Przedmieście Świdnickie. Między prestiżem a prawdą

"Centrum bardzo ładne, ale jak tylko się z niego wyjedzie..." - można by usłyszeć o chyba dosłownie każdym polskim mieście, które przez kogoś uważane jest w ogóle za w jakimś stopniu ładne. To rzeczywistość nie tylko polskich, ale prawie wszystkich większych miast świata - ich głośne piękno (to oczywiste, klasyczne, malownicze) jest ograniczone do stosunkowo niewielkiej, zwykle centralnej części, poza którą zaczyna się współczesne życie ze wszystkimi jego estetycznymi mankamentami, mniejszymi lub większymi. By czerpać przyjemność również z tego "poza", trzeba się niekiedy nieźle naszukać lub rozszerzyć swoją definicję piękna. Nie inaczej jest z Wrocławiem i zakładam, że nie ma potrzeby dowodzić tego na przykładach. Kto był, kto jest - ten wie.

Jestem jedną z tych stosunkowo nielicznych osób, które pociągają nie tylko prześliczne starówki i monumentalne zabytki, ale również surowa rzeczywistość miast poza ich centrami. Gdy podróżuję, ze względu na ograniczenia czasowe koncentruję się na tych pierwszych, ale we własnym mieście mogę do woli zgłębiać piękno nieuczesane, nieścisłe i przybrudzone. Z racji tego podwójnego zainteresowania, z racji pociągu do spoglądania na miasto jako na całość, jednym z najbardziej fascynujących obszarów Wrocławia jest dla mnie Przedmieście Świdnickie. Samo w sobie, w pojedynkę, egzemplifikuje ono ten dualizm.

To podłużne osiedle, szerokie z zachodu na wschód, a wąskie z południa na północ, oddziela Stare Miasto od południa Wrocławia. Robi to nie tylko w sensie topograficznym, ale i - niech tak będzie - ontologicznym, stanowiąc ekscytującą strefę buforową pomiędzy pięknym i reprezentatywnym a brudnym, ruchliwym, przytłaczającym i utylitarnym. Miesza w sobie jedno i drugie tak intensywnie, jak chyba żadne inne osiedle tego miasta.


Osiedle ma dość specyficznie wyznaczone granice - prawie wyłącznie po fosie i torach kolejowych. W związku z tym na Przedmieście Świdnickie można się dostać i wydostać głównie mostami i przejściami pod nasypem kolejowym. Ze Starym Miastem graniczy na całej długości południowego (najdłuższego) odcinka fosy miejskiej. Od wschodniego końca tego odcinka do Dworca Świebodzkiego należy pociągnąć linię, by połączyć fosę z torami, przez które Przedmieście graniczy ze Szczepinem, styka się z Muchoborem Małym, a po skrzyżowaniu torów z tymi biegnącymi na wschód, od południa - z Gajowicami i osiedlem Powstańców Śląskich oraz Hubami. Jedynie od Przedmieścia Oławskiego na wschodzie oddziela osiedle ulica - ulica Dworcowa (nie licząc ulicznego placu Orląt Lwowskich przy Dworcu Świebodzkim). Ten obszar nigdy nie był wsią, lecz po prostu właśnie przedmieściem. Znaczna jego większość włączona została do Wrocławia w 1808 roku, po zburzeniu murów.



