Dzienniki z podróży: Bułgaria. Część II

DZIEŃ 4

Zapewne zapamiętam go jako jeden z najlepszych w życiu. Wyszedł zupełnie w starym stylu podróżowania, czyli bardzo intensywnie, trochę w pośpiechu, trochę za bardzo intensywnie i za bardzo w pośpiechu. Ale bez tragedii, choć z dramatyczną końcówką. Nadrobiłem Twierdzę Bełogradczycką! Wydawało się to prawie niemożliwe, a jednak. Biłem się z myślami, czy jest w ogóle tego warta - to dodatkowe 6 godzin jazdy, 3 godziny w tę i z powrotem z Sofii tą samą trasą. Warta. Zwłaszcza że sama trasa była atrakcją. Przejazd przez przełęcz Petrohan, zamkniętą jeszcze dwa dni temu: śnieg zalega po bokach, maksymalna mgła, ekscytująco. Po drugiej stronie przełęczy inny świat: pustki, dzikość, naskórkowe zaludnienie, parę rozpadających się wiosek. Coś mi podpowiedziało, żeby w tej scenerii odsłuchać po wielu latach Magical Mystery Tour: stwierdziłem, że to chyba nr 2 Beatlesów po Abbey Road, wszedł mi ten album jak nigdy. Twierdza jest tylko pretekstem do zobaczenia pięknej przyrody: skał z czerwonego piaskowca, niektórych gigantycznych, przybierających fantastyczne kształty. Trochę Góry Stołowe, tylko z dzikością naokoło i nie taki labirynt.

W drodze powrotnej, na przełęczy, powrócił deszcz - i już się nie pożegnał, leje raczej coraz mocniej. Dodatkową godzinę za Sofią dotarłem do Monastyru Rylskiego, dla wielu największej atrakcji Bułgarii. Dla mnie póki co też. Ukryty w górach, przypominających na tym odcinku trochę Pieniny czy Bieszczady, zwala z nóg. Piękny i klimatyczny jest już sam dziedziniec z oceanem krużganków, dający skojarzenia z Bizancjum, z Mezquitą, nawet z włoskim romanizmem. Ale wnętrze głównej świątyni klasztoru to już inny wymiar. Mimo że nie bardzo stare (XIX wiek, chyba wczesny), to klimat najwyższej klasy. Prawosławie i Bizancjum do sześcianu. Każdy centymetr kwadratowy pokryty barwnymi freskami, nienormalny ikonostas, któremu sekundują dwa mniejsze w bocznych nawach, z których każdy byłby wspaniałym solistą w większości cerkwi. Posiedziałem tam z godzinę (w tym trochę czasu na zrobienie paru zdjęć z przyczajki - oczywiście jest zakaz, czego jednak zupełnie nie szanuję, podobnie zresztą jak sami popi; jeden nagrał sobie nawet filmik, kręcąc się dookoła, w dupę więc zaś wsadźcie sobie te merkantylne zakazy). Wiele dodał deszczowy klimat i to, że dotarłem na ostatnie dwie godziny otwarcia: byłem prawie sam, a już na sam koniec po prostu byłem jedynym turystą, zostali tylko popi i pracownicy klasztoru. Sam w takim miejscu. Turystyka potrafi zaskoczyć, w jak pięknym i niezwykłym miejscu - i to nie jakimś niszowym, raczej rozsławionym przewodnikami - można znaleźć się w pojedynkę lub prawie.

Potem bardzo męczące prawie dwie godziny jazdy do Samokowa na kolację - rzęsisty deszcz, ciemność i bułgarskie drogi krajowe to nie bardzo szczęśliwe połączenie, zwłaszcza przyprawione głodem i pośpiechem i siedmioma godzinami jazdy wcześniej. Śpiewy cerkiewne z Monastyru Rylskiego na głośnikach trochę osłodziły. Rzuciłem się na żarcie, za bardzo: sałatka pasterska to kloc, przerost ilości składników i gramatury nad jakością; główne danie (specjalność zakładu), kotlety faszerowane serem i szynką w sosie z ziemniakami - toporne; ale panierowane papryki faszerowane serem i czymś tam jeszcze pyszniutkie.

