Jarnołtów. Nicość o wartkim nurcie

Znany, prosty i spójny jest schemat ontologiczny osiedli na dalekich rubieżach Wrocławia. Dawna wieś, przyłączona do miasta w XX wieku, która wciąż jest bardziej wsią niż miastem, na której nie za wiele jest do zobaczenia, o której mało kto słyszał i mało kto na nią dociera, chyba że przejazdem. Schemat sprawdza się przeważnie - sprawdza również w przypadku Jarnołtowa, jednego z pięciu najodleglejszych od centrum osiedli, położonego w południowo-zachodnim narożniku wrocławskiego Dalekiego Zachodu. Sprawdza się jednak niepełnie - bo we wszystkim poza małą liczbą odwiedzających.

To miejsce chyba zawsze było w pewnym sensie mniejsze od jednej, jedynej instytucji na swoim terenie. "Jarnołtów" to dość swobodne przetworzenie na polski niemieckiej nazwy wsi - Arnoldsmühle, czyli "Młyn Arnolda." Przez wieki to właśnie rzeczony młyn, wzmiankowany już pod tą nazwą w 1271 roku, korzystający z dobrodziejstwa przepływającej przez osiedle rzeki Bystrzycy, był wizytówką okolicy. 

Dziś młyn - oczywiście jego dużo nowszy budynek, ale kontynuujący tradycję z XIII wieku - jest zupełną ruiną. Jarnołtów w 1973 roku przyłączony został do Wrocławia, ale nie licząc pętelki autobusowej, położonej zresztą tuż przy młynie, pozostał wsią (a graniczy tylko z Ratyniem i Jerzmanowem, samymi już bardzo wiejskimi). I to nawet nie wsią przez wielkie "W" - to garstka pozbawionych wartości estetycznej domów i budynków gospodarskich, urozmaiconych jedynie przez to, że na jednym podwórku ktoś trzyma kilka strusi. A jednak wbrew wszystkiemu Jarnołtów cieszy się sporą popularnością.







Na początku XXI wieku powstała tu bowiem kolejna instytucja potężniejsza niż całe osiedle - hotel i restauracja Karczma Rzym, która gości klientów w dość klimatycznych budynkach i urzeka ich prywatnym, rozległym ogrodem. Mimo że to ponad 13 kilometrów w linii prostej od rynku, odwiedzających jest chyba zawsze bardzo dużo, przez co w weekendy ta wioska na końcu świata robi się wręcz zatłoczona - nie tak łatwo znaleźć miejsce do zaparkowania, a że przybytek specjalizuje się w dużych imprezach rodzinnych, to nie jest też za cicho i za spokojnie.



I to chyba mój główny problem z Jarnołtowem. Karczma Rzym ma swój klimacik, ale gastronomicznie i w ogóle biznesowo zatrzymała się, mam wrażenie, mniej więcej tam, gdzie się zaczęła, czyli jakieś dwadzieścia lat temu. Wtedy była pewnie czymś skrajnie ekscytującym, ale dziś nie mam powodu tam bywać - to bardziej "atrakcja dla rodzin z dziećmi" niż atrakcja kulinarna, a wiem z doświadczenia, że miejsca uwielbiane przez rodziny z dziećmi - nie licząc przyrody - rzadko kiedy mają coś do zaoferowania również dla mnie. Poza tym na Jarnołtowie za wiele nie ma, a przez karczmę nie ma również tego, co stanowi minimum przyzwoitości tego typu osiedli - spokoju, ciszy i poczucia ucieczki od aglomeracji.

Coś jednak jest. W pewnym sensie coś niebagatelnego - Jarnołtów razem z Ratyniem to jedyne dwa osiedla Wrocławia, które nachodzą na teren parku krajobrazowego, a konkretnie Parku Krajobrazowego Dolina Bystrzycy (po prawdzie nachodzi na ten teren jeszcze Żar, ale w niewielkim stopniu i bez walorów krajobrazowych). Większość atrakcji przyrodniczej tego końcowego lub też początkowego odcinka Parku zawłaszcza jednak Ratyń. A na Jarnołtowie? Cóż, można stanąć na kameralnym Moście Jarnołtowskim i popodziwiać prze parę chwil tę piękną, wijącą się i wartką rzekę. Niewiele więcej - czy to pola uprawne, czy barierki, czy kompletne zarośnięcie uniemożliwia lub przynajmniej bardzo utrudnia spacer wzdłuż Bystrzycy.










Choć Jarnołtów z jednego, konkretnego powodu przyciąga wielu gości, to moim zdaniem ciekawsze jest wszystko naokoło, mimo że dużo mniej popularne. Czy dziki, mało uczęszczany Las Ratyński na Ratyniu, czy jeden z najstarszych kościołów Wrocławia na Jerzmanowie, czy pozawrocławskie tereny Doliny Bystrzycy. Fair enough - im więcej takich paradoksów, tym lepiej.

Komentarze