Im bliżej tu starówki, tym co do zasady więcej piękna i prestiżu. Najsilniej to oblicze Przedmieścia reprezentuje ciągnąca się wzdłuż fosy ulica Podwale, przy której stoi kilka ślicznych budynków i z której zerkać można już na malowniczą Promenadę Staromiejską. Im dalej z kolei na południe, tym więcej zaniedbanych kamienic - często osamotnionych, wyjętych z kontekstu dawnej pierzei, groteskowych; tym więcej utylitarnych, odessanych z estetyki współczesnych budowli, tym więcej niezagospodarowanych dziur w przestrzeni, tym bardziej krwiożerczy ruch samochodowy, autobusowy i tramwajowy. Południowa granica osiedla - nasyp kolejowy - jest poniekąd antytezą prestiżowego Podwala, ale nie jest mniej charyzmatyczna. Dziś cieszy się nowym życiem, jednak klimat miejsca spod ciemnej gwiazdy, pełnego syfu, niebezpiecznego, obskurnego - w jakimś stopniu pozostał z nim do dziś. Zasada ma jednak wyjątki. Nawet w bliskim sąsiedztwie Starego Miasta Przedmieście Świdnickie ma już trochę miejskiego mroku i brudu, a nawet na południu zdarzają się śliczne momenty. Sumarycznie osiedle wygłasza ostateczną prawdę o atrakcyjnym dużym mieście: miasto jest piękne, miasto jest brzydkie, miasto jest interesujące. Gdy dodamy jeszcze do tego fakt, że na tym obszarze otworzyło się w ostatnich latach kilka świetnych knajp - i raczej będzie ich jeszcze więcej, niż mniej - dostajemy jedną z najciekawszych miejskich przestrzeni we Wrocławiu.

Bywałem na Przedmieściu Świdnickim setki razy, a przecinać je musiałem tysiące - przez całe życie stało na mojej drodze na starówkę. Dopiero jednak na potrzeby tego wpisu przyjrzałem mu się całościowo w trakcie czterogodzinnego, intensywnego spaceru. Przeszedłem pod wiaduktem kolejowym na ulicy Stysia i znalazłem się na początek w mało znanym fragmencie osiedla - między ulicami Grabiszyńską, Piłsudskiego i Zielińskiego oraz nasypem. Zachowane tu pierzeje kamienic z XIX wieku są jednymi z bardziej kompletnych. Większość jest kompletnie zaniedbana, ale mimo to potrafią wzbudzać podziw, a dwie silnie neoklasycystyczne kamienice przy ulicy Lelewela zostały odnowione i są po prostu piękne. Ta niższa, kremowa, pochodzi z 1870 roku i pierwotnie była siedzibą loży masońskiej Horus. Wyższa, brzoskwiniowa, zachwyca ślicznym wykuszem. Na rogu Lelewela i Kolejowej zwraca też uwagę budynek Narodowego Banku Polskiego z końca lat 90., który doskonale reprezentuje swoją koszmarkową mikro-epokę architektoniczną: kiedyś zapewne kojarzył się z prestiżem, dziś prędzej rozbawi i nasunie skojarzenia z Solpolem.









Rejon Placu Legionów - dziś jednego z bardziej drapieżnych i hałaśliwych skrzyżowań we Wrocławiu,  potężnego węzła przesiadkowego - to już jawnie brzydka, ale i oryginalna architektura PRLu. Króluje tu bieda-corbusierowski wieżowiec Lotos z początku lat 70., jeden z najbardziej przytłaczających budynków Wrocławia, mimo że dość daleki od najwyższego. Odbijając od Placu wzdłuż Grabiszyńskiej znajdziemy jeszcze rząd kamienic, ale niezbyt okazałych.




Rejon na północ od Grabiszyńskiej nie jest zbyt ciekawy jako osiedle mieszkalne, ale godna uwagi jest ceglana zabudowa przy ulicy Tęczowej, na którą składają się nie tylko budynki przemysłowe, ale też obecny budynek Liceum Ogólnokształcącego nr XVII. Powstał w początku lat 90. XIX wieku, zaprojektowany od razu jako szkoła przez słynnego Richarda Plüddemanna, projektanta pobliskiego budynku LO nr VII, Hali Targowej czy aktualnego gmachu Biblioteki Uniwersyteckiej. Zaraz za szkołą rozciąga się niewielki, ale przyjazny Park Lesława Węgrzynowskiego.






