Huby. Chaos historii i dwie prawdy wiary

"Wrocław to piękne miasto". Za stwierdzeniem, które brzmi tak pozytywnie i które skłonny jestem odruchowo wyrecytować o każdej porze dnia i nocy, kryje się pewien ładunek nostalgii i melancholii, następujący po zwykle pomijanym "ale...". Wrocław jest bowiem piękny, ale o ileż mógłby być piękniejszy, gdyby nie bezsens wojny. Zniszczenia 1945 roku pozbawiły to miasto setek atrakcyjnych budynków, z których tylko nieliczne zostały odbudowane. W niektórych częściach Wrocławia, zwłaszcza na zachodzie, powstały przez to praktycznie od podstaw współczesne osiedla; w innych z kolei rozparła się instytucja plomby budowlanej i bardzo intensywnie zmieszała stare z nowym. Instytucja, która odpowiada za ogromną część brzydoty praktycznie wszystkich polskich miast, bo wypełnianie luk pomiędzy starymi budynkami w Polsce ludowej - a i w Polsce kapitalistycznej - nie należało i nie należy do architektoniczno-urbanistycznego mistrzostwa świata, jakkolwiek funkcjonalne w danym przypadku by nie było.

Ze wszystkich osiedli miasta być może żadne nie reprezentuje tego procesu tak dobrze jak Huby. Przed wojną stanowiły one w większości gęstą tkankę kamienic z przełomu XIX i XX wieku. W trakcie szturmu na Wrocław, nadciągającego z południa, zostały dramatycznie zniszczone - choć nie doszczętnie. Po wojnie z kolei zostały zabudowane do praktycznie takiego samego zagęszczenia, jakim cieszyły się wcześniej. Stanowią dziś dzięki temu idealny przykład nie tyle osiedla z plombami, co osiedla zdającego się jedną wielką plombą. W jakimś stopniu zachowało poniemiecki układ urbanistyczny i niemało niemieckich kamienic, ale zostało to przeszyte i przytłoczone drapieżną ilością współczesnych łat i samoistnej redefinicji przestrzeni choćby przez zastąpienie kamienic blokami.




Na współczesne Huby składa się w przybliżeniu teren dwóch dawnych wsi, przyłączonych do Wrocławia w 1868 roku. Ta, od której pochodzi nazwa osiedla, to Huben bardziej na południu, a ta druga - Lehmgruben, czyli Glinianki, bardziej na północy. Ich rozdział jest od dawna niepraktykowany, byłby nieprecyzyjny i prowadził do wydzielenia dwóch osiedli niewspółmiernie małych do reszty miasta, więc traktuję ten teren po prostu jako Huby. Tak wyznaczone osiedle graniczy z Przedmieściem Świdnickim, Przedmieściem Oławskim, Tarnogajem, Gajem, niemal punktowo z Borkiem i w końcu z osiedlem Powstańców Śląskich.








Osobiście za Hubami nie przepadam. Z urbanistycznego punktu widzenia mam na nich wrażenie strasznego chaosu, a z architektonicznego - nie licząc kilku budynków szczególnej funkcji - zwykle są wyborem pomiędzy brzydotą wrodzoną, brzydotą z zaniedbania i nijakością. Wydają mi się jednym z najbardziej niespójnych osiedli, które trudno sprowadzić do wspólnego mianownika, chyba że do mianownika niespójności właśnie. Po pierwsze są jednak właśnie dzięki temu dobrym świadectwem pewnej konkretnej części historii Wrocławia. Po drugie mają kilka punktów obowiązkowych na liście każdego wnikliwego wrocławianina. Po trzecie w końcu są jednym z najlepszych osiedli całego miasta pod względem architektury sakralnej, mając na swoim terenie dwa zupełnie różne, a bardzo atrakcyjne wizualnie kościoły.




Choć Huby są osiedlem dość gęsto zajętym przez zabudowę mieszkalną, to znalazło się na nich miejsce na jeden niewielki park - Park Władysława Andersa. Przez rok mojego życia był tym parkiem, do którego miałem najbliżej (choć na Hubach nie mieszkałem). Ten dość niepozorny kawałek zieleni, charakterystyczny głównie dzięki fioletowym latarniom i jednej ładnej alei, jest o tyle interesujący, że zaprojektowano go po wojnie na terenie czterech różnych cmentarzy. Byłby trochę przyjemniejszym miejscem, gdyby nie wcinała się w niego sporych rozmiarów stacja elektroenergetyczna, ale i tak jest całkiem w porządku.






