Wałbrzych. Książęta i górnicy

Prawie każdy większy region świata - pewnie nawet taki, który ma przywilej nazywać się Toskanią albo Burgundią - musi mieć na podorędziu miasto, które w świadomości mieszkańców tego regionu będzie pełniło rolę najbrzydszego. Choćby po to, żeby coś mogło sprawować funkcję stałego motywu żartów, które do takiego miejsca się odwołują - czy to krzywdzących, czy boleśnie celnych. Dolny Śląsk jak najbardziej wywiązuje się z tego schematu; jego domyślne najbrzydsze miasto zakorzeniło się jako takie dość głęboko w kulturze geograficznych stereotypów, a nawet potrafi być wskazywane jako przykład jednej z czołowych zapadłych dziur na skalę Polski. Nie jest jednak codzienną sytuacją, że za takie właśnie uchodzi drugie największe miasto w całym województwie.

Wałbrzych (Waldenburg) z pewnością nie był z góry skazany na taką rolę, ale też nie jest ona kwestią przypadku, lecz raczej wynikiem twardych uwarunkowań historycznych. Potencjał estetyczny miejscowości leżał od zawsze w jej znakomitym położeniu, bardziej malowniczym niż w przypadku znacznej większości dolnośląskich miast: w urokliwej dolinie pośród Gór Wałbrzyskich. Nie bez powodu aż dwa różne parki krajobrazowe nachodzą na współczesne granice miasta (to dolnośląski rekord). Na grunt tego potencjału padło jednak ziarno dość oporne w kategoriach piękna. Choć dziś Wałbrzych szczyci się jako drugie po Wrocławiu największe miasto Dolnego Śląska, to historycznie nie jest jednym z najpotężniejszych i najdumniejszych ośrodków regionu. Prawa miejskie uzyskał dopiero na przełomie XIV i XV wieku, a jeszcze kilka wieków później miał pozostawać małym miasteczkiem. Egzystował w cieniu prawdziwej potęgi, nieodległej od niego Świdnicy, będąc jednym z mniej istotnych komponentów Księstwa Świdnickiego, a potem Świdnicko-Jaworskiego. 

Wzrost znaczenia Wałbrzycha rozpoczął się na większą skalę dopiero w wieku XVIII, kiedy to stał się on ważnym ośrodkiem tkactwa, włókiennictwa, a w końcu górnictwa węglowego. To ostatnie akcelerowało jeszcze mocniej w wieku XIX, obrastając przy okazji innymi gałęziami przemysłu, i wyniosło miasto na gospodarczy piedestał całego Śląska. Taka jest pierwsza przyczyna kontrastu wielkości Wałbrzycha z jego wartością estetyczną: rozrastał się w dość nowych czasach, rozrastał się spontanicznie i bez dalekosiężnego planu urbanistycznego, żeby zaspokoić potrzeby mieszkaniowe robotników, a w końcu rozrastał się budynkami bardziej utylitarnymi niż estetycznymi. Jest przypadkiem z podobnej kategorii co Katowice albo Lubin. Drugi kluczowy epizod nastąpił już w polskich czasach: w miarę spadku znaczenia górnictwa, zamykania kolejnych kopalń i dość szybkiego exodusu mieszkańców, miasto - i tak niespecjalnie piękne - podlegało postępującemu zaniedbaniu, niszczeniu i pustoszeniu.

U progu III RP Wałbrzych osiągnął swój ilościowy szczyt; liczba mieszkańców sięgnęła 140 tysięcy. Gdybym pisał ten artykuł jeszcze w zeszłym roku, mógłbym bez zająknień tytułować miasto jedynym poza Wrocławiem ponad stutysięcznym w województwie (choć już wtedy ledwo co). Jednak w 2024 roku po raz pierwszy od wczesnych lat 50. liczba mieszkańców spadła poniżej setki i wynosi około 99,5 tysiąca. Co się tyczy kwestii administracyjnych, to choć Wałbrzych jest jednym z czterech dolnośląskich miast na prawach powiatu i osobno od niego istnieje jeszcze powiat wałbrzyski, nie otacza on miasta szczelnie. Od północy i częściowo od wschodu miasto Wałbrzych graniczy też z powiatem świdnickim.