Tęczowa nieuchronnie prowadzi do najsłynniejszego z nieczynnych dworców Wrocławia i jednego z trzech najstarszych w ogóle - Dworca Świebodzkiego, neoklasycystycznego budynku z 1842 roku, pełnego architektonicznej klasy i łatwo rozpoznawalnego dzięki symetrycznej jońskiej kolumnadzie. W zeszłym roku minęło dwadzieścia lat, odkąd przestał pełnić pierwotną funkcję. Od tamtej pory starano się z lepszym lub gorszym skutkiem znaleźć mu jakąś funkcję - odżył zwłaszcza dzięki makietowej atrakcji Kolejkowo, która jednak niedawno wyniosła się do Sky Tower (co tak emocjonalnie wydaje mi się ruchem upiornie złym, bo Kolejkowo pasowało do tego miejsca idealnie, a do Sky Tower pasuje jak luksusowa restauracja do Jagodna). Na tyłach dworca w każdym razie pewna funkcja - może mało prestiżowa, za to popularna - rozgrywa się niezmiennie, a jest to chyba najsłynniejsze wrocławskie targowisko.








Technicznie rzecz biorąc, Dworzec Świebodzki należy do Przedmieścia Świdnickiego dokładnie w połowie, bo przez jego środek przechodzi granica ze Szczepinem, ale dużo bardziej pasuje mi do Przedmieścia, więc piszę o nim tylko w tym artykule. By nie przepoławiać budynku z powodu obsesji graniczno-osiedlowych, piszę tu też o tym, co technicznie znajduje się wyłącznie na Szczepinie, bo w północnym skrzydle dworca. Muzeum Gry i Komputery Minionej Ery, tak bowiem dokładnie brzmi nazwa tego przybytku, to ciągle stosunkowo niszowa atrakcja, ale jedna z najbardziej wyjątkowych i najlepiej ocenianych na wiadomych portalach we Wrocławiu. Interaktywne muzeum powstało z inicjatywy czterech fascynatów starych gier i sprzętu komputerowego, którzy zgromadzili niesamowicie imponujący zbiór zabytkowych konsoli gier wideo, komputerów, automatów, gier przenośnych oraz paru innych starych zabawek. Co więcej, pozwolili zwiedzającym zagrać w te stare gry na tych starych sprzętach ze starymi kontrolerami. Tematyka muzeum dość mocno rozmija się z moimi pasjami i zainteresowaniami (niegdyś, zwłaszcza w podstawówce, gry komputerowe stanowiły w przybliżeniu połowę mojego życia, ale - chyba na szczęście - zamknąłem ten rozdział wiele lat temu), w dodatku do znacznej większości tego sprzętu nie mam sentymentu, bo swoją z grami zaczynałem już od "normalnych" pecetów. A jednak spędziłem tam klimatyczne, wręcz lekko magiczne półtorej godziny. Muzeum jest nieduże, ale jest w nim co robić, czytać i oglądać.


























Od Placu Orląt Lwowskich, przy którym stoi Dworzec Świebodzki, można ruszyć wzdłuż fosy wspominaną ulicą Podwale i podziwiać reprezentatywny ciąg budynków, poświęconych instytucjom, no cóż, prawa i sprawiedliwości. Pierwszym z nich są dawne koszary grenadierów z lat 1828-1834, a obecnie - po remoncie, który dokonał się dopiero w zeszłym roku i wyszedł bardzo ładnie - siedziba Prokuratury Rejonowej. To elegancki, pełen klasy, nienachalny, ale i niepozbawiony ornamentu, podłużny gmach.




Za nim pojawia się jeden z najbardziej charakterystycznych i najbardziej monumentalnych zabytków Wrocławia - twierdzowy, zamkowy, ceglany, paskowany, majestatyczny i bezkompromisowo neogotycki gmach sądu z lat 1842-1852, zachwycający wrocławian po renowacji sprzed kilku lat, która wydobyła z niego ceglaną soczystość. Na tyłach sądu mieści się równie zabytkowy areszt śledczy.










Kolejnym gmachem przy Podwalu jest imponująca i mroczna Komenda Wojewódzka Policji z końca lat 20. XX wieku. Budynek jest skrajnie pruski, brutalny i idealnie pasujący do swojej funkcji, jeżeli ktoś uważa policję za instytucję nieco posępną.






Odbiłem w tym punkcie od Podwala w głąb osiedla. Za siedzibą policyjną warto zwrócić uwagę na siedzibę klubu policyjnego Śnieżka, ulokowaną w budynku dawnej loży masońskiej Hermann zur Beständigkeit z 1912 roku, z wydatnym pseudoportykiem i frontonem.