Do parku przytula się jedna z najładniejszych wrocławskich zajezdni tramwajowych, Zajezdnia nr 1, otwarta w 1902 roku.

Po drugiej stronie ruchliwej ulicy Kamiennej względem zajezdni wznosi się Wzgórze Andersa, utworzone po wojnie z hałd wysypiska gruzu, które kojarzy mi się z pierwszym dniem studiów (wzgórze, nie wysypisko). Znajduje się w takim punkcie miasta, że widoki z niego mimo całkiem niezłej wysokości (17 metrów wybitności, a zatem wrocławskie top 10) nie są zbyt rozkoszne, ale każde wzniesienie w płaskim Wrocławiu trzeba cenić.









Warto odnotować jeden z najpopularniejszych obiektów miejskich, wrocławski Aquapark, zbudowany tuż przy wzgórzu w 2008 roku. Jest podobno najczęściej odwiedzanym aquaparkiem w całej Polsce i jednym z czołowych w Europie.

Odnotować muszę też budynek Wroclavii, choć do dziś nie rozumiem, dlaczego miasto akurat w tym miejscu musiało walnąć olbrzymią galerię handlową mimo bliskości kilku innych. Jest to wprawdzie lepsze estetycznie niż rozpadający się autobusowy dworzec-wehikuł czasu cofający do czasów komuny, który zajmował ten teren do 2014 roku (dziś rozpościera się w podziemiach galerii) i z którego odjeżdżałem na swoją pierwszą zagraniczną wycieczkę ze swoją pierwszą dziewczyną. Dało się jednak ten teren zaplanować sensowniej. Tak czy inaczej Wroclavia to budynek w pewnym stopniu interesujący, który chcąc czy nie chcąc wpisał się już we współczesne dzieje architektury Wrocławia.



Bardziej niż Wroclavię szanuję stojący przed jej głównym wejściem, legendarny Dąb Przewodnik - pomnik przyrody, jedno z najstarszych i najbardziej okazałych drzew w całym mieście. Jego wiek datuje się na prawie dwieście lat - jest więc starszy niż chyba każdy budynek na Hubach i niż całe Huby jako osiedle Wrocławia. 

Tyły Wroclavii czy jak kto woli przody Dworca Autobusowego tworzą wraz z przeciwległym biurowcem (i kilkoma w tle, już na innym osiedlu) wyraziście miejską, nowoczesną zabudowę ulicy Suchej, która jeszcze kilka lat temu była wyjątkowo zapyziałym miejscem. Nie są to najpiękniejsze biurowce świata, ale wspólnie tworzą niezłe powitanie przybywających tu zarówno na Dworzec Autobusowy, jak i na kolejowy Dworzec Główny, który ma tu swoje tylne wyjście.



Naprzeciwko Wroclavii względem ulicy Joannitów stoi przepotężny gmach z bombastycznym portykiem zwieńczonym wielkimi "antycznymi" rzeźbami. Tak dumnej z siebie architektury doczekała się Dyrekcja Okręgowa Kolei Państwowych, która przejęła budynek w schedzie po Królewskiej Dyrekcji Kolei z czasów niemieckich.



Najładniejszy ze świeckich budynków na Hubach to jednak zdecydowanie kompleks Instytutu Pedagogiki i Psychologii Uniwersytetu Wrocławskiego. Powstał jako Gimnazjum św. Elżbiety w 1903 roku, zaprojektowany w nieco zamkowym, historyzującym w różnych kierunkach stylu przez duet wybitnych architektów: Richarda Plüddemanna i Karla Klimma.




Jeśli cokolwiek na Hubach z kręgu profanum robi mu konkurencję, to tylko obecny Powiatowy Urząd Pracy, a dawny szpital św. Anny z 1892, zgrabny budynek, romansujący trochę z architekturą flamandzką.