Wiedziałem, że nocleg mam dość wysoko w górach, ale nie że aż tak. Jechałem coraz wyżej i robiło się coraz śnieżniej. Chyba po raz pierwszy w życiu nie dotarłem na zaplanowany nocleg - zawróciłem, wolałem nie ryzykować. Chyba bym dojechał, bo jeździła tam odśnieżarka, ale śniegu przybywało w takim tempie, że nie wiem, czy jutro bym bez problemu zjechał. I wjechał z powrotem. No i jakbym jednak nie wjechał i utknął - a wjechałem kilkanaście kilometrów w głąb górskiego lasu - to niezbyt miło. I uginające się pod śniegiem drzewa, które jeszcze nie zrzuciły liści, jakby czekające na zawalenie się paru gałęzi, zresztą już miejscami taranujące 2/3 jezdni; i jeszcze jakieś auto rozbite w rowie czekające na pomoc; i prawie nikogo tu nie ma - oj nie, niemiłych niespodzianek mam już dość na tę podróż. W dodatku cały dzień tak mi się podobał i towarzyszył mi tak dobry nastrój, że jednocześnie nie mogłem opędzić się od myśli, że zapowiada się coś paskudnego na koniec. Wróciłem się do Samokowa i znalazłem jakiś bardzo, bardzo oldskulowy "Hotel Grand", w którym recepcjonista (czy raczej cieć z braku laku) nie znał ni słowa po angielsku. Ale dostałem pokój, koło 23:00 czasu lokalnego. Wróćmy jednak do śnieżnego lasu: jakoś przy zawracaniu włączyła się sama z siebie muzyka z tymi cerkiewnymi śpiewami, którą dawno już wyłączyłem, żeby się skupić na drodze. Dopasowała się do śniegu tak bardzo, że przeżyłem jedne z bardziej poruszających minut życia. Jakieś emocjonalne reminiscencje Irlandii z jakiegoś powodu. A to jak najwyższe odznaczenie.

Jutro miały być góry, ale są chmury - żongluję planem, zrobię coś z późniejszych dni, a góry pojutrze.

DZIEŃ 5

Trochę medytacyjny dzień, choć była to medytacja męcząca. Deszcz się chyba skończył, ale wydawał się dzisiaj ostateczny i nieskończony. Długa i trudna droga do Kopriwszticy - koszmar bułgarskich dróg otworzył się przede mną otworem dopiero teraz. Koszmar jest miejscowy, ale potrafi być istotnie koszmarem. Krajobraz jest piękny, górski, odludny - mnóstwo zrujnowanej infrastruktury, budynków, jakichś sierot po komunie nie dodaje mu oczywiście estetyki, ale nadaje osobnego klimatu; trochę depresyjnego i groźnego, zwłaszcza przy tej pogodzie. Tutaj, w pobliżu pasma Bałkanów Środkowych, jesień w pełni. Piękne, czerwone buki. Bułgaria trochę jednak wpada gdzieniegdzie w kraj drugiego świata (znaczenie intuicyjne) - ileż jest chat z gołymi cegłami, ile ruin, ile pół-ruin. To nie jest hedonistyczna destynacja urlopowa, przynajmniej tu, na zachodzie kraju.

Kopriwsztica jednak akurat jest ładna i zadbana, przynajmniej jak na Bułgarię i w swoim centrum. Kolorowe domy w osmańskim stylu z bułgarskimi wtrętami tworzą być może najbardziej bajkową i przytulną przestrzeń w tym kraju. Miałem wejść tylko symbolicznie do jednego z domu bułgarskich rewolucjonistów czy tam ojców odrodzenia narodowego i ruchu oporu przeciwko Turkom, ale wszedłem do wszystkich sześciu, które były w pakiecie. Na szybko, ale na czytanie i tak bym nie miał czasu. Estetycznie to piękne miejsca, chciałbym mieć w domu takie pomieszczenie do picia herbaty czy kawy po turecku, jakich dzisiaj widziałem kilkanaście. Trochę taki skansen. To komplement.

