Salvador Dalí: "Metamorfoza Narcyza"
olej na płótnie / 1937 / Tate Modern, Londyn
W dobie dość mocno posuniętego zobojętnienia na malarstwo Salvador Dalí, którego szczyt artystycznej płodności liczy sobie już przecież prawie sto lat, zakonserwował się wprost wybitnie, wciąż pobudzając emocje dość szerokiej rzeszy ludzi i będąc czymś więcej niż na sucho kojarzonym nazwiskiem. Metamorfoza Narcyza się jednak do tego współczesnego rozgłosu w zbyt dużym stopniu nie przyczynia, ginąc w niepamięci między innymi na korzyść tych obrazów Hiszpana, które do niej zupełnie nie dorastają. A może być tym najlepszym w jego dorobku.
Surrealizm, zwłaszcza malarski, kojarzy mi się - zgodnie z nazwą zresztą - przede wszystkim z pewnego rodzaju załamywaniem się rzeczywistości, z zaskakującym i poniekąd obrazoburczym igraniem z "prawami realności". W tym sensie wiszące obecnie w Londynie dzieło jest dla mnie skończonym arcydziełem surrealizmu i przynosi Dalemu słuszny tytuł króla tego nurtu. Wyjątkowo mocno zagęszczone i z wyjątkową maestrią i kreatywnością poprowadzone załamywanie się nie jednej, a kolejnych rzeczywistości jest bowiem chyba clou Metamorfozy. Obraz, pozostawiający swoje przedstawienie - inaczej niż choćby większość dzieł Magritte'a, który łamał rzeczywistość oszczędnie, konkretnie, ascetycznie - w sferze prawdopodobieństwa, to znaczy dający się zinterpretować jako zgodna z prawami fizyki, integralna całość, składa się jednak w gruncie rzeczy z dziesiątek osobnych światów, perspektyw i materii, które posklejane są ze sobą subtelnie i gładko, ale z niezaprzeczalnym użyciem ponadrzeczywistego kleju. Efektem jest fascynująca, urzekająca oko i intelekt jeszcze przed odczytywaniem sensów mozaika, w której centrum - przestrzennym i tematycznym - umieszczony zostaje najbardziej konkretny ruch surrealistyczny, jakim jest iluzyjne powielenie figury siedzącego nad taflą jeziora Narcyza jako palców dłoni, trzymającej jajko z wykluwającym się (z własnego cienia) narcyzem-kwiatem.
Pierwszym środkiem do tego spektakularnego celu, który najbardziej rzuca się w oczy, jest ekwilibrystyczna kompozycja, to jest primo rozmieszczenie poszczególnych elementów układanki względem siebie, a secundo takie ich przedstawienie, by balansowały na granicy realności i fantazji. Oczywiście już to zasługuje na aplauz - to warunek konieczny, by stać się wybitnym surrealistą. Ale Dalí jako artysta kompletny posługuje się również bardziej tradycyjnymi środkami, to jest barwą, światłocieniem czy modelunkiem brył. Są one tutaj używane z mistrzostwem wielkich starych mistrzów, choć w celu niemal przeciwnym celowi tamtych - nie po to, by rzeczywistość ująć i wytopić z niej niewidoczną esencję, lecz by raczej nią zachwiać, rozszczepić jej jądro, zakwestionować. Zestawienia barw, zwłaszcza błękitów i szarości z brązami, żółcieniami i ochrami, ich krzyżowanie, rozmieszanie, półpłynne przechodzenie w siebie nawzajem - wszystko to sprawia, że kontestacja rzeczywistości otrzymuje trzeci poziom (po iluzji podwójnej figury i mozaice przestrzeni) - nic nie jest jednolite i spójne poza pojedynczą plamą prostej barwy. W ogóle Dalí, będąc innowatorem, jeśli nie rewolucjonistą malarstwa, tak naprawdę w dużej mierze podąża ścieżką kontynuacji tradycji, co zdradza nie tylko forma, ale i liczne odwołania do starej sztuki.
Upierałbym się, że faktyczna treść dzieła jest ukryta właśnie w tych rozmaicie prowadzonych, lecz zawsze dotyczących tego samego ruchach łamania rzeczywistości, ale poza tym obraz ma jeszcze temat bardzo konkretny i zmaterializowany w dwóch głównych figurach, jakim jest antyczny mit o Narcyzie. Konkret jest jak zawsze u Dalego trudny do odczytania, bo skąpany w fantazji i niedopowiedzianych symbolach. Można ograniczyć się do uznania, że sama powielona figura z jej licznymi niuansami to po prostu elegancka, nowoczesna, precyzyjna i błyskotliwa metafora tej już i tak metaforycznej opowieści - można też bawić się w interpretacje figury w klasycznej pozie, stojącej na podeście na szachownicy, trzeciego Narcyza ukrytego wśród gór w tle wyjętym z niderlandzkich pejzaży, renesansowo ułożonej grupy adoratorów, wspinających się po kciuku mrówek czy psa w cieniu kamiennej dłoni, a nawet odgadywać rolę pachnącego El Grekiem nieba czy skalistych gór. Traktując surrealistów z pewną dozą sceptycyzmu, zostaję warunkowo przy pierwszej opcji.
Formalna i treściowa gęstość tego dzieła skłania do tego, by wyjść poza niemal fizjologicznie wzrokową i intelektualną rozkosz, jakiej dostarcza, i pokusić się do odczytania go jako alegorii faktycznego stanu rzeczy: że rzeczywistość to właśnie pozorująca integralność mieszanka przeróżnych meta-rzeczywistości, zależnych od punktu widzenia, od obserwatora, od stanu czy nawet obszaru umysłu pojedynczego obserwatora; wieczny i nieprzejrzany burdel ontologiczno-epistemologiczny, ale za to jaki niekiedy piękny.
Ostatnio najbardziej czekam na recenzje obrazów - bo w porównaniu z innymi mediami opisywanymi na tej stronie jest mi póki co najdalsze, ale dlatego też zaskakuje i inspiruje mnie ile można jednak odnaleźć w malarstwie oraz opisać to jak film czy literaturę. Dziękuję za dzielenie się tymi przemyśleniami
OdpowiedzUsuńZapomniałem że tu też się alkohole recenzuje, to drugie najdalsze
UsuńBardzo się cieszę, że czytasz i wyciągasz z tego coś dla siebie :) Myślę, że niedługo recenzji obrazów będzie sporo
UsuńNie można się nie zgodzić. "Burdel ontologiczno-epistemologiczny" xD
OdpowiedzUsuń