Takie są fakty - niezależnie od nich należy jednak zawsze jeszcze zapytać, jaka jest prawda. Czy Wałbrzych faktycznie jest przykrym dla oczu brzydactwem, czy też ofiarą krzywdzącego - albo przedawnionego w świetle podobno licznych renowacji i upiększeń ostatnich lat - stereotypu? Dla mnie prawda leży pomiędzy tymi wariantami, albo jeszcze inaczej - stereotyp jest uzasadniony i nie przestał taki być mimo wyraźnych zabiegów upiększających, ale zarazem Wałbrzych się na różne sposoby broni. Faktem jest, że mnóstwo w nim budynków ponurych, zniszczonych, zaniedbanych. Nie da się ukryć, że jak na swój rozmiar i status wydaje się prowincjonalny; starówka nie jest zbyt imponująca, brakuje sceny gastronomicznej, w ogóle brakuje ludzi. Centrum Wałbrzycha wydało mi się surrealistycznie opustoszałe - są na Dolnym Śląsku miasta dziesięć razy mniejsze i to wcale nie turystyczne, które sprawiają wrażenie znacznie bardziej ożywionych. Po pierwsze jednak Wałbrzych, jeśli nawet nazwać go brzydkim, to jest w tej brzydocie dość klimatyczny, interesująco mroczny; nie jest to brzydota nijakości Białegostoku czy Częstochowy. Górskie położenie i rozlany układ urbanistyczny sprawiają, że jest miastem na różnych poziomach wysokości, po którym można się przyjemnie pokręcić autem, podążając meandrującymi ulicami. Przybrudzone domy i kamienice górników i innych robotników mają w sobie coś zapadającego w pamięć, budują atmosferę. Jeśli w dodatku opuścić ulice i spojrzeć na Wałbrzych z dystansu, z punktu widokowego, nieprzyjemne detale zacierają się i pozostaje głównie efekt świetnego położenia. W końcu i co najważniejsze, w obrębie miasta znajduje się kilka atrakcji kluczowych w skali województwa, a jedna z nich jest nawet atrakcją istotną na skalę europejską, czołową w skali krajowej.

Od tej ostatniej właśnie rozpocząłem zwiedzanie. Jest ona pewnym oszustwem ze strony Wałbrzycha - ulokowana jest na północnych obrzeżach miasta, w dużym oddaleniu od jego centrum i w ogóle od jakichkolwiek zabudowań, i tylko przez taką a nie inną zmianę granic administracyjnych leży dzisiaj w Wałbrzychu, o czym zresztą wielu mieszkańców Dolnego Śląska nawet nie wie. To legendarny Zamek Książ, któremu z góry należy się kilka poważnych tytułów. Największy i najsłynniejszy ze wszystkich dolnośląskich zamków (a więc największy i najsłynniejszy w regionie wybitnie zamkowym). Trzeci największy zamek w Polsce po Malborku i Wawelu. W końcu chyba najpopularniejsza atrakcja turystyczna Dolnego Śląska poza Wrocławiem i Karkonoszami.

Długo pracował na swoją sławę; powstał prawdopodobnie pod koniec XIII wieku jako twierdza piastowskiego księcia Bolka I. Kluczowe dla jego historii było przejęcie go przez ród Hochbergów pod koniec XV wieku. Ci niemieccy arystokraci poprowadzili kilka jego przebudów, którym zawdzięcza swój obecny, mocno eklektyczny, zamkowo-pałacowy wizerunek (Hochbergowie byli właścicielami aż do 1943 roku, kiedy to III rzesza zakupiła od nich posiadłość, by przekształcić go w jedną z kwater Hitlera; niestety wiązało się to z dewastacją wnętrz). Właśnie te liczne przekształcenia sprawiły, że nie jest to dziś najbardziej klimatyczny tudzież romantyczny z zamków i można mu zarzucić delikatną sztuczność, przez co Zamek Czocha - i tylko on - stoi nad nim wyżej w moich oczach spośród dolnośląskich twierdz. Jednocześnie jednak nadały mu ponadprzeciętny monumentalizm, rozmach, elegancję i po prostu piękno; może nie najczystsze, ale trudne do podważenia. Nie mniejszą rolę od architektury pełni w jego przypadku położenie - wznosi się na sporym wzniesieniu pośród rozległego, wzgórzystego lasu, który dorobił się statusu parku krajobrazowego. To lub inne rozwiązanie da się w tej budowli może skrytykować, ale całościowo jest jednak dość zachwycająca; zwłaszcza oglądana z punktu widokowego, z dystansu.

Dotarłem do Książa późnym wieczorem, mając zamiar spędzić w nim na początek noc, by móc popodziwiać jego nocną szatę. Było warto - za dnia to dość zabiegane i tłoczne miejsce, po zmroku zyskuje zaś w końcu gęstszą atmosferę. Dojście na punkt widokowy w nocy to jedna z lepszych rzeczy, jakie można sobie zrobić w całym województwie; mimo że trzeba przejść kawałek przez ciemny las i najpewniej będzie się samemu, co czyni pobyt tam nie najspokojniejszym, chce się przedłużać moment w nieskończoność. Warto też dodać, że jedna z zamkowych restauracji, Restauracja Biblioteka, jest wybitna (pozostałe raczej nie).
