Przełęcz Trojańska miała być moim kontaktem z Parkiem Narodowym Bałkanów Środkowych. Przejechałem przez nią i było to klimatyczne doświadczenie - trochę groźne, pojawiły się znowu alerty ekstremalnych opadów deszczu w tej części kraju, na drodze leżały skały, a ostrzeżenie o spadających odłamkach obowiązywało przez kilkanaście kilometrów - ale kontaktu z parkiem de facto nie miałem. W wyższych partiach mgła tak gęsta, że nie było nawet symbolicznych widoków. Trudno, i tak nie chciałem tego parku "zwiedzać", a jedynie rzucić okiem.

Monaster Trojański - zaskakująco nieznacznie słabszy niż Rylski. Tzn. wyraźnie, ale myślałem, że dużo słabszy. Kolejne wspaniałe, arcyklimatyczne wnętrze prawosławne. Tym razem nikt nie ma problemu ze zdjęciami. Znowu znalazłem się całkowicie sam w środku z popami et consortes. Znowu deszczowa otoczka. Trochę jakbym przeżył wczorajszy dzień jeszcze raz.

Trzygodzinna droga z powrotem do Samokowa była jedną z bardziej męczących w moim życiu. Nieustanny, upadlający deszcz, zmęczone oczy, ciemność (Bułgarzy nie przepadają za oświetlaniem dróg), dziury, nędzne oznakowanie poziome, wiele godzin jazdy za sobą, głód, kałuże nawet na autostradzie. Koniec deszczu był ogromną ulgą - po tym mógłbym już jechać do końca świata. Kolacja tam gdzie wczoraj - knajpa się zrehabilitowała, po prostu wczoraj dokonałem złych wyborów. Szopska jak szopska (tylko ogromna), natomiast mix jagnięciny z grilla z domowymi frytkami, domową lutenicą i jakąś białą fasolą w miętowej otoczce: wspaniała, genialna w swojej prostocie kuchnia. Te bałkańskie grille.

Jutro chyba wreszcie w góry. Oby coś było widać.

DZIEŃ 6

Po raz kolejny muszę stwierdzić, że co za dzień (what a day). Bułgaria wyrasta powoli na moje największe pozytywne zaskoczenie w podróżniczej historii. A warto dodać, że chyba każdy kraj mnie pozytywnie zaskakiwał i przerastał oczekiwania. Może prawie każdy.

Zrobiłem w końcu ten Park Narodowy Riły. Rano chmury ciągle zasnuwały szczyty, a miejscami jechałem przez mgłę, więc do końca drżałem o widoczność. Jednak to nie ona okazała się problemem. Na terenie Siedmiu Jezior Rylskich (największa atrakcja parku) było prawie bez przerwy czysto słonecznie, niemal bezchmurnie. Ale było też bardzo, ale to bardzo śnieżnie. A nie miało być - komunikat nadany z wczoraj mówił, że jest "trochę śniegu" na najwyższych jeziorach, ale "do przejścia". Śnieg był jednak wszędzie, a zaczynał się już od terenu dolnej stacji wyciągu krzesełkowego (zamkniętego chyba wczoraj do corocznej konserwacji, jak pech to pech). Za 30 lewa skorzystałem z opcji wjechania dżipem do górnej stacji (nowe doświadczenie - nie sądziłem, że jakikolwiek samochód poradzi sobie z takimi warunkami), ale okazało się, że to trochę scam i wysadzają w połowie drogi. Poznałem Amerykanina z Ohio i Gwatemalkę mieszkającą od 17 lat w Atlancie w Georgii, pojechali ze mną. Ekstrawertyczni, bezpośredni, mieli się ku sobie - postawiłbym jakąś niedużą kasę na to, że trafili dzisiaj razem do łóżka (poznali się również dzisiaj). Sprawiali wrażenie pustych w środku. Nadrabiających na zewnątrz.

