Partynice. W wyścigu o najlepsze obrzeża

Większość z około trzydziestu osiedli Wrocławia, które swoimi granicami wyznaczają granicę całego miasta, to te najmniej pożądane lokalizacje, jeśli chodzi o kupno czy wynajem nieruchomości - dalekie od centrum, często jako byłe wsie ciągle o wiejskim charakterze, zapomniane, słabo zintegrowane i skomunikowane z metropolią. Nieliczne jednak z nich, z różnych powodów, stają się wręcz - na odwrót - symbolami prestiżu, a mieszkanie na ich terenie trudniej i drożej jest kupić niż na terenach położonych bliżej rynku. Choć od Partynic wolę kilka innych obrzeży miasta, to są one solidnym kandydatem - jeśli nie faworytem - do tytułu tych właśnie najbardziej prestiżowych.

Ma to swoje powody - osiedle, dawna wieś wzmiankowana jako Pateniz już w 1273 roku, a w 1928 włączona do Wrocławia jako Hartlieb, pozwala przyjemnie żyć. Przez dobrą komunikację do centrum jest tu tak naprawdę bardzo blisko, tramwajem czy autem. Jest też bardzo zielono i nie tylko na stosunkowo licznych terenach rekreacyjnych, lecz po prostu na ulicach. Sama nazwa osiedla stała się też poniekąd większa od niego samego - kojarzy się nie tylko we Wrocławiu z jednym z paru najważniejszych torów wyścigów konnych w Polsce, który właśnie tu się znajduje i przyciąga regularnie całe tłumy. Osobiście jednak mimo długich lat bliskości nie wytworzyło się we mnie do Partynic gorące uczucie (dopiero w pewnym momencie życia gorące uczucie do kogoś na Partynice mnie przywiodło, choć bez konieczności mocnego zagłębienia się w osiedle, więc nic się nie zmieniło). Teoretycznie ze wszystkich pięciu osiedli, które graniczą z moimi Krzykami, to właśnie Partynice powinny być mi najbliższe. Granica między jednym a drugim osiedlem jest najbardziej płynna - do tego stopnia, że przy tworzeniu najnowszego podziału administracyjnego władze miasta postanowiły połączyć je w jedną jednostkę, Krzyki-Partynice (krótszą granicę mają Partynice z Kleciną, Borkiem i Ołtaszynem). Paradoksalnie jednak nigdy za mocno mnie tam nie ciągnęło, może najmniej.

Może dlatego, że nie jest to osiedle zbyt jednorodne w swoim charakterze i kojarzyło mi się z tymi mniej urzekającymi fragmentami. Północno-wschodnia jego część - potężne zagłębie domów jednorodzinnych, w tym poniemieckich - jest bardzo przyjemna i ma sporo wspólnego z Krzykami. Na południu, gdzie Partynice przylegają do Ołtaszyna, robi się już tak właśnie ołtaszynowo - nowe osiedla, dużo aut, dobre knajpy (wielu mieszkańców dziwi się zresztą, że to jeszcze nie Ołtaszyn) - całkiem w porządku, choć już nie moje klimaty. We mnie jednak Partynice najmocniej odcisnęły się jako okolice skrajnie ruchliwej alei Karkonoskiej, którą chyba setki razy wjeżdżałem i wyjeżdżałem do i z Wrocławia. Szczególnie w okolicach skrzyżowania z Wyścigową robi się nieludzko - może przez bliskość autostrady upodobał sobie ten teren szeroko pojęty przemysł motoryzacyjny, który zazwyczaj nie przynosi ze sobą zbyt estetycznych doznań.

Na tych właśnie niezbyt szczęśliwych terenach mieści się też niezbyt szczęśliwa nekropolia - Cmentarz Oficerów Radzieckich, gdzie spoczywa prawie ośmiuset żołnierzy 1 Frontu Ukraińskiego - prawdopodobnie w większości etnicznych Ukraińców - poległych w walkach o Wrocław w finalnych epizodach drugiej wojny światowej (gwoli ścisłości leży tam też dwóch niemieckich antynazistów-dywersantów). Poza grobami znajduje się tu symboliczne mauzoleum (ciała nie odnaleziono) Iwana Połbina, jednego z dowódców oblężenia Breslau. Mogiły zaczęły powstawać jeszcze w trakcie walk, w 1945 roku, a obecny układ na planie trójkąta nadał mu w 1947 Tadeusz Ptaszycki, główny projektant krakowskiej Nowej Huty. Cmentarz jak cmentarz, jest całkiem estetyczny (choć średnio "cmentarny" przez otoczenie bardzo ruchliwymi ulicami), ale co najmniej mieszane uczucia wzbudzają radzieckie czołgi T-34 i armaty, które brały udział w walkach, ustawione na cokołach przy wszystkich trzech wejściach na teren nekropolii - ustawione trochę triumfalnie, niemal na chwałę ZSRR. A może i wcale nie niemal, gdy przeczyta się wbudowane w cokoły tabliczki, chyba niezmieniane od pierwszych powojennych lat, powielające groteskową narrację o armii czerwonej jako wyzwolicielach Europy. Lata 20. XXI wieku - w momencie powstawania tego artykułu trwa ciągle barbarzyńska, terrorystyczna napaść rosyjska na Ukrainę, a rosyjscy zbrodniarze w mundurach przy pomocy współczesnych wersji T-34 mordują niewinnych ludzi - to już chyba najwyższa pora, żeby uznać je za niesmaczny relikt epoki stalinizmu i wraz z tabliczkami przenieść do najbliższego muzeum militariów.












