Powiat dzierżoniowski. Zwycięstwa natury na ludzkim terytorium

Już na wczesnym etapie realizacji swojego życiowego planu zwiedzania świata przyjąłem podstawowy i niezbyt oryginalny podział wszystkiego, co na tymże świecie warto zobaczyć, na wytwory natury i kultury - to jest, na atrakcje przyrodnicze oraz te stworzone przez rękę i umysł człowieka. Nie widzę zdecydowanego faworyta w tej parze (nie mam co prawda wątpliwości, że wolałbym ograniczyć się turystycznie do natury, gdybym musiał, ale być może dlatego, że mieszkam na co dzień w dużym i pięknym mieście?), lubię za to patrzeć na miejsca pod tym kątem, obserwując i stwierdzając, gdzie natura przeważa nad człowiekiem i na odwrót. Najbardziej zaś cenię te kraje i regiony, które mocne są pod jednym i drugim względem. Dolny Śląsk bez wątpienia do tej grupy należy - należy do tego stopnia, że niełatwo odpowiedzieć, które jego oblicze jest tym bardziej atrakcyjnym. W bardzo zdecydowany sposób odpowiedzi na to pytanie udziela powiat dzierżoniowski - mimo że ani jedno, ani drugie jego oblicze nie jest ani najmocniejszym, ani najsłabszym w województwie.

Ze statystycznego punktu widzenia wydaje się, że ten nie za duży, południowo-wschodni fragment regionu, otoczony przez powiaty wałbrzyski, świdnicki, wrocławski, strzeliński, ząbkowicki i kłodzki, opowie się po stronie kultury. To bowiem najgęściej zaludniony ze wszystkich powiatów poza świdnickim i powiatami-miastami, a przede wszystkim - już wyprzedzając w tym świdnicki - najsilniej zurbanizowany. Ponad 78% mieszkańców powiatu to mieszkańcy miast, których jest w dodatku aż pięć (miast, nie mieszkańców), co, jak sądzę, również pod względem zagęszczenia miast na kilometr kwadratowy daje ziemi dzierżoniowskiej miejsce na samym szczycie. A jednak ten najbardziej miejski z niemiejskich powiatów opowiada się po stronie przyrody i właśnie to, że robi to jako tak miejski, to jest ludzki i kulturowy, nadaje temu przewrotnego zdecydowania.

Miasta powiatu dzierżoniowskiego, zwłaszcza jego stolica i nieco niewykorzystana Niemcza, nie są wcale złe, ale też żadne z nich nie jest zbyt blisko ścisłego wojewódzkiego topu. Można je zamknąć w paru zdaniach, jeśli nie chce się rozpisywać o historii, o której jak zwykle można rozpisywać się długo. Przejeżdżałem przez nie raczej w oczekiwaniu na przyrodę. Na powiat nachodzą dwa parki krajobrazowe - Ślężański w tej mniej interesującej części, za to z ciągle dobrze widoczną ciekawszą, tj. samą Ślężą, ale już Park Krajobrazowy Gór Sowich ma tutaj swoje najważniejsze szlaki i szczyty. Ulokowanie pomiędzy nimi (pierwszy zamyka powiat na północy, drugi na południu) sprawia, że jazda przez te ziemie jest przyjemnością samą w sobie w zasadzie przez cały czas. Relacja natury i kultury jest w powiecie zresztą bardziej skomplikowana, bo tym chyba najbardziej wyjątkowym, a już na pewno najsłynniejszym w nim miejscem jest w gruncie rzeczy wspaniałe połączenie jednego i drugiego - arboretum, czyli piękno natury zapłodnione, uwydatnione i zagęszczone poprzez działania ludzkie.

