Stabłowice. Szepty i pluski

Woda jest żywiołem odgrywającym dominującą rolę w kształtowaniu krajobrazowych walorów Wrocławia. Miasto to, będąc niemal całkowicie płaskim, nie może liczyć na tak cenne i wszechogarniające oblicze malowniczości, jakim jest malowniczość wynikła z różnicy poziomów poszczególnych części terenu i stojących na nich budynków; może za to zdać się na to nieco mniej oczywiste, które warunkują meandrujące rzeki i urokliwe oczka wodne. I zdaje się: w stopniu największym w okolicach Starego Miasta, które prawie całe otoczone jest przez Odrę i fosę miejską, a częściowo samo rozciąga się na odrzańskich wyspach. Woda upiększa jednak również osiedla mocno oddalone od centrum, które byłyby bez niej w najlepszym razie estetycznie średnie. Jednym z nich są Stabłowice, których wodne konotacje w połączeniu z lokalną zielenią stanowią wyzwolenie od widma nijakości.

Kryterium sporej odległości od centrum jest spełnione bez cienia wątpliwości - jedynie kilka osiedli jest jeszcze bardziej oddalonych (przy czym Stabłowice są chyba oddalonym najbardziej spośród tych, które nie są peryferyjne, to znaczy których granica nie jest na żadnym odcinku granicą całego miasta). Na "dalekim zachodzie" Wrocławia, w większości podpadającym pod największą ze wszystkich jednostkę administracyjną Leśnica, którą zresztą Stabłowice są obecnie częścią, ich teren jest jądrem współczesnego osadnictwa. Nigdzie w tych rejonach raczej nie mieszka aż tylu ludzi - osiedle jest ogromne i w większości pokryte budownictwem mieszkalnym, które w dodatku cały czas się rozszerza (choć ciągle zostaje sporo miejsca na mało uczęszczane, bezimienne tereny leśne na wschodzie i ogródki działkowe). Jest sporym absurdem tudzież przeżytkiem urzędniczym sprzed ostatnich lat, które przyniosły intensywną rozbudowę i zasiedlenie, że musi podlegać pod Leśnicę, zamiast stanowić autonomiczną jednostkę.

Zwłaszcza że Stabłowice mają swoją tożsamość oficjalnie co najmniej od 1253 roku, kiedy były wzmiankowane jako Steplowici - wieś będąca własnością opactwa św. Wincentego na Ołbinie. Historia wsi nie jest w dodatku tak uboga w wydarzenia i liczbę mieszkańców jak wielu podobnych, będących dziś osiedlami Wrocławia. Ze Stabłowicami wiąże się epizod wojny trzydziestoletniej (a raczej jej pokłosia), tak zwana krwawa łaźnia w Stabłowicach. 13 grudnia 1653 roku habsburscy żołnierze zabili tu kilku do kilkunastu protestanckich chłopów, którzy nie chcieli zwrócić lokalnego kościoła katolikom zgodnie z postanowieniami traktatu westfalskiego. W połowie XIX wieku wieś była już bardzo duża, zamieszkana przez ponad pół tysiąca ludzi, a w drugiej części stulecia dorobiła się dużych przedsięwzięć przemysłowych: cegielni i przędzalni (ta druga funkcjonowała aż do 1999 roku). W tym kontekście nie dziwi, że przyłączenie do miasta nastąpiło już w 1928 roku, więc jak na teren tak odległy bardzo wcześnie.

Terytorium Stabłowic jest jednym z trudniejszych do ustalenia, to znaczy jednym z bardziej spornych. Nie nastręcza trudności wyznaczenie granicy ze Złotnikami (przez aleję Kosmonautów), z Leśnicą i Marszowicami (przez rzekę Bystrzycę), z Maślicami (przez tory kolejowe) i nawet nieco bardziej poszarpanej granicy z Żernikami. Niejasna jest tylko granica z Praczami Odrzańskimi: według Systemu Informacji Przestrzennej przebiega wzdłuż torów kolejowych, a według oficjalnego podziału na osiedla zdecydowanie mocniej na południe. Ze względów i historycznych, i zdroworozsądkowych wyjątkowo dość mocno sprzeciwiam się oficjalnym granicom i uznaję granicę na torach - jedynie z wyjątkiem stacji Wrocław Pracze i należącej do niej garstki domostw, które są już nie tylko przez nazwę raczej na Praczach.