Nazajutrz zabrałem się za wnętrza zamku, które są konsekwentnie restaurowane i rekonstruowane. Już teraz wiele z nich jest bardzo ładnych, a największa sala, świecąca się wielobarwnymi marmurami, daje się nawet nazwać przepiękną. Narracja audioprzewodnika koncentruje się wokół postaci Marii Teresy Oliwii Hochberg von Pless, zwanej powszechnie jako Księżna Daisy - ostatniej pani na zamku i postaci o dość barwnym życiu.











































































Warto rozejrzeć się w okolicach zamku - nie tylko po to, by odnaleźć wspomniany już punkt widokowy, ale też skromne i zarazem eleganckie Mauzoleum Hochbergów czy tak zwane Stado Ogierów - olbrzymią, zabytkową stadninę koni, która zaimponowała mi nawet jako osobie, której "klimaty końskie" raczej zupełnie nie pociągają. W porze jesiennych barw, a w tej właśnie porze zwiedzałem okolicę, cały ten teren jest naprawdę magiczny.

































Z terenów ściśle zamkowych trzeba też koniecznie zboczyć na czyściej przyrodniczy teren Książańskiego Parku Krajobrazowego, chyba najbardziej kameralnego z dolnośląskich parków. Prawdopodobnie teren nie zyskałby tego statusu, gdyby nie walory zamku, ale sama przyroda również potrafi tu zachwycić. Chyba najbardziej, gdy zejdziemy na sam dół, nad rzekę Pełcznicę, która wije się między skałami parku. Nie jest to natura o szczególnie spektakularnym odcieniu, ale połączenie malowniczo biegnącej rzeki z pięknym, głównie bukowym lasem i sporymi różnicami poziomów wystarcza, by nie dziwić się, że to park krajobrazowy.


















Na terenie parku odnaleźć można Zamek Stary Książ, będący dość zabawnym połączeniem. Większość z tego, co można tu oglądać dzisiaj, to sztuczne ruiny, dla celów romantycznych zbudowane tu pod koniec XVIII wieku; stanęły jednak na prawdziwych ruinach prawdziwego zamku, stojącego tu co najmniej od końca wieku XIII. Z ruin widać właściwy Zamek Książ, choć nie w tak dobrym kadrze jak z punktu widokowego, a przede wszystkim rozległy teren parku krajobrazowego. Przyjemne miejsce.











Z Książa pojechałem już prosto do "właściwego" Wałbrzycha. Jak już wspominałem, jego starówka jest mocno niesatysfakcjonująca jak na około stutysięczne miasto - zarówno rozmiarem, jak i estetyką. Jeśli jednak nie wymagać od Wałbrzycha zbyt wiele i potraktować go po prostu jako jedno z wielu dolnośląskich miast i miasteczek - wtedy staje się już całkiem niezła. 




Walory wałbrzyskiej starówki zasadzają się na dwóch głównych placach o podobnej powierzchni. Tym moim zdaniem bardziej reprezentatywnym jest nie rynek, a Plac Magistracki z pełnym rozmachu neogotyckim budynkiem Urzędu Miejskiego, przyjemnie obsadzony drzewami, wsparty sporą fontanną na środku.




Wałbrzyski rynek jest całkiem w porządku - przyjemny rozmiarowo, szczelnie obudowany wysokimi kamienicami, zadbany. Żadna z kamienic nie jest jednak przesadnie piękna, a w dodatku plac jest niemal martwy: działają tu nie więcej niż dwie restauracje i chyba też trudno spotkać naraz więcej niż dwoje ludzi. To ostatnie w zasadzie nie bardzo mi przeszkadzało, ale zdziwiło i jednak dołożyło dodatkowy odcień mroku na moje wałbrzyskie wrażenia.







Wałbrzych może się pochwalić jednym bardzo zacnym muzeum, które wiąże się ściśle z jedną z gałęzi lokalnego przemysłu - w dalszym ciągu istniejącą, choć na dużo mniejszą skalę niż w złotych czasach miasta. To Muzeum Porcelany, w którym odnajdziemy dużo ślicznych produktów nie tylko wałbrzyskich manufaktur, ale i manufaktur porcelany z całego świata. Atrakcjami dodatkowymi są ładnie odtworzone pomieszczenia z dawnych epok oraz miniaturowa galeria sztuki, w której zaplątał się nawet jeden Beksiński. Niedługo przed wizytą w tym muzeum poznawałem świat bolesławieckiej ceramiki i to ona wygrała to starcie, ale wałbrzyska porcelana to również produkt, którym region powinien się bardziej chwalić.











