Po wysiadce z jeepa dość strome podejście w śniegu na górę wyciągu. Dochodzę do schroniska i myślę sobie, że teraz już pójdzie. A takiego. Nie widzę żadnych ścieżek, bo są po prostu całkiem zasypane. Zero jakiegoś utrzymania szlaków, nie słyszeli tu o czymś takim. Poszedłem kawałek, ale wydeptane ślady szybko się skończyły. Nie zobaczyłbym żadnego jeziora, gdyby nie grupa z przewodnikiem, który bez problemu sam torował szlak i takie ślady. Podążyłem po prostu za nimi. Ale i tak było to trochę ekstremalne, wchodzić często po kolana idealnie w tę dziurę, którą ktoś zrobił przede mną. Bardzo męczące, bo wymaga skupienia i ciągłego podnoszenia wysoko nóg. No i jeszcze sporo pod górę.

Ostatecznie zobaczyłem trzy jeziora z siedmiu, na więcej nawet doświadczony przewodnik się nie zdecydował. Tylko pierwsze nie było pokryte lodem. Sceneria dość niesamowita, skrajnie śnieżna, trochę za bardzo - śnieg jest piękny, ale wolę, kiedy nie dominuje aż tak. Nie jestem pewien, czy mogę ocenić Riłę - nie można powiedzieć, sporo mimo wszystko się naoglądałem, ale pewnie największą petardą jest widok z góry, kiedy widać kilka jezior naraz. Raczej jednak nie wrócę, więc zostańmy z tym wrażeniem, jakie nabyłem. A jest takie, że jest to miejsce piękne, choć... jednak nie są te góry tak sceniczne, jak góry potrafią być. Może trochę nawet takie generyczne bardzo wysokie góry? Trochę zbyt rozlane? No ale i tak przepiękne. Ale Tatry ładniejsze. Te - mimo że są nawet wyższe od Tatr - najbardziej skojarzyły mi się z Karkonoszami. Umordowałem się niemożliwie. Buty mi przemokły. Pocieszeniem były parkowe psy-przewodniki, przyjaźnie przemierzające szlaki i nadzorujące sytuację (dobrze że chociaż one, bo ten park wygląda, jakby nikt go nie ogarniał). Może też Riła miała u mnie trochę ciężko, bo cały czas świeciło słońce, co - jak odkryłem - przy takim zaśnieżeniu jest niesamowicie męczące (świeci z góry, świeci z dołu odbite od śniegu). Spaliłem się, jakbym cały dzień przeleżał na plaży. Patrzę na zdjęcia, które narobiłem - wyglądają przepięknie, właściwie na miejscu nie widziałem tego tak pozytywnie (z przyrodą na ogół jest na odwrót, zdjęcia jej nie oddają i spłycają). Prawdopodobnie przez ciągłe zmęczenie (nie dało się nawet wygodnie stanąć, o siadaniu nie mówiąc) i oślepiającą jasność. Nauczka na przyszłe planowanie wycieczek. Takie coś jest dobre na jednorazowy experience (a miałem go już w Karkonoszach w 2023), ale góry lepiej podziwiać w okresie, kiedy śniegu nie ma lub jest go trochę i nie na szlakach (tak chyba idealnie).

Emocjonalnie ten dzień zaczął się bez zapowiedzi już po parku, choć nie miałem już w sumie nic w planach. 2 godziny drogi do Melnika na nocleg - przepięknej drogi. Bułgaria wreszcie słoneczna, jazda wzdłuż dwóch potężnych pasm - Riły i Pirynu - spektakularna, arcyprzyjemna. Im bardziej na południe, tym piękniej. Grecja się przypomina. Bo i Grecja coraz bliżej. Wspaniałe tereny w pobliżu Melnika. Sam Melnik - miłość od pierwszego wejrzenia. Miasteczko w greckim stylu, z wielkimi platanami w centrum, z pięknymi białymi domami w osmańskim stylu (śpię w jednym z nich). Bardzo chciałem już się umyć, przebrać i zejść je podziwiać w promieniach zachodu, ale pozostał mi tylko Melnik pozmroczny. Też cudownie.