Zacząłem od kultury i to chyba tej najmniej imponującej. Siedmiotysięczne Pieszyce (Peterswaldau) o mocno włókienniczej przeszłości są w ogóle jednym z mniej imponujących miast w całym województwie - miastem nawet są od niedawna, bo od 1962 roku. Nawet swoim układem przypominają raczej rozlazłą wieś-ulicówkę niż ośrodek miejski, nie mając żadnego poważnego placu ani budynku świeckiej władzy. Posiadają natomiast trzy zalety: jedną jest sceniczna lokalizacja u podnóży Gór Sowich, drugą moje ścisłe związki z ulicą Pieszycką we Wrocławiu, a trzecią i tą najbardziej realną - solidny, nieproporcjonalnie do wielkości miejscowości wysoki, neogotycki kościół św. Antoniego z XIX wieku.






Nieznacznie bardziej spektakularnym miejscem jest położona minuty obok Bielawa (Langenbielau), jeszcze silniejszy niegdyś ośrodek włókienniczy, która też nie jest miastem od nie wiadomo kiedy, bo od 1924 roku, ale od tamtego czasu rozrastała się na tyle silnie, że dziś dzierży tytuł największego w województwie miasta, które nie jest stolicą powiatu. Mało tego - mając 28,5 tysiąca mieszkańców jest trzynastym dolnośląskim ośrodkiem w ogóle, przerastając aż czternaście stolic, czyli ponad połowę. Jak na swoją wielkość nie jest jednak fascynująca. W ogóle wielkość tę widać głównie na mapie, bo z perspektywy ulic wciąż wydaje się prowincjonalną miejscowością. Najbardziej warto tu zobaczyć przykładny, ceglany neogotyk w postaci Kościoła WNMP według projektu zasłużonego Alexisa Langera z końca XIX wieku. Nie jest to architektura szczególnie oryginalna, ale jest w niej coś wyjątkowego - stumetrowa wieża kościoła czyni z niego 49. najwyższy budynek i 6. najwyższy kościół w Polsce, a 4. najwyższy budynek i 2. najwyższy kościół w województwie, co jest wynikiem co najmniej zaskakującym jak na niespełna trzydziestotysięczne miasto.







Bielawski rynek za to nie przystaje do nawet takich rozmiarów - zadbany i z fajną sowią kolumną pośrodku, ale otoczony niezwartą zabudową i z ordynarnymi, wysokimi blokami z wielkiej płyty na bardzo bliskim horyzoncie.





Najwięcej osób do miasta przyciąga najprawdopodobniej ładne Jezioro Bielawskie, które jest zalewem bardzo jednoznacznie sztucznym, ale za to sporym i z pięknym tłem w postaci Gór Sowich.



Właśnie tam - w Góry Sowie, które to niewysokie pasmo Sudetów objęte jest parkiem krajobrazowym o własnej nazwie - udałem się z Bielawy, wpierw jednak lokując w bezpiecznym miejscu bagaż ludzki, który jest wprawdzie miły i atrakcyjny, ale nie odznacza się zamiłowaniem do górskich wędrówek. Mam spore poczucie niedosytu, bo wybrałem się na szlaki nieco za późno i nie zobaczyłem ich wiele, a w dodatku na najwyższym i najważniejszym szczycie pasma czekała na mnie niemiła niespodzianka. Wieża widokowa na Wielkiej Sowie (1015 m n.p.m.) była bowiem w remoncie, co bardzo utrudniło podziwianie widoków ze szczytu. Jednak to raczej nie w szczytach i rozległych widokach tkwi urok Gór Sowich. Może nawet bardziej w kameralnych fragmentach pasma, które przemawia właśnie łagodnością, nie dramatyzmem. Są to góry już konkretne, ale jednak jeszcze nie potężne, schodzące w dół na ogół spokojnie, pokryte ściśle drzewnym puchem. Gwarantują mnóstwo kameralnych, klimatycznych ścieżek, kojące polany i impresjonistyczne swoją atmosferą jeziorka. Uspokajają. Może ten najlepszy widok z dzierżoniowskiej części Parku Krajobrazowego to widok w kierunku na... Ślężański Park Krajobrazowy, to jest Masyw Ślęży z przyległościami. Uchwyciłem go z różnych perspektyw, raczej schodząc z Wielkiej Sowy dawną trasą narciarską, niż na Wielkiej Sowie przebywając. Było dla mnie sporym zaskoczeniem, że z Gór Sowich widać gołym okiem Wrocław i to całkiem nieźle (choć gdyby nie Sky Tower, to chyba nie nabrałbym pewności, że to faktycznie moje miasto) - a dokładniej jego fragment, prześwitujący między Ślężą a Radunią.




























