" osiedli - na pierwszy rzut oka jest miejskie, bardzo miejskie, a jedynie las bloków może jakoś do tej nazwy nawiązywać. Wgłębiając się w nie jednak, znajdziemy jednak faktyczne "laski" - jak ten w sercu blokowiska czy jak Park Skowroni. I dalej jest bardzo miejsko - bo przysłówek "miejsko" nigdy nie powinien być antonimem przysłówka "leśnie".

Komentarze