Jaka wspaniała kolacja. Przejdzie do historii. Jedzenie już bywało lepsze w tej podróży, ale atmosfera. Przede wszystkim wspaniała obsługa, która przyjęła mnie gościnnie i profesjonalnie, mimo że jestem sam (knajpy często nie lubią samotników, zwłaszcza na trasach turystycznych). Ser bułgarski, zapiekany, z miodem i orzechami włoskimi - przepyszne wspomnienie Grecji. Wino z Villa Melnik ze szczepu Melnik Jubilee 1300 (jest mnóstwo różnych szczepów Melnik - ten najpopularniejszy to Melnik 55, a pierwotny to Shiroka Melnik, to był jeszcze inny), 15 miesięcy w beczkach z dębu bułgarskiego, 2017: znakomite, piękne, puchate, głębokie, czekoladowe, beczkowe, przyprawowe. Tak dobrego wina czerwonego nie piłem na przykład ani nigdzie w Grecji, ani żadnego z Grecji. Skojarzyło mi się bardzo mocno z Chateauneuf-du-Pape. Mocne reminiscencje Shirazów i Monastrelli. Mix mięs z grilla, tym razem wieprzowych: wczorajszy mi bardziej smakował, no ale jednak jagnięcina, i tutaj zabrakło lutenicy. Ale i tak pyszności, wchodziło mi to z każdym kęsem coraz bardziej zamiast na odwrót (doskonale z tym winem). Kebabcze to życie. Jeszcze owczy jogurt z zielonymi figami - bardzo dobry, ale mam wrażenie, że greckie jogurty mnie bardziej zdobywały. Nakarmiłem koty i psa. Mógłbym tak siedzieć i sączyć to wino do północy, ale muszę w końcu nadrobić sen, który zaniedbałem, nadrabiając straty z powodu startu tej podróży. Teraz już jednak jestem z grubsza na czysto i mogę pożyć spokojniejszym trybem.

DZIEŃ 7

Zgodnie z zapowiedzią, to był pierwszy w tej podróży spokojniejszy dzień. Wszystkie miały być spokojniejsze, ale dramatyczny start i niesprzyjająca pogoda w górach sprawiły, że ledwo przed połową mogę zwolnić.

Godne odnotowania śniadanie w pensjonacie: mekitsi, w zasadzie rodzaj racuchów, z serem sirene i konfiturą jagodową, pięknie pasujące do kawy (nawiasem mówiąc klasyczne południe - "duża kawa" to tutaj góra pół americano w Polsce). Winiarnię miałem zwiedzać na koniec dnia, żeby się za prędko nie alkoholizować, ale los chciał inaczej - zadzwoniłem tam i okazało się, że najbardziej interesujący mnie, czyli dość rozbudowany, wariant zwiedzania z degustacją będzie za niecałą godzinę. No to jadę. Villa Melnik, zdecydowanie najsłynniejsza i według wielu znaków również po prostu najlepsza winiarnia w regionie. Jeden z najlepiej poprowadzonych tourów winiarskich, jakie miałem w życiu, ścisła topka. Byłem sam na sam z przewodniczką, kompetentną, z dobrym angielskim, miłą. Najpierw do winnicy, gdzie mogłem popróbować gron i pościnać sobie trochę (potem oddano mi to, co zebrałem, będę sobie przegryzał w drodze). Kompleksowe, szczegółowe oprowadzanie. Degustacja siedmiu win z sensownymi przekąskami (pierwszy raz w życiu jadłem owoc drzewa jujuba, ciekawy, trochę jak takie "suche jabłko"). Białe, jakiś tam misket - piękny zapach, płaski smak. Pomarańczowe - pomarańczowe delikatnie, tzn. z krótszym niż normalnie kontaktem ze skórkami, no spoko. Tylko czerwone się liczą, wszystkie dobre, każde coraz lepsze (prawie). 75% Shiroka Melnik, 25% Pinot Noir - naostrzone, przyprawowe, chłodne. Shiroka Melnik - skrajnie przyprawowe, goździkowe, ogniste. Melnik 55 - głębsze, dżemorowe, beczkowe. Melnik 82 - podobne do wczorajszego w restauracji, głębokie, długie, beczkowe. To nie nazwy własne win, tylko różne odmiany Melnika, krzyżówki itd. Na koniec jeszcze Cabernet Sauvignon, ale otwarte tydzień temu, moim zdaniem trochę zdechłe (zresztą to był gratis, a pani sama przyznała, że już trochę zdycha). Mnóstwo kotów.