Nieco lepszy, choć nie w pełni satysfakcjonujący widok na same Góry Sowie ująłem kawałek na południowy wschód, z tarasu widokowego pod Kozią Równią. Słońce zaszło jednak za chwilę i mocniejszą eksplorację pasma musiałem odłożyć na inny raz, który na pewno nastąpi.








Wieczorem złapałem jeszcze godny zapamiętania widok na pasmo z dołu i z dala, ukazujący jego łagodny przebieg. Wielką Sowę rozpoznać można po wystającej ponad horyzont wieży widokowej.


Wieczorem nieco późniejszym zajechałem na małą kolację do chyba najładniejszego budynku w całym powiecie, jakim jest zamek w Goli Dzierżoniowskiej, od paru lat mieszczący w swoich murach pięciogwiazdkowy hotel. Pokoje wydają mi się - ze zdjęć - nie nadążać za gwiazdkami i cenami, ale jedzenie było faktycznie znakomite, a renesansowa, bardzo masywna budowla (ciekawy kontrast między lekkością renesansowych szczytów i siermiężną, kamienną konstrukcją zamku) ma wieczorem świetny klimat.






Poranek drugiego i ostatniego dnia w powiecie dzierżoniowskim rozpocząłem wizytą w samym Dzierżoniowie (Reichenbach im Eulengebirge), który zamieszkuje ponad 31 tysięcy ludzi, co czyni miasto jedenastym w województwie. Jest już dużo starsze pod względem praw miejskich niż Pieszyce i Bielawa, z którymi tworzy swoistą aglomerację - otrzymało je przed 1241 rokiem. Tu też wreszcie udało się zobaczyć rynek z prawdziwego zdarzenia: duży, o ścisłej obudowie kamienic (szczególnie ładna jest ta w stylu włoskiego renesansu), z godnym ratuszem i niebrzydkimi uliczkami naokoło. Blisko rynku można też odnaleźć całkiem długi fragment średniowiecznych murów miejskich, a nawet niezbyt zadbaną synagogę.


















Chyba jeszcze ważniejszym punktem miasta od przyjemnego centrum jest jeden z najcenniejszych zabytków techniki na Dolnym Śląsku, jak daje się nazwać Młyn Hilberta - potężny jak na swoje czasy, jeden z największych i najnowocześniejszych w regionie zakładów tego typu. Powstał w latach 40. XIX wieku, a po ostatniej dużej modernizacji w latach 30. następnego stulecia pracował bez większych zmian technologicznych do 2016 roku (choć na coraz mniejszą skalę). Poza tym, że samo miejsce robi wrażenie wizualne i jest bardzo ciekawe (dla osób bardziej zainteresowanych techniką przemysłową ode mnie zapewne fascynujące), to ma też jednego z najlepszych, najbardziej kompetentnych przewodników, jakich spotkałem gdziekolwiek. Po zakładzie oprowadza bowiem człowiek, który przez kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt lat był jego właścicielem i dyrektorem, a obecnie prezesem fundacji zajmującej się nim jako zabytkiem.