Powróciłem do ulicy Piłsudskiego, by oddać zdjęciowy hołd Filharmonii im. Witolda Lutosławskiego - budynkowi, który stracił swoje znaczenie po otwarciu Narodowego Forum Muzyki, ale wzbudzającego mój sentyment ze względu na kilka świetnych koncertów, jakich w nim doświadczyłem.



Obok filharmonii wznosi się jeden z fajniejszych współczesnych budynków Wrocławia: szkoła muzyczna z lat 2013-14 z charakterystycznymi, zwężającymi się wraz z kolejnymi kondygnacjami oknami.



Interesującego budynku nie otrzymał główny wrocławski teatr: Teatr Polski. Warto jednak przyjrzeć się ciekawym detalom na przeciwległym budynku urzędu miejskiego, ulokowanym w dawnym niemieckim domu handlowym.



Stąd już dwa kroki do jednej z najbardziej charyzmatycznych przestrzeni Wrocławia poza Starym Miastem i chyba najsensowniejszego, co z estetycznego punktu widzenia zaproponowała temu miastu Polska Ludowa przez swoje niecałe pół wieku istnienia. Plac Kościuszki i otaczające go zabudowania z lat 1954-56 były dla mnie zawsze jak brama wjazdowa na Stare Miasto. Te szarawe budynki nie są może architekturą zbyt pogodną i przytulną, są raczej surowe i niepozbawione brutalności swoich stalinowskich czasów. Mimo to mają sporo smaku i elegancji, zwłaszcza wpisane w urbanistyczny kontekst - kwadratowego, pełnego (choć nie przepełnionego) symetrii placu, na którego środku krzyżują się i wychodzą na cztery strony świata ulice Świdnicka i Kościuszki. Główne zastrzeżenie do placu jest takie, że jest obecnie zbyt intensywnie samochodowym i głośnym miejscem, ale estetycznie jest bardzo dobry. Na osobne zauważenie zasługuje budynek banku z 1913 roku z wielkimi jońskimi półkolumnami. Nie można też nie wspomnieć o zabytkowym okrąglaku, w którym przez lata mieścił się kiosk, a dziś być może najmniejsza (i jedna z najlepszych) kawiarnia w mieście. Ciężko w ogóle oddać istotę placu na zdjęciach - warto się tam znaleźć albo chociaż zobaczyć zdjęcia z lotu ptaka.









Szczególnie charakterystycznym fragmentem Placu jest jego południowa odnoga i słynne arkady, od których nazwę zaczerpnęły przystanki na skrzyżowaniu Piłsudskiego ze Świdnicką: turbo-węźle przesiadkowym.








Wkraczając na Plac Kościuszki właśnie od strony arkad, nie sposób przeoczyć może najsłynniejszej i najchętniej fotografowanej wrocławskiej rzeźby: Pomnika Anonimowego Przechodnia, odsłoniętego w 2005 roku, a powstałego według projektu "Przejście" Jerzego Kaliny z roku 1977. Rzeźba, a raczej grupa rzeźb, jest rozlokowana na dwóch brzegach ulicy Świdnickiej i przedstawia przechodniów, którzy zapadają się pod ziemię, jakby schodzili i wychodzili z nieistniejącego przejścia podziemnego. W sumie jest to świetna rzecz. Oby przejścia podziemne pozostały w sferze wyobraźni i nie pojawiały się już w miejskiej rzeczywistości.




Dobrym kawałkiem współczesnej architektury jest widoczny z tego skrzyżowania nowy budynek Teatru Muzycznego Capitol, który w ostatnich latach wydaje mi się głównym łącznikiem przeciętnego wrocławianina z kulturą, o ile dany wrocławianin w ogóle chce się w jakiś sposób z kulturą łączyć. Sam za musicalami nie przepadam, a część mnie nawet ich nie znosi, ale budynek jest imponujący zarówno z zewnątrz, jak i w środku z funkcjonalnego punktu widzenia. Technicznie rzecz biorą jest to świetny teatr. Do wejścia zachęca ekspresyjna, pstrokata rzeźba Arlekin.


