Kłokoczyce. Sekret niezagrożony

Chcąc zjeść ciastko i mieć ciastko, wielu mieszkańców dużych miast - w tym również ja sam - ma pozornie sprzeczne wewnętrznie pragnienie, by korzystać z profitów metropolii, ale mieszkać w takim jej zakątku, do którego nie zapuszcza się zbyt dużo ludzi. Wrocław jest wielkim organizmem, którego poszczególne części co do zasady są ze sobą mocno powiązane, w związku z czym nie jest łatwym znalezienie takiego miejsca, w którym faktycznie mało kto się kręci, celowo lub przejazdem. Jednocześnie jednak organizmem na tyle dużym, że znaleźć się da. Nawet całe takie osiedla, czego przykładem są Kłokoczyce.

Dość powiedzieć, że nawet nie wszyscy rodowici lub prawie rodowici wrocławianie, którym o Kłokoczycach wspominałem, w ogóle mieli świadomość istnienia tego osiedla. Sam nigdy nie odwiedziłem go przed nadejściem czasu na ten artykuł i jego nazwa miała raczej luźne miejsce w mojej głowie. Wynika to z co najmniej trzech kwestii.

Po pierwsze, Kłokoczyce są bardzo małe, zwłaszcza jak na osiedle odległe od centrum miasta. Nie stanowią odrębnej jednostki w sensie administracyjnym, wchodząc w skład większej: Psie Pole-Zawidawie. Po drugie, nie ma tu - poza ewentualnie wałami nad rzeką Widawą, ale wałów we Wrocławiu jest nieskończoność - nic, co skłaniałoby do odwiedzin choćby w bardzo luźnym sensie turystycznych. Po trzecie w końcu i może najważniejsze, Kłokoczyce są chyba najbardziej odizolowanym ze wszystkich osiedli Wrocławia. Można się na nie dostać tylko jedną utwardzoną drogą - ulicą Kłokoczycką - przed którą stoi nawet znak o ślepej uliczce. Tą ulicą dojeżdża na osiedle jedna, jedyna linia autobusowa. Z jednej strony Widawa, z kolejnej rzeka Dobra, z jeszcze innej pola, a gdzieniegdzie drobniejsze kanały sprawiają, że wydostać się stąd można już tylko gruntowymi, często błotnistymi drogami - chyba że się zawróci. Nie ma więc potrzeby tu przyjeżdżać, zwłaszcza że jakikolwiek biznes też raczej tu nie kwitnie.

Ta zbawienna dla łaknących spokoju mieszkańców izolacja jest ciekawa, zważywszy, że Kłokoczyce prawie całe otoczone są przez inne części Wrocławia. Na odcinku dwustu metrów granice osiedla są wprawdzie granicami miasta, ale cały obrys osiedla to jakieś sześć kilometrów, na których graniczy ono z Sołtysowicami, Psim Polem, Zakrzowem i Pawłowicami.

Kłokoczyce to oczywiście dawna wieś. Wzmiankowana była już na przełomie XIII i XIV wieku jako Clokzithi i Glocziti, w ostatnich czasach niemieckich nazywana Glogschütz, a przyłączona do Wrocławia w trakcie ostatniego powiększenia się miasta, czyli w 1973 roku. Wiejski charakter osady w dużej mierze został zachowany. To garstka pól, trochę drzew, nieukładających się jednak w jakiś ciekawszy lasek, o parku nie wspominając, nieco ogródków działkowych i przede wszystkim zabudowania mieszkalne, konkretnie zaś domy jednorodzinne, rozłożone wzdłuż Kłokoczyckiej według szablonu wsi-ulicówki. Uchowały się wśród nich nieliczne wiejskie zabudowania poniemieckie, nie przedstawiające jednak zbyt dużej wartości estetycznej. Miejsce to jest dość przyjemne, bo spokojne jak mało które we Wrocławiu i z raczej zadbanymi domami, ale nie można powiedzieć, że piękne albo interesujące.














Jeśli ma się ochotę na coś choćby odrobinę poruszającego zainteresowanie umysłu i wrażliwość estetyczną, trzeba dotrzeć na zadbane wały nad Widawą, z których rozciągają się bardzo ładne, rozległe widoki na rozlewisko tej zarośniętej rzeki pomiędzy Kłokoczycami a Sołtysowicami.














Choć te solidne - ale też nie nadzwyczajne - wały nad Widawą pozbawiają Kłokoczyc szans na tytuł najmniej interesującego osiedla Wrocławia, to szanse na podium w tej kategorii pozostają już jak najbardziej realne. Daleko im jednak do najbrzydszego czy najmniej przyjemnego - spacer po nich był korzystny dla mojego samopoczucia i okraszony przelotną wizją, że mieszkam tu i całkiem dobrze się z tym faktem mam. Co na północy Wrocławia bynajmniej nie jest dla mnie regułą.

Komentarze