Po powrocie do miasteczka Dom Kordopulowa, najładniejszy budynek tutaj - salon mnie zachwycił, cudownie by się siedziało w takim miejscu i piło kawę albo wino z przyjaciółmi. Bardzo lubię ten styl architektoniczny. Spacer po Melniku - jakieś tam ruinki sprzed setek lat, ale nic bardzo imponującego. Samo miasto zdecydowanie najlepiej wygląda po zmroku, za dnia trochę widać jego niedociągnięcia, zaniedbania, trochę takie opustoszenie i zdechnięcie do postaci turystycznej atrakcji względem podobnych greckich miasteczek, które trochę bardziej żyją lokalsami. Wciąż to piękne miejsce i świetnie je zapamiętam.

Póki co najmniej sensowne doświadczenie tej podróży - Muzeum Wina, w gruncie rzeczy tourist trap dla ludzi z zerową wiedzą o winie i niewiele większym zainteresowaniem nim. Nie dość że wina nędzne, w ogóle nie wiadomo skąd, polewane z jakichś butelek bez etykiet (czerwone jeszcze jako tako, reszta gnój), nie dość że do tego jakieś dwie podłe rakije nie wiadomo po co, to jeszcze pani prowadząca mniej mówi o winie, a więcej strzela swoimi poglądami pachnącymi alt-rightem/rosyjską propagandą (kto wziął szczepionkę ten umarł, Brytyjczycy najgorsi na świecie i pewnego dnia zapłacą za wszystko, Zachód upada, Bułgarią rządzą Amerykanie itd.). Wszystkie napisy tylko po bułgarsku, "eksponaty" to raczej zbieranina starych śmieci. Przynajmniej tanio.

Podjechałem jeszcze do pobliskiego Monasteru Rożeńskiego kilka minut: zupełnie inny niż poprzednie, nieskomercjalizowany, wiejski, kameralny, ale też dużo mniej imponujący. Wnętrze ładne, jak to prawosławne wnętrze, ale nowoczesny sufit psuje trochę wrażenie; za mało mi się spodobało, żeby chciało mi się kitrać i robić zdjęcia z przyczajki (oczywiście zakaz). Tym razem bardziej od wnętrza zauroczyło mnie obejście z winnymi pergolami.

Kolacja w Melniku: znowu ser zapiekany z miodem i orzechami (nie mniej dobry niż wczoraj), trochę przestrzelone danie główne - taki o zapiekany kociołek trochę ze wszystkim i z niczym. Gdyby było w nim więcej tej domowej kiełbasy, to może, a że głównie ziemniaki, to takie ok, dobre. Za to przepsyszna baklawa na finisz.

Góry mnie nienawidzą. W parku Pirynu, który mam jutro zwiedzać, miało być cały czas słonecznie, a akurat jutro nagle zrobiła się jednodniowa przerwa na mały deszcz. Czyli i chmury. Zobaczymy, pojadę i zobaczę, czy da się coś zrobić - nie do końca mam to już jak przesunąć.

DZIEŃ 8

Jestem bardzo zmęczony. Jechałem na teren Parku Narodowego Pirynu z myślą, że pewnie nie spędzę tam wiele czasu, bo albo śnieg mi nie da wjechać, albo deszcz i chmury nie dadzą nic zobaczyć, albo jedno i drugie. Błąd, jakimś cudem śniegu na szlakach praktycznie nie było, nie było też zapowiadanego deszczu i widoczność była prawie idealna. Tylko najwyższy Wichren czasem pokrywał się parowymi chmurami, przechodzącymi. Finalnie zwiedziłem prawie tak, jak pierwotnie planowałem. Prawie, bo przez brak wiary nie wyjechałem wystarczająco wcześnie, żeby zrobić wszystko. Ale może i dobrze, gdybym wszedł na Wichren, chyba jutro nie ruszyłbym żadną kończyną.

