Friedrich Nietzsche: "Wędrowiec i jego cień"

1880 / przekład: Konrad Drzewiecki

To dziełko, będące jednym z tych raczej mniej znanych pism Nietzschego, było dla mnie powrotem do ikonicznego filozofa po prawie dekadzie od początków mojej z nim znajomości, gdy byłem w ogóle bardzo świeży filozoficznie i odebrałem go z dużą dozą konsternacji i niezrozumienia, z cząstką zafascynowania i cząstką awersji. Odbiór po tej długiej przerwie jest pomieszaniem wrażeń starych z nowymi.

Generalnie podoba mi się Nietzsche bardziej niż wtedy, bo więcej z niego rozumiem i wyciągam. Liznąwszy cośkolwiek z historii filozofii i przeczytawszy trochę dzieł poprzedników, da się dopiero Niemca na poważniej czytać, bo w ogromnym stopniu jego tekst jest pewnym komentarzem do przeszłości (czy do teraźniejszości - a nawet przyszłości - przez pryzmat przeszłości). Wtedy też odnajduje się, że komentarzem niejednokrotnie bardzo trafnym, oryginalnym i spostrzegawczym. Mając szerszy kontekst, można też zrozumieć, dlaczego Nietzsche stał się tak popularny i dlaczego rozgrzewa umysły młodych pokoleń również dziś, podczas gdy wielu z późniejszych filozofów wypadło z mody jeszcze zanim w nią na dobre weszło. Jego myśl - i w treści, abstrahując nawet od jej jakości, i w formie - jest w porównaniu z poprzednikami niezwykle ożywcza, jakby rozsadzająca zastany porządek, dekonspirująca utarte schematy myślenia i sądów etycznych, wiecznie poszukująca, zaskakująca, inteligentnie na opak. Po półtora wieku wciąż - przynajmniej fragmentami, bo nie da się też ukryć, że niejedna z jego myśli odeszła do lamusa - jego tekst ma świeżość tak dużą, że mógłby być pisany parę dni temu. Wśród jego spostrzeżeń są celniejsze i mniej celne, głębsze i płytsze, bardziej ponadczasowe i bardziej ograniczone do jego czasów, ale bardzo wiele tchnie dość gorącym życiem - i w pewnych dawkach pięknym przez to po prostu jest obcowanie z jego myślą. Tchnie też współczesnością - nasunęło mi się w czasie lektury wrażenie, że naprawdę dość mocno przesiąknięty nietzscheanizmem jest XX i nawet XXI wiek, zwłaszcza w sferze etycznej.

Nie zmieniłem też zdania, że Nietzsche jest niezwykle inspirującym pisarzem, chyba lepszym właśnie "pisarzem inspirującym" niż filozofem sensu stricte. Niewielu autorów tak bezpośrednio i skutecznie, jak ten - ochrzczony przez wypaczoną opinię potoczną mianem "nihilisty" - popycha do chęci życia pełnego, odważnego, pięknego, jakościowego, pracowitego i wartościowego. Tak jak kiedyś, tak i dziś pisma Niemca wywołują we mnie chęć stawania się lepszą wersją siebie, życia jak najpełniej, do odnajdowania i budowania w sobie siły, harmonii i mądrości. Tak oto, będąc jednym z najbardziej rozlazłych, nieuporządkowanych, lirycznych filozofów - w pewnym sensie sprzyjającym wizerunkowi filozofa jako człowieka bujającego w obłokach abstrakcji - Nietzsche jest też z innego punktu widzenia jednym z bardziej "praktycznych".

W mniejszym natężeniu niż kiedyś, za to z większą jeszcze stanowczością - bo wówczas mogłem to jeszcze zrzucać na karb mojego nieprzygotowania - stwierdzam natomiast wady autora. Mówiąc wprost, część myśli-aforyzmów-mini-esejów wpisuje się w kategorię kolokwialnego pierdzielenia, igraszki umysłowej, ocierającej się o ukrytą za zasłoną poetyckiej enigmy sofistykę, trochę pozerską zabawę bez realnej wartości nie tylko filozoficznej, ale w ogóle jakiejkolwiek. Mniejszość, ale nie miażdżąca mniejszość. Liryzm wywodów potrafi być kuszący - zdarzają się tu piękne frazy - ale generalnie rzecz biorąc, gdy chodzi o filozofię, wolę jednak nawet scholastyczny pedantyzm Kanta czy matematyczną skrupulatność Spinozy, nie mówiąc o Schopenhauerze, który z klarownością wykładu łączył piękno literackie, niż taką swobodę, prowadzącą niejednokrotnie do przesadnej niejednoznaczności, rozmycia i niedokładności, tym samym umniejszającą jakości myśli. Aforystyczna forma dzieła ma swoje niewątpliwe zalety - jest ożywcza, spektakularna, odciążająca. Wszystko to jednak na krótką metę: o ile dużo łatwiej zabrać się za czytanie Nietzschego w tak zwanej wolnej chwili - ma ta literatura dość niski "próg wejścia" jak na filozofię, i nie mówię tu o posiadanej wiedzy i oczytaniu, a o potrzebnych zasobach czasu i skupienia - o tyle trudniej spędzić z nim więcej czasu niż nawet przy rozwlekłych wykładach Kanta, bo ciągłe przeskakiwanie z myśli na myśl wprowadza w większych dawkach pewien rodzaj znieczulenia na istotność tego wszystkiego, nie mówiąc już o konieczności skupiania się w pewnym sensie ciągle od nowa i od nowa. Last but not least, czy odnajduję tu coś potężnie doniosłego? Raczej nie.

Zastanawiam się, czy powyższe opinie nie będą pasować do wszystkich książek Nietzschego poza Zaratustrą, rządzącą się oddzielnymi prawami. Co powiedzieć konkretnie o Wędrowcu i jego cieniu, tylko o nim? Ciężko cokolwiek, gdy mowa o książce rozbitej na prawie osiemset osobnych (oczywiście związanych ze sobą i ułożonych w jakimś tam minimalnym porządku, ale jednak autonomicznych) aforyzmów na niespełna trzystu stronach. Można chyba tylko mówić w porównaniu - i w porównaniu z innym Nietzschem, jakiego czytałem, o ile pamiętam, jest tu chyba trochę spokojniej. Więcej spostrzeżeń politycznych - czasem bardzo interesujących, czasem bardzo nużących - nieco mniej nietzscheańskiego "coachingu" i wykrzykników, dość mocne trzymanie się życia, tzn. "życiowych" sytuacji etycznych, społecznych, psychologicznych z konkretnymi przykładami, nie za dużo opinii o innych filozofach, sporo zachwytów nad starożytnymi Grekami, mnie osobiście trochę męczących. Może ten "spokojniejszy" kurs podziałać na korzyść, a może podziałać na niekorzyść oceny względem innych pism Niemca, mogę się też w ogóle mylić - ocenię później. W największym skrócie, warto, choć jest coś niecoś książek, które warto bardziej.



7.5/10

Komentarze