Francja, akt I: część III. Nad oceanem winorośli
Dociera się tu z Bretanii w parę niedługich godzin, a świat zmienia się całkowicie. Do Morza Śródziemnego daleko – na życie tu wpływa raczej Ocean Atlantycki – ale w atmosferze zrobiło się według mnie co nieco śródziemnomorsko. Typ budownictwa i urbanistyki – „luźniejsze” siatki ulic, piaskowcowa jasność, nadgryzione przez ząb czasu okiennice, mniejszy stopień zadbania i porządku – przypomniały mi zwłaszcza klimaty włoskie. Nie spodziewałem się takiej Francji nigdzie, ale już zwłaszcza nad Atlantykiem.
Region naokoło Cognac warto odwiedzić, nawet jeśli nie gustuje się w destylatach. Winnice, które dostarczają surowca do produkcji koniaku, czyli oczywiście białego wina, są wyśmienicie malownicze i wydają się nieskończone – rozkosznie jest je przemierzać. Najlepiej jednak w destylatach gustować, bo koniak jest bardzo zacnym alkoholem, nawet jeśli według mnie najmniej sensownym z wielkiej trójki brandy – bo i znacznie droższy, i jednak mniej interesujący niż brandy de Jerez i armaniak. Lepiej ominąć toury oferowane przez wielką czwórkę producentów koniaku, zwłaszcza że ich wyroby można kupić na całym świecie (tour w Rémy Martin był niezły, ale nieadekwatny do ceny), a za to skupić się na odwiedzaniu destylarni i sklepów małych producentów, gdzie ceny jak na koniak są już całkiem fajne, a jakość ciągle świetna, jeśli nie lepsza.
Zwiedzanie regionu winiarskiego Bordeaux było ważnym przeżyciem, choć nie jestem wcale aż tak wielkim jego fanem, preferując Burgundię i parę innych regionów poza Francją (co nie zmienia faktu, że prawie wszystkie próbowane wina - a było ich kilkadziesiąt i nie można było sobie pozwolić na zbyt długie leżenie w piżamie, jeśli chciało się je poznać - były świetne lub i lepsze). Médoc, gdzie powstają mimo wszystko najpotężniejsze czerwone wina regionu, wizualnie wcale aż tak bardzo nie porywa – nie licząc wystawnych zamków-winnic – a i toury są dość drogie (choć wina z Château Lafon-Rochet były dość wspaniałe). Dla celów turystycznych lepsze jest Saint-Émilion – dzięki malowniczo rozłożonym winnicom i dzięki cudownemu miasteczku o tej samej nazwie, położonemu na dużej różnicy poziomów, po którym spacerować można bez końca, odkrywając kolejne witryny sklepów z winem i przytulne knajpy. Największym objawieniem była wizyta w przepięknym Château d'Yquem w podregionie Sauternes, słynącym z białych, słodkich win. Nie spodziewałem się, że najlepsze białe wino w moim dotychczasowym życiu będzie winem słodkim, a już w ogóle nie przypuszczałbym, że będzie z Bordeaux i że będzie też najlepszym, co w regionie Bordeaux spróbuję. Doprawdy była to jednak jedna z najlepszych rzeczy, jakie próbowałem w ogóle.
Samo miasto Bordeaux jak na sławę swojej nazwy – największe miasto na mojej trasie – jest w pewnym stopniu rozczarowujące, mimo że generalnie ładne i interesujące. Największym rozczarowaniem jest największa atrakcja miasta, La Cité du Vin – drogie, multimedialne „muzeum wina”, które wydaje się zbiorem internetowych ciekawostek dla totalnych laików, tyle że zaprezentowanych z przesadzonym rozmachem interaktywności. Place de la Bourse, katedra, muzeum sztuk pięknych czy po prostu uliczki robią wrażenie, ale też nie są w skali europejskiej niczym poważnie wybitnym.
Wybitna jest za to wydma Dune du Pilat, najwyższa w Europie, która robi nawet większe wrażenie niż Wydma Łącka w Słowińskim Parku Narodowym – wcale jednak nie jakieś znacznie większe, a może z 20-30%, dzięki większej wysokości i rozległym widokom na ocean.
Chronologia zdjęć: Cognac i okolice (destylarnie Rémy Martin i J. Painturaud), winnice w Médoc (Château Kirwan, Château Lafon-Rochet, Château Lynch-Bages), miasteczko i winnice w Saint-Émilion i Pomerol (Château Villemaurine, Château Beauregard, Château Franc Mayne, Château Grangey, Château de Pressac), Château d’Yquem w Sauternes, Château Smith Haut-Lafitte w Pessac-Léognan, miasto Bordeaux, Dune du Pilat.
beka
OdpowiedzUsuń