Od pierwszego wejrzenia ten park zauroczył mnie bardziej niż Riła. Tak pozostało. Prawdopodobnie nigdy już się nie dowiem, czy faktycznie jest piękniejszy, czy Riła straciła część uroku przez zbyt wiele śniegu. Ale wydaje mi się, że po prostu Piryn bardziej gra mi w duszy. Jego uroda jest stuprocentowo tatrzańska - nie da się tego wręcz odróżnić od Tatr z estetycznego punktu widzenia. Tatry piękniejsze, choć gdybym głębiej poeksplorował Piryn, to kto wie. Ale raczej by tak pozostało. Potężne góry, groźne, majestatyczne, surowe, skaliste, złowieszcze, kosodrzewinowe. Ze schroniska Wichren ruszyłem na szczyt Wichren, drugi najwyższy w Bułgarii, choć wiedziałem, że dojść na samą górę będzie ciężko - że ryzykowałbym powrót po ciemku. Uszedłem ponad jedną trzecią drogi, prawie 400 metrów w górę. Niby nic takiego, ale droga upierdliwa - non stop stromo w górę, non stop skaliście. Warto jednak było przynajmniej podejść na punkt widokowy. Majestat.

Po zejściu do schroniska stoczyłem wewnętrzną walkę idei ze zmęczeniem i finalnie wygrała idea, zdecydowałem się podejść jeszcze na jeziorko Okoto. Strzał w 10. Piękniej niż w drodze na Wichren. Rozciąga się tu wspaniała dolina, która zmaksymalizowała moje tatrzańskie skojarzenia. Przepiękny punkt. Przesłuchałem tu Lontano Ligetiego. Wpasowało się bez zarzutu w tę scenerię, w Wichren wyłaniający się spod często przelatujących chmur.

Przebrać buty i skarpetki, zamówić herbatę na wynos, ogarnąć się, jechać. 3 godziny do Płowdiwu. Fragment drogi groźny: serpentyny przez ciemny las, chyba wąwóz. W Bułgarii jakby wszędzie góry. Płowdiw od pierwszego wejrzenia przyjemniejszy niż Sofia. Żywotne centrum. Piesze. Kameralne. Miłe. Dzisiaj tylko kolacja: mniej tradycyjna, jakiś tam jogurt z oliwkami, papryką, serem, bardzo dobry, ale też czosnkowy bez zapowiedzi. Na danie główne symboliczna przerwa od bułgarskiej kuchni: po prostu sznycelek.

Zaraz zasnę.


SPIS ZDJĘĆ

2. Twierdza Bełogradczycka i Skały Bełogradczyckie ***

3. Monastyr Rylski ****

4. Kopriwsztica **
4.1. Kopriwsztica: miasteczko
4.2. Dom Lubena Karawełowa *
4.3. Dom Dimczy Debelanowa *
4.4. Dom Todora Kableszkowa *
4.5. Dom Lutowa *
4.6. Dom Georgiego Benkowskiego *

5. Monastyr Trojański ***

6. Park Narodowy Riły ***
6.1. Jedzenie w Samokowie
6.2. Siedem Jezior Rylskich
6.3. Zdjęcia z drogi

7. Melnik i okolice ***
7.1. Melnik: miasteczko
7.2. Melnik: zdjęcia wieczorne
7.3. Melnik: Dom Kordopulowa **
7.4. Melnik: Muzeum wina
7.5. Melnik: jedzenie
7.6. Okolice: Villa Melnik **
7.7. Okolice: Monastyr Rożeński *