Gdy odbije się z Placu Kościuszki na zachód, największą uwagę przyciągnie odnowiona, czerwona kamienica nr 16 z niezwykłym, trzykondygnacyjnym, półokrągłym wykuszem.

Ale odbić należy przede wszystkim na wschód, by między jednym a drugim brzydkim peerelowskim bloczkiem, przy niezbyt urokliwej ulicy, odkryć Pałac Schaffgotschów - neorenesansową perełkę z 1890 roku. To jedna z najbardziej imponujących wrocławskich rezydencji, korzystająca na drobiazgowych ornamentach i mariażu cegły z kamieniem - nieco zaniedbana, ale piękna. Znajduje się w miejscu tak nieoczywistym, że długo o niej nie wiedziałem i gdy już na nią natrafiłem, byłem w lekkim szoku.






Pozornie obskurna ulica Kościuszki skrywa jeszcze więcej piękna. Naprzeciwko pałacu wzrok przyciąga jedyna w swoim rodzaju zielona kamienica z mozaikowym szyldem z nazwiskiem pierwszego właściciela i rokiem budowy. Kawałek dalej na wschód olśniewa jasnożółta, rozciągła kamienica z ostatniego roku XIX wieku, która przez wyjątkowe bogactwo detalu rzeźbiarskiego daje się nazwać "neomanierystyczną".



Cofnąłem się jednak nad fosę, by kontynuować spacer po Podwalu. Plac Kościuszki na północ wychodzi otoczony przez dwa legendarne domy handlowe z niemieckich czasów. Ten starszy - Dom handlowy Podwale, a kiedyś Dom handlowy Martina Schneidera, powstawał w kilku etapach na przełomie XIX i XX wieku. Jest połączeniem silnej historyzującej tendencji z naleciałościami już nowoczesnymi, reprezentowanymi zwłaszcza przez wielkie okna i zwłaszcza w ciemniejszej części budynku. Gwoździem programu jest jednak część narożna z wykuszem przechodzącym w wieżyczkę.




Zupełnie inna historia dotyczy legendarnej, majestatycznej i pięknej Renomy, zbudowanej pod koniec lat 20. XX wieku jako Warenhaus Wertheim. Jestem skłonny tytułować ten budynek architektonicznym arcydziełem, na pewno w kategorii mocno użytkowych obiektów miejskich, ale nie tylko. Niewiarygodnie nowoczesny jak na swoje czasy, nowoczesny zresztą do dziś, a zarazem as vintage, as possible; luksusowy, lśniący, przyciągający wzrok już z daleka, ale jednocześnie stonowany i elegancki; z charakterystycznymi głowami na elewacji i rozkosznymi zaokrąglonymi narożnikami; rytmiczny. Uwielbiam ten budynek. W 2009 roku, nieco na uboczu, Renoma doczekała się całkiem gustownej rozbudowy.







Opowieść o Podwalu kończy się w narożniku osiedla, między ulicami Kołłątaja i Dworcową - kończy się rzędem wspaniałych, eklektycznych kamienic z XIX wieku, z których zwłaszcza trzy są godne uwagi: ta z numerem 61, w stylu "secesyjnego neogotyku"; ta z numerem 63, tak zwany Pałacyk Wiskotta, wzorowana na weneckim renesansie; w końcu najlepsza, narożna kamienica numer 66, secesyjna perełka.









Wracając do ulicy Kołłątaja, łączącej fosę z Dworcem Głównym, to daleko jej do najpiękniejszej we Wrocławiu - jest raczej brzydkawa - ale ma dwa interesujące punkty. Jednym jest zgrabny, neoklasycystyczny pałac czynszowy Hupmanna z 1873 roku, a drugim - legendarny w pewnych kręgach Mezonetowiec z końca lat 50. XX wieku, silnie inspirowany myślą Le Corbusiera. Główną projektantką była Jadwiga Grabowska-Hawrylak, znana lepiej ze słynnych Sedesowców. Budynek z dwupoziomowymi mieszkaniami doczekał się niedawno wpisania na listę zabytków i zawsze jest podawany jako jeden z najlepszych przykładów architektury swojego czasu we Wrocławiu. Mnie pociąga mocno umiarkowanie, ale trochę pociąga.