O Stabłowicach mam zdanie dość dobre, nie tylko przez wodę i zieleń. Mimo że osiedle jest mocno rozlane i gęsto zamieszkane, w dużym stopniu nie straciło swojej kameralności. Kilka ważniejszych ulic jest mocniej ruchliwych, ale nawet te nie są takie do przesady, a na znacznej większości panuje spokój. Ludzie żyją tu na potęgę, ale jakby głównie po cichu. Nie ma tu wprawdzie wielu miejsc urbanistycznie malowniczych i to mimo sporej tkanki przedwojennej zabudowy mieszkalnej, ale niektóre fragmenty pewien urok mają - największy chyba ulica Jeleniogórska dzięki połączeniu starych domów i szpalerów drzew.









Nie dopatrzyłem się na Stabłowicach naprawdę pięknych budynków. Jedynym, który domaga się wzmianki, jest kościół św. Andrzeja Apostoła, jednak nie przez swoje piękno, które raczej nie zachodzi, a tylko przez to, że wzmiankuję wszystkie świątynie. Powstawał na przełomie lat 80. i 90. XX wieku i jest jednym z bardziej siermiężnych i nijakich oblicz późnego sakralnego modernizmu tego miasta. Niekoniecznie brzydki (i w ogóle daleki od ścisłego dołu rankingu wrocławskich kościołów), nie ma jednak nic wspólnego z architekturą ładną czy chociaż interesującą. Kiczowaty pomnik papieża przed wejściem też mu nie pomaga, a raczej pogarsza sprawę.





Jeśli warto na Stabłowice przyjechać, to na pewno nie dla architektury, a dla przyrody. Ma ona trzy główne oblicza i każde jest mocno związane z wodą, ale każde zupełnie inne. Chyba najbardziej ze wszystkich trzech podoba mi się Las Stabłowicki - jeden z najmniej znanych we Wrocławiu i mało uczęszczany, ale w zasadzie jeden z bardziej atrakcyjnych. Rozciąga się po obu brzegach Bystrzycy, więc również na Marszowicach, ale na Stabłowicach jest go trochę więcej i przede wszystkim są tu lepsze ścieżki. Mimo że niewielki, pozwala szybko odciąć się od cywilizacji, ma w sobie pewien mrok i przede wszystkim ma znakomity związek z rzeką i jej martwymi odnogami, pozwalając spacerować w bliskiej odległości od wody. Perełka, jaką chciałoby się obdarować więcej osiedli.






















Park Stabłowicki można by uznać za przedłużenie Lasu - gdyby nie były od siebie odcięte wodą i mokradłami. Również jest podłużny, również ciągnie się wzdłuż Bystrzycy i również przydaje mu to wiele uroku; również jest też niewielki jak na pierwszy człon swojej nazwy. Charakter ma jednak zupełnie inny: uporządkowany, dostojny, po prostu parkowy. Mimo skromnej powierzchni i bliskości dość ruchliwej ulicy bardzo go lubię - jest dobrze zaprojektowany i może się pochwalić kilkoma wybitnie dorodnymi drzewami. Szczególnie dumny może być z platana-pomnika przyrody.























Trzeci akt stabłowickiej zieleni wodnej rozgrywa się na północy osiedla - tam, gdzie według oficjalnego podziału są już Pracze, co jednak nie ma wiele sensu. Znajdują się tam dwa spore stawy, które wchodziły niegdyś w kompleks lokalnej cegielni (stąd zwyczajowe nazwy tych zbiorników - mniejszy to Cegielnia Stabłowicka, a większy, jakże logicznie, Mała Cegielnia). Zwłaszcza mniejszy z nich, wokół którego wyznaczono zadbane ścieżki, a nawet obdarzono pomostami, robi wrażenie jako w zasadzie jeden z najładniejszych stawów całego miasta. Otoczony drzewami, zza których dość nieśmiało tu i ówdzie wychylają się bloki, zachęca do dłuższego spędzenia nad nim czasu i uszczęśliwia zapewne niezmiernie tubylców. Drugi jest dzikszy i trudniej dostępny - to pierwsze można by zostawić, ale drugie zmienić.













Stabłowice nie mają wiele wspólnego z osiedlem spektakularnym, nie są skąpane w gęstym klimacie ani nie bombardują intensywnie widokami godnymi pocztówki. Jednak w gruncie rzeczy dla właśnie takich miejsc zwiedza się miasto w stylu totalnym. By odkrywać piękno mało znane, kameralne, czasem nieoczywiste i na pewno mniejsze niż wiele innych piękien - ale dzięki tym pierwszym trzem cechom wyjątkowo i nietypowo ujmujące.

Komentarze