Parę kroków stamtąd i jesteśmy w nieco innym świecie. Zagłębie domków jednorodzinnych przy ulicach o owocowych nazwach w północno-wschodniej części Partynic to urocze, bardzo spokojne, wręcz sielankowe miejsce. Osiedle Alina, które stanowi fragment tego terenu, nazywa się pierwszym wrocławskim osiedlem domków jednorodzinnych (powstało w 1968) i ma uroku szczególnie dużo, zwłaszcza w okolicach pętli autobusowej Wojszycka.













W tej części osiedla mieści się Kościół Niepokalanego Poczęcia NMP, który wprawdzie nie jest kandydatem na najbrzydszy w mieście - skrajna nijakość to jeszcze nie brzydota - ale za to zdecydowanym faworytem na ten, który najmniej kojarzy się ze swoją funkcją. Gdyby nie kilka krzyży na budynku, nikomu chyba nie przyszłoby do głowy, że to świątynia. Powstał w 1994 roku.


Między osiedlem domków jednorodzinnych a Karkonoską mieszczą się budynki siedzib wrocławskiej Telewizji Polskiej i Radia Wrocław. Szczególnie przedwojenny, elegancki budynek tego drugiego zasługuje na uwagę. W środku mieści się jedna z większych sal koncertowych w mieście, gdzie w czasach podstawówki deklamowałem wiersz przed wielką grupą sybiraków, co zostało nawet puszczone w eter jako mój pierwszy i ostatni w życiu epizod medialny.




Partynickie kościoły biją rekordy, choć niestety nie w kategorii piękna - na północy ten najmniej "kościelny", na południu z kolei chyba najbardziej "obrzeżny" kościół Wrocławia. Kościół św. Ojca Pio od granicy miasta ze wsią Wysoka dzieli niespełna pięćdziesiąt metrów. Tu nie może być mowy o pomyłce - zaprojektowano tradycyjną, neoromańską bryłę na planie krzyża. Z dawnych epok wzięto też chyba tempo budowy, bo od jej początku minęło prawie dziesięć lat, a budynek ciągle świeci gołymi cegłami. Finalny efekt może jednak być całkiem przyjemny.




Jedno miejsce sprawia, że Partynice nie są - jak wiele obrzeżnych osiedli - miejscem niezauważanym, bez którego opowieść o Wrocławiu nie straciłaby wiele na swojej pełni, lecz już sama ich nazwa jest dla tego miasta w zasadzie kultowa. To Wrocławski Tor Wyścigów Konnych Partynice - jeden z kilku największych i najbardziej prestiżowych tego typu obiektów w całej Polsce. Poza tym, że dla miłośników wyścigów konnych to lokalna mekka - ja się do nich nie zaliczam, oglądałem wyścig raz i jest szansa, że więcej nie obejrzę - to miejsce jest też po prostu ważnym zabytkiem (tor otwarto w 1907 roku) i może przede wszystkim bardzo przyjemnym terenem rekreacyjnym. W dni bez wyścigów, czyli w znaczną większość dni, można je traktować jako park - tor da się obejść przyjemnym spacerem, w pobliżu mieści się urokliwe jeziorko, a rozległe widoki na zieleń koją nerwy. I mimo wszystko choć ten jeden raz na partynickich wyścigach wypada się pojawić wrocławianinowi z dłuższym stażem.























Na Partynicach znajduje się też faktyczny park i to całkiem niemały, choć niewiele osób o tym wie - ciężko bowiem się domyślić, że Park Kleciński wcale nie leży na Klecinie, a jedynie graniczy z nią przez rzekę Ślęzę (choć możliwe, że niedługo powiększy się również na teren Kleciny). W czasach niemieckich był to prywatny park przy wspaniałym pałacu Schottländerów, dziś nieistniejącym. Dziś jest jednym z najbliższych mi pod względem odległości terenów rekreacyjnych, ale nie bywam w nim prawie nigdy, co już jest jakimś tam jego świadectwem - tak, brakuje mu sporo do najpiękniejszych parków Wrocławia. Jest wprawdzie dość długi, ale też bardzo wąski, przez co nieco trudno się w nim w pełni zrelaksować i odpocząć od intensywnego miejskiego życia. Ale wciąż jest bardzo przyjemny, zadbany, a w części nad zarośniętą trzcinami Ślęzą nawet dość klimatyczny.














Czy Partynice są najlepszym z obrzeżnych osiedli? Tak jak mówiłem, nieliczne z nich - jak choćby Pawłowice, Leśnica czy Oporów - kręcą mnie nieco bardziej ze względu na swoje walory estetyczne. Ale niewykluczone, że gdybym musiał się na którymś ustatkować, wybrałbym właśnie zielone, dobrze zlokalizowane Partynice.

Komentarze

Prześlij komentarz