Ulicę Hubską uważam za jedną z brzydszych we Wrocławiu, ale warto się na niej znaleźć, żeby choć raz rzucić okiem na dawny Browar Mieszczański, który zaopatrywał Wrocław w piwo przez ponad sto lat: od 1894 do 1996 roku. Dziś ten spory kompleks ceglanych budynków gości regularnie wydarzenia kulinarne, rozrywkowe i artystyczne. Trafiłem nawet na wystawę obrazów w centralnym budynku.







Mówiłem o jednym parku na osiedlu i zdanie podtrzymuję, mimo że jest jeszcze samozwańczy Park Goethego. To jednak po prostu skwer z paroma drzewami na terenie dawnego Placu Goethego.

Poza "głównym" obszarem Hub, otoczonym ulicami Borowską, Kamienną, Hubską i Dyrekcyjną, gdzie właśnie rozgrywa się walka pozostałości niemieckich kamienic z polskim plombowaniem, są jeszcze tzw. Nowe Huby na południe od Kamiennej. To już zupełnie polski fragment miasta: osiedle z wielkiej płyty, które stylistycznie jest już bliższe sąsiedniemu Gajowi.


Najciekawsze i najładniejsze ze wszystkiego na Hubach są jednak dwa kościoły, które prezentują dwa zupełnie odmienne podejścia do architektury sakralnej - i dwa bardzo udane. Tym dużo bardziej znanym i dużo lepiej widocznym z różnych punktów miasta jest Kościół św. Henryka przy Glinianej, neogotyk tak przykładny, klasyczny i dopracowany, że bardziej się nie da. To znaczy oczywiście da się, ale we Wrocławiu to chyba najbardziej udane naśladowanie gotyku ze wszystkich. Powstał na przełomie lat 80. i 90. XIX wieku. Zarówno na zewnątrz, jak i w środku cechuje go rygorystyczna symetria i soczystość cegły. Z daleka przyciąga wzrok dwiema wydatnymi wieżami. Wnętrze jest nieco bardziej intymne, przyciemnione dzięki wzorom przeplatającym cegłę pomarańczową z zieloną, wyposażone w ładne witraże i roślinne ornamenty kapiteli półkolumn.
















Znacznie mniej znany, znacznie trudniejszy do znalezienia i bez wątpienia znacznie mniej satysfakcjonujący estetycznie dla wielu wiernych jest Kościół św. Stanisława Kostki. Znajduje się teoretycznie przy Hubskiej, ale z Hubskiej nie da się go zobaczyć - jest ukryty właściwie na podwórku pomiędzy niskimi blokami z wielkiej płyty i nie przypomina kościoła na pierwszy rzut oka. Ale to naprawdę świetny kawałek współczesnej architektury, oparty na eleganckich prostopadłościennych formach, jednocześnie nieregularny i pełen prostoty, doniosły i ascetyczny. Kwadratowe boniowanie jego ceglanej powłoki sprawia, że przypomina nieco podpałkę do grilla albo tabliczkę czekolady. Do dnia zwiedzania Hub nigdy go nie widziałem ani o nim nie słyszałem i był dla mnie bardzo atrakcyjnym odkryciem. Współczesne kościoły Wrocławia to zazwyczaj brzydota, mniej lub bardziej interesująca - ten jest dla mnie po prostu bardzo ładny. Wnętrzu trochę brakuje do tego efektu, ale daje radę. Jego budowa rozpoczęła się w 1984 roku, ale poświęcony został dopiero w 2006. Czy to najlepszy powojenny kościół Wrocławia? Tak, raczej tak. I gdybym mógł z dwóch hubskich świątyń zostawić sobie tylko jedną, to byłaby to chyba ta, bo neogotyku wszędzie pełno, a to jest coś naprawdę unikalnego.









Mimo że znaczną większość osiedli Wrocławia uważam za ładniejszą lub przyjemniejszą przestrzeń niż Huby, to nie da się ukryć, że też znaczna większość mogłaby im pozazdrościć liczby interesujących punktów. Nie będę się tam wypuszczał na długie popołudniowe spacery, ale polecam choć raz na te punkty zerknąć, a przy okazji doświadczyć świadectwa trudnej przeszłości miasta.

Komentarze