Z racji stosunkowo krótkiej historii Wałbrzycha jako wielkiego miasta nie jest to miejsce, które można by nazwać rajem dla miłośników architektury sakralnej. Najważniejsza świątynia Waldenburga robi jednak spore wrażenie w swojej kategorii - czyli w kategorii ceglanych neogotyckich kościołów z przełomu XIX i XX wieku, jakich sporo na Dolnym Śląsku. Kolegiata NMP Bolesnej i św. Aniołów Stróżów, bo o niej mowa, to doprawdy jeden z najładniejszych neogotyków w regionie. Z zewnątrz wydaje się jeszcze dość standardowa, może poza zacnymi rozmiarami, zwłaszcza wyjątkowo spiczastej wieży. Najlepsze jest jednak jej wnętrze, w którym widać dużą dbałość o szczegóły, niemały rozmach, bardzo szeroko zakrojoną spójność estetyczną i parę innych zalet. Składają się one na przestrzeń jak na neogotyk bardzo mistyczną - zwłaszcza że, typowo dla Wałbrzycha, jego największy kościół był kompletnie pusty.





















Po opuszczeniu centrum Wałbrzycha skierowałem się w stronę punktu, z którego miasto wydaje się dużo piękniejsze niż z owego centrum; chyba najpiękniejsze, jak się w tym przypadku da. Punktem tym jest spora wieża widokowa na terenie Parku Sobieskiego, rozlokowanego na również poważnie wysokim wzgórzu w pobliżu starówki. Tu, gdy dystans zaciera zaniedbane szczegóły miasta, a uwypukla jego znakomite położenie, Wałbrzych zachwyca - na równi z niesamowitymi barwami jesieni, które akurat spowijały dolinę.




















Jako że zwiedzanie Wałbrzycha okazało się bardziej wymagające czasowo, niż myślałem, musiałem już wieczorem rozpocząć zwiedzanie powiatu wałbrzyskiego, lądując w Szczawnie-Zdroju i zostawiając sobie resztę na dwuetapową dogrywkę następnego dnia. W ramach etapu pierwszego tejże dogrywki zobaczyłem wałbrzyską Starą Kopalnię; najstarszy i największy z zachowanych kompleksów górniczych miasta. Dość długie zwiedzanie najpierw jest raczej rozczarowujące - dużo gadania przewodnika i skromna liczba eksponatów. W końcu jednak oglądamy potężne maszyny górnicze, przechodzimy przez długi podziemny korytarz i lądujemy na szczycie wieży widokowej, z której dobrze widać cały kompleks, będący bez wątpienia jednym z najcenniejszych zabytków techniki na Dolnym Śląsku. Są ludzie, których to miejsce może poważnie zmęczyć, zwłaszcza jeśli woleliby w tym czasie leżeć na plaży albo zjeść coś dobrego - sam zresztą takich ludzi znam i po części im się nie dziwię - ale nawet tacy po czasie na pewno docenią wizytę w tym miejscu.

























Na koniec przygody z Wałbrzychem powróciłem w okolice Książa i zobaczyłem drugą po Książu największą atrakcję miasta - Palmiarnię. Jest nie tylko zbiorem wielu fascynujących roślin - i paru fascynujących zwierząt - ale też znaczącym zabytkiem, bo powstała w latach 1911-1913 z inicjatywy Hochbergów. Plasuje się na żelaznym podium tego typu obiektów w Polsce obok Poznania i Gliwic; w porównaniu z tym pierwszym, którego palmiarnię miałem okazję oglądać, ta wałbrzyska jest na pewno nieco mniej imponująca i o mniejszym rozmachu, ale wynagradza to poniekąd swoją przyjemną kameralnością (przy wciąż sporej rozległości) i nieco labiryntowym charakterem. Trzeba ją choć raz odwiedzić, ale ja na pewno na razie nie skończę - choćby już dla wyjątkowo apetycznie wyglądających ciast w kawiarni, która mieści się w samym środku obiektu.







































Wałbrzych jak żadne inne miasto na Dolnym Śląsku jawi się więc finalnie jako miasto kontrastów. W jego dzisiejszych granicach oglądać możemy zarówno wystawną siedzibę bogatego szlacheckiego rodu, jak i przybrudzone pyłem mieszkania tysięcy górników; delikatność porcelany ściera się z brutalnością kopalnianej maszynerii; piękno przyrody towarzyszy urbanistycznym ograniczeniom i zaniedbaniom. Jedno i drugie ostatecznie pełni w jakimś sensie rolę pozytywną. Wałbrzychowi można zarzucić, że jest brzydki i będzie to zarzut uzasadniony, nawet jeśli domagający się licznych "ale". Nie można mu jednak zarzucić innego, z punktu widzenia turystycznego dużo większego grzechu - nijakości.

Komentarze