Na tym etapie miałem już za sobą kilka poważnie kultowych wrocławskich budynków, ale żaden nie może się równać z dworcem kolejowym Wrocław Główny, jedną z wizytówek miasta. Powstał w latach 1855-1857 jako podobno największy dworzec w całych Niemczech. Reprezentuje neogotyk silnie inspirowany stylem perpendykularnym i reprezentuje go z polotem i oryginalnością (choćby te skośnie ustawione wieżyczki przy wejściu głównym). Latami straszył i odpychał, ale po remoncie i może przede wszystkim przedefiniowaniu terenu wokół dworca, które zakończyły się w 2012 roku - jest jednym z najbardziej reprezentatywnych punktów miasta.






















Jak dworzec, to i hotele - na dwóch narożnikach skrzyżowania ulic Piłsudskiego i Kołłątaja stoją słynne gmachy hotelowe z początku XX wieku. Hotel Piast jest już odrestaurowany i funkcjonuje - podobny stylistycznie Hotel Grand przeżywa renowację w tym momencie.

Po tej stronie Piłsudskiego, pomiędzy kilkoma ładnymi kamienicami, króluje jednak budynek NOTu (Naczelnej Organizacji Technicznej), a u swojego zarania (1895) Sejmu Prowincji Śląskiej - dostojny, prestiżowy gmach z tłustym portykiem z korynckimi kolumnami i dorodnymi atlantami. Trochę szkoda, że naprzeciwko stoi odrapana kamienica, jakieś żałosne pawilony i otwarty parking zamiast ładnego placu, który pozwalałby kontemplować ten budynek z odległości.





Do pochwalenia nadaje się za to pobliski biurowiec na rogu Komandorskiej i Bogusławskiego.


A dochodząc do hasła "Bogusławskiego", dochodzę do ostatniego odcinka spaceru po Przedmieściu Świdnickim. Wzdłuż tej ulicy ciągnie się bowiem legendarny nasyp lub może Nasyp, czyli fragment potrójnych torów, wychodzących od dworca głównego na zachód, wzniesionych na kilkumetrowej estakadzie. Ta ceglana budowla o długości około 650 metrów powstała na przełomie XIX i XX wieku. Nie chodzi jednak o samą budowlę, a o jej dzisiejszą funkcję. W przęsłach estakady mieszczą się sklepy i lokale, zyskujące coraz większą popularność wśród mieszkańców. Jeszcze jakiś czas temu nasyp kojarzył się ze spelunami, sex shopami i uniwersum, w którym łatwiej dostać po ryju niż trafić na coś wartościowego pod jakimkolwiek względem. Dziś jest właściwie jednym z najfajniejszych kierunków na niezobowiązujące, klimatyczne, wieczorne wyjście na coś do jedzenia i zwłaszcza do picia. Kiedyś wydawało się to fantastyką, ale dziś pod nasypem funkcjonuje kilka naprawdę świetnych restauracji, a prawie każdy pub wydaje się klimatyczny i zachęcający (jeden z nich od niedawna jest ścisłym wrocławskim topem, jeśli chodzi o wybór piw na kranach i w lodówkach), na porządku dziennym jest muzyka na żywo. To ciągle jest miejsce w pewnym sensie "brudne" i dla wielu odstraszające, ale udało mu się to przekuć na niepowtarzalny klimat miejskiej bohemy, dla mnie rewelacyjny.


Relacja z tego osiedla musi zakończyć się choć małą garstką zdjęć wieczornych.










Dwa dworce, Renoma, sąd, nasyp, Plac Kościuszki, Pałac Schaffgotschów, Capitol i parę innych - oto zagęszczenie kultowych wrocławskich budowli tak wielkie, że chyba tylko i wyłącznie Stare Miasto nie zazdrości Przedmieściu Świdnickiemu. Ale to miejsce jest czymś więcej niż pojedynczymi obiektami - jest klimatyczną, nie czarną i nie białą przestrzenią o wyjątkowym uroku. Warto ją nie tylko zobaczyć, ale po prostu w niej bywać.

Komentarze