8. Park Narodowy Pirynu ****
8.1. Sosna Bajkuszewa
8.2. Droga na Wichren
8.3. Jezioro Okoto
8.4. Zdjęcia z drogi

0. Zdjęcia z drogi

*****  cud świata
****    cud Europy
***      top europejski
**        atrakcja rangi europejskiej (top krajowy)
*          atrakcja rangi krajowej (top regionalny)

ZDJĘCIA

2. Twierdza Bełogradczycka (Белоградчишка крепост / Belogradchishka krepost) i Skały Bełogradczyckie (Белоградчишки скали / Belogradchishki skali) ***

Region administracyjny: Obwód Widyń (Област Видин / Oblast Vidin)
Region historyczny: Mezja (Мизия / Miziya)













































3. Monastyr Rylski (Рилски манастир / Rilski manastir) ****

Region administracyjny: Obwód Kiustendił (Област Кюстендил / Oblast Kyustendil)
Region historyczny: Macedonia (Македония / Makedoniya)















































4. Kopriwsztica (Копривщица / Koprivshtitsa) **

Region administracyjny: Obwód sofijski (Софийска област / Sofiĭska oblast)
Region historyczny: Tracja (Тракия / Trakiya)
Liczba ludności: 2100

4.1. Kopriwsztica: miasteczko





















4.2. Dom Lubena Karawełowa (Къща музей “Любен Каравелов” / Kŭshta muzeĭ “Lyuben Karavelov”) *













4.3. Dom Dimczy Debelanowa (Къща музей “Димчо Дебелянов” / Kŭshta muzeĭ “Dimcho Debelyanov”) *












4.4. Dom Todora Kableszkowa (Къща музей “Тодор Каблешков” / Kŭshta muzeĭ “Todor Kableshkov”) *











4.5. Dom Lutowa (Музей „Лютова къща“ / Muzeĭ „Lyutova kŭshta“) *










4.6. Dom Georgiego Benkowskiego (Къща музей “Георги Бенковски” / Kŭshta muzeĭ “Georgi Benkovski”) *











5. Monastyr Trojański (Троянски манастир / Troyanski manastir) ***

Region administracyjny: Obwód Łowecz (Област Ловеч / Oblast Lovech)
Region historyczny: Mezja (Мизия / Miziya)















































6. Park Narodowy Riły (Национален парк „Рила“ / Natsionalen park „Rila“) ***

Region administracyjny: Obwód Kiustendił (Област Кюстендил / Oblast Kyustendil), Obwód sofijski (Софийска област / Sofiĭska oblast), Obwód Błagojewgrad (Област Благоевград / Oblast Blagoevgrad)
Region historyczny: Macedonia (Македония / Makedoniya)
Rok utworzenia: 1992

6.1. Jedzenie w Samokowie









6.2. Siedem Jezior Rylskich
























































































6.3. Zdjęcia z drogi










7. Melnik (Мелник / Melnik) ***

Region administracyjny: Obwód Błagojewgrad (Област Благоевград / Oblast Blagoevgrad)
Region historyczny: Macedonia (Македония / Makedoniya)
Liczba ludności: 182

7.1. Melnik: miasteczko







































7.2. Melnik: zdjęcia wieczorne




















7.3. Melnik: Dom Kordopulowa (Кордопулова къща / Kordopulova kŭshta) **


























7.4. Melnik: Muzeum wina











7.5. Melnik: jedzenie

















7.6. Okolice: Villa Melnik (Вила Мелник / Vila Melnik) **






















































7.7. Okolice: Monastyr Rożeński (Роженски манастир / Rozhenski manastir) *
















8. Park Narodowy Pirynu (Национален парк "Пирин" / Natsionalen park "Pirin") ****

Region administracyjny: Obwód Błagojewgrad (Област Благоевград / Oblast Blagoevgrad)
Region historyczny: Macedonia (Македония / Makedoniya)
Rok utworzenia: 1962

8.1. Sosna Bajkuszewa





8.2. Droga na Wichren

































































8.3. Jezioro Okoto



































8.4. Zdjęcia z drogi














0. Zdjęcia z drogi






































Komentarze