Najbardziej niepozornym miastem powiatu jest Piława Górna (Ober-Peilau- choć jednak wygląda raczej na wieś i faktycznie prawa miejskie otrzymała dopiero w 1962 roku, to zamieszkiwana jest przez ponad 6 tysięcy mieszkańców. Nie ma tu rynku, ale plac Piastów Śląskich jest lepszy niż niejeden dolnośląski rynek. Spory, prostokątny plac z bujnie obsadzonym trawą, krzewami i drzewami skwerem wypełniającym swój środek, lekko pochyły, otoczony jest przez ładne kamienice, które niegdyś tworzyły osadę braci morawskich. Była to XVIII-wieczna wspólnota ewangelicka, odrost braci czeskich, którzy z kolei wyłonili się z husytów. Miejsce w zasadzie dość rozkoszne.






Nic nie dostarcza jednak w powiecie dzierżoniowskim - a i niewiele miejsc w całym województwie dostarcza - tyle rozkoszy, co przenajsłynniejsze Arboretum Wojsławice na terenie ostatniego już miasta na mojej drodze, Niemczy. Największy i najwspanialszy ogród botaniczny na Dolnym Śląsku przyciąga tłumy odwiedzających, ale dzięki swojej wielkości tylko przy wejściu odczuwa się tłok - zaraz po przekroczeniu bramy przyjezdni się rozpraszają. Ogród ma korzenie w 1811 roku, ale jego główny rozwój rozpoczął się w 1880 za sprawą niemieckiego, lokalnego botanika Fritza von Oheimba. Kilkanaście tysięcy gatunków roślin i ogromny, ciekawie zaprojektowany, pochyły teren z panoramicznymi widokami na Ślężę to materiał na nie godziny, a dni kontemplacji. Największą dumą arboretum są rododendrony i liliowce. Z tej perspektywy moja wizyta była przedwczesna - na początku maja z pierwszych kwitną w pełni tylko nieliczne, a z drugich chyba żadne. O każdej porze roku od wiosny do jesieni da się tu jednak znaleźć coś wspaniałego - w trakcie mojej wizyty choćby magnolie czy nierealny wiśniowo-czereśniowy sad. Żeby jednak oddać lepiej istotę tego miejsca, podpieram się na końcu kilkoma zdjęciami z mojej pierwszej wizyty w ogrodzie w 2019 roku - też majowej, ale z ostatnich dni miesiąca.






















































Sama Niemcza (Nimptsch), gdzie przygodę z powiatem dzierżoniowskim zakończyłem, to moje ulubione miasto w powiecie i w ogóle w okolicy, choć na pierwszy rzut oka nie robi potężnego wrażenia. Jest najmniejsza (2700 mieszkańców), ale po Dzierżoniowie najstarsza jako miasto (prawa miejskie z około 1282); moim zdaniem najbardziej klimatyczna. Położona na wyraźnym wzniesieniu (jesteśmy tu na terenie pasma Wzgórz Niemczańsko-Strzelińskich), z więcej niż resztką starej i ambitnej zabudowy, z lokalem, który odwiedził sam Goethe, nosi na sobie ducha historii. Jej długi, prostokątny i pochyły rynek z niejedną godną uwagi kamienicą, zwieńczony niezłym neoromańskim kościołem, ma dla mnie z nie w pełni zrozumiałych powodów ogromną siłę przyciągania. Choć okolice zmierzchu są mu bardziej przychylne od ostro słonecznego, wczesnego popołudnia, w trakcie którego znalazłem się na nim tym razem.





A więc faktycznie wygrywa tu natura, a jednak dostaje całkiem sensowną, godną nieco dłuższej eksploracji obudowę z kultury. Tak czy inaczej powiat dzierżoniowski to konkret, który zaspokoi osoby o różnych zainteresowaniach. Nie jest wybitnie turystyczny, ale w rankingu wszystkich na Dolnym Śląsku na pewno zajmuje miejsce w górnej tego rankingu połowie. Człowiek, natura i natura w rękach człowieka - słowem, miejsce kompletne.

Komentarze

Prześlij komentarz