Opatowice. Paradoksy bezludnej wyspy

Obrzeżne osiedla Wrocławia występują w przeróżnych kombinacjach charakteru. Są wśród nich takie, które emanują atmosferą autentycznej, nigdy nie zurbanizowanej wsi; są tak miejskie i intensywne, że równie dobrze mogłyby być w pobliżu centrum; są wyglądające jak miasto, a jednocześnie dające odczuć swoją peryferyjność; są te porośnięte przez las, w których można zupełnie zapomnieć o metropolii. O dziwo jednak nawet ostatnie nie są tymi, na których ja osobiście czuję najmocniej, że ewidentnie nie przebywam na terenie dużego miasta, lecz że zostałem wrzucony w jakiś bezimienny, daleki od większej cywilizacji fragment Polski. Tym osiedlem są Opatowice, paradoksalnie nie aż tak dalekie - jak na obrzeża - od samego rynku.

Dziś Opatowice są częścią większej jednostki administracyjnej, Księża, przez co nie sposób znaleźć informacji, ile ludzi faktycznie na nich mieszka. Jest jednak oczywiste, że bardzo niewielu - mimo że to jedno z kilkunastu najrozleglejszych osiedli, to bez wątpienia zarazem jedno z kilku najmniej zaludnionych. W gruncie rzeczy ze ściśle "osiedlowego" punktu widzenia Opatowice to tylko jedna ulica, rozsądnie nazwana Opatowicką, ciągnąca się od wschodu, gdzie bezpośrednio wypada z Wrocławia na wieś Trestno, na zachód, gdzie staje się położoną już na Bierdzanach ulicą Międzyrzecką. "Międzyrzeckie" są same Opatowice, których granice to w jakichś 70% rzeki - w większym stopniu Odra, w mniejszym Oława - i na których występują jeszcze liczne węższe cieki wodne.

W pierwszym odruchu chce się powiedzieć, że Opatowice mają bardzo wiejski charakter, ale to lekkie nadużycie - jeśli już, to "małowiejski", a raczej polny tudzież rzeczno-łąkowy. Są oczywiście dawną wsią, która jednak nie tylko się nie zurbanizowała - nie ma tu całkowicie nic miejskiego poza przystankami MPK - ale wręcz prawdopodobnie jeszcze rozpuściła. Wzmiankowana była już w połowie XII wieku, kiedy to przeszła na własność opactwa św. Wincentego w Ołbinie i stąd wzięła swą nazwę, później zgermanizowaną na Ottwitz. Przyłączona do miasta zaskakująco dawno jak na swój obecny charakter, bo już w 1928 roku, poza podwrocławskimi wsiami Trestno i Mokry Dwór graniczy ze Świątnikami, Bierdzanami, Biskupinem, Bartoszowicami, Strachocinem i Wojnowem.

Opatowice jako osiedle mieszkalne to temat prawie żaden. Dawna wieś, a raczej jej pozostałości, nie jest zbyt charyzmatyczna - ewentualność przyjemnie sielskiej atmosfery nieco zakłóca od jakiegoś czasu nadmiarowa w tym kontekście liczba świeżo wybudowanych, nowoczesnych, bogatych domostw. Warto wspomnieć, że na terenie tego, co dzisiaj postrzegane jest jako Opatowice, mieści się jeszcze jedna dawna wieś - Nowy Dom (Neuhaus), która jednak jest już tak planktonowym zjawiskiem, że nie doczeka się ode mnie osobnego wglądu. I jest jeszcze bardziej bezpłciowy niż ścisłe Opatowice. Ta część osiedla, na której zawarte są obie te osady, ma pewien urok - otwartej, swobodnej, zielonej i mocno związanej z wodą przestrzeni, po której przyjemnie jeździ się rowerem i która daje wrażenie skrajnie mało miejskiej, nie tyle wiejskiej, co już zadupiasto-wiejskiej. Ciężko ją jednak nazwać interesującą. Na zachodzie osiedla, na drodze w stronę Bierdzan, można odnaleźć najmniejszy z lasów Wrocławia - nadodrzański Lasek Opatowicki.
























Jeżeli w ogóle chcieć stwierdzić, że Opatowice mają jakąś siłę przyciągania - moim zdaniem jakąś tam mają - to przesądza o niej najmocniej północna część osiedla, czyli Wyspa Opatowicka. To trzecia największa wyspa we Wrocławiu, choć z pewnego punktu widzenia największa, bo te dwie większe niemal wcale nie dają odczuć swojej wyspiarskości, a ta daje. W każdym razie jest to największa niezamieszkała wyspa tego miasta. Powstała dopiero na początku XX wieku po przekopie Odry, który ten teren - o kształcie kapelusza grzyba - otoczył rzeką ze wszystkich stron: jej głównym biegiem od północnego wschodu i północnego zachodu, a Kanałem Opatowickim i Kanałem Bocznym od południa.

Na wyspie w pewnym sensie nie ma nic. W innym sensie jest jeden z godniejszych uwagi fragmentów nieparkowej, a nawet wprost leśnej zieleni we Wrocławiu - jedna wielka polana ulokowana południowo-centralnie oraz obrastający ją z trzech stron, gęsty i dziki las, tętniący życiem ptaków i owadów, które muszą tu czuć się jak w raju. Po dodaniu do tego faktu oblania naokoło wodą, doświadczenie przebywania tu da się nawet na skalę wrocławską nazwać unikalnym. Kiedyś był tu jeszcze tak zwany małpi gaj, park linowy, który zainspirował mojego ojca do zabrania mnie na Wyspę na wycieczkę rowerową, gdy miałem piętnaście lat, co wspominam z dużym sentymentem i co wydawało mi się wtedy wyprawą na koniec świata. Być może to przez to Opatowice, znacznie bliższe centrum niż choćby Ratyń, Rędzin czy Zakrzów, zawsze będą dla mnie miały klimat Wrocławia wyjątkowo odległego od cywilizacji. I pewnie do końca życia lub zdrowia będę tu czasem na rowerze zajeżdżał.

















Opatowice to na rok 2024 prawdopodobnie jedyne osiedle tego miasta, które dotyka pewien specyficzny absurd. Tylko ono nie ma połączenia między dwoma swoimi częściami - Wyspa Opatowicka nie jest już bowiem, jak jeszcze parę lat temu, połączona z właściwymi Opatowicami przejściem na Śluzie Opatowickiej, skandalicznie zamkniętym dla zwykłych ludzi przed wybudowaniem kładki. Prędzej czy później kładka zapewne powstanie, ale do tego czasu na Wyspę będzie można się dostać tylko od Bartoszowic, co oznacza mniej więcej tyle, że droga z Opatowic na Wyspę Opatowicką to jakieś pół godziny rowerem. Bartoszowice łączy z Wyspą Jaz Opatowicki, jeden z najbardziej imponujących we Wrocławiu, liczący sobie już ponad sto lat.








Daleko Opatowicom do tytułu najciekawszego wrocławskiego osiedla - dużo bliżej do tytułu najmniej ciekawego. A jednak i ten im nie grozi. Pustka - a w dużej miejsce ten fragment miasta jest pustką - potrafi być bardziej inspirująca niż niejedno jałowe istnienie.

Komentarze