Powiat świdnicki. Style i wyznania piękna

Architektura sakralna to jedna z najbardziej podniecających rzeczy na naszym świecie. Jeżeli ktoś się z tym stwierdzeniem nie zgadza, niezależnie od swojego stosunku do sacrum jako takiego, to możliwe, że nigdy za mocno nie dogada się ze mną na polu estetyki. Szczególnie podniecająca jest oczywiście w Europie. Równie oczywiście Polska nie jest najmocniejszym krajem pod tym względem, głęboko ustępując kilku państwom na zachodzie - ale zarówno jest jednym z chyba kilku najlepszych, jak i kościoły są jedną z najlepszych kategorii rzeczy, jakie tu można oglądać. Mam w końcu dość jasno określone zdanie, że żadna część tego kraju nie jest równie bogata pod względem architektury sakralnej, jak Dolny Śląsk.

Moje województwo daje się więc chyba nazwać regionem wybitnym - w skali całego świata - pod względem jednej z najpiękniejszych kategorii owoców tego świata. I w drugą stronę: kościoły mają bardzo duży wkład w regionu całościową atrakcyjność. Co jednak, gdyby chcieć pogrzebać głębiej i wyłonić najwybitniejszy architektoniczno-sakralnie powiat województwa? Silnym typem, jak w większości kategorii, byłby powiat-miasto Wrocław. Ale silnym porównywalnie, a może nawet silniejszym - niepozorny powiat świdnicki.

Czy naprawdę niepozorny? Może tak, bo raczej nie przyciąga tłumów turystów i leży sobie gdzieś mniej więcej w środku województwa, otoczony przez powiaty wałbrzyski, dzierżoniowski, wrocławski, średzki i jaworski oraz miasto Wałbrzych. A jednak mocno wyjątkowy. I najmniejsze znaczenie ma tu fakt, że jest najliczniej zaludnionym powiatem Dolnego Śląska po Wrocławiu i powiecie wrocławskim, choć pod względem wielkości dopiero dziesiątym. Przede wszystkim jest jednym z trzech powiatów pobłogosławionych listą UNESCO i posiada może najładniejsze poza stolicą miasto województwa.

Architektura sakralna to zdecydowanie motyw przewodni powiatu, ale wcale nie jedyny. Nie ma tu jakichś przepotężnych atrakcji przyrodniczych, ale zaczynają się już na terenie powiatu Góry Sowie oraz Pogórze Wałbrzyskie, przez co jeździ się po nim wybitnie przyjemnie i można gdzieniegdzie złapać piękny widok nawet na Karkonosze, nie mówiąc o niższych wzniesieniach. Nawet nie licząc Świdnicy, którą odkryłem jako jedno z najładniejszych miast właściwie w całej Polsce, również te mniej znane miasta powiatu są częściowo co najmniej niezłe. A i poza nimi znajdzie się parę punktów bardzo istotnych w skali województwa. Choć w zasadzie tylko jedna atrakcja jest mocno rozpoznawalna, to jest to jeden z lepszych turystycznie powiatów dolnośląskich i z prawdziwą fascynacją przemierzałem go w szczycie tegorocznej wiosny.

Zwiedzanie zacząłem jednak od jednego z najmniej interesujących miast całego województwa. Mający status miejski od 1954 roku, 6,5-tysięczny Żarów (Saarau) wyróżnia się chyba tylko w jeden sposób - jest na Dolnym Śląsku dokładnie tyle samo miast z większą, jak i z mniejszą liczbą mieszkańców od niego. Nie ma tu rynku, a za główną atrakcję musi służyć całkiem ładny i całkiem niemały, choć jednak nie wspaniały dworzec. Plusem jest to, że centrum miasta jest dość zadbane i w miarę estetyczne, ale poza tym - nuda.






Jeszcze gorzej byłoby w pobliskiej Jaworzynie Śląskiej (Königszelt), miastem na pięć tysięcy ludzi z równie starymi (a raczej równie młodymi) prawami miejskimi, gdyby nie silna tożsamość kolejowa tej miejscowości. Mieści się tu już od XIX wieku dość potężna stacja węzłowa oraz parowozownia, a także całe osiedle kolejarskie. Współcześnie nie jest to już miasto tak istotne dla kolejnictwa jak kiedyś, ale czci swoje tradycje w Muzeum Kolejnictwa na Śląsku. Wizyta w nim była częściowo rozczarowaniem, bo zwiedzanie z przewodnikiem polegało na wysłuchiwaniu niepoukładanych w żaden sposób fragmentarycznych kwestii, w większości niemożliwych do satysfakcjonującego zrozumienia przez kogoś niebędącego kolejarskim geekiem, wypowiadanych przez kogoś ewidentnie nim będącego. Niektóre okazy pociągów, przede wszystkim oczywiście lokomotywy parowe, są jednak piękne i imponujące swoim ogromem, a parowozownia z obrotnicą to urządzenie, które zapada w pamięć. Potencjał jest potężny, przydałoby się tu jednak nieco więcej porządku.

































Pałac w Morawie nie jest najpiękniejszym czy najbardziej znanym pałacem na Dolnym Śląsku, ale nie mogłem odpuścić odwiedzenia go w trakcie tej podróży, a raczej powrotu do niego. Darzę go sporym sentymentem, bo w klasie maturalnej przyjechałem tu ze swoją klasą i nauczycielkami na trzydniową naukę/wypoczynek zgodnie ze szkolną tradycją. Co najmniej bardzo ładny neoklasycystyczny gmach z pięknym parkiem powstał w 1873 roku. Co ciekawe, pałac jest własnością fundacji, której właścicielką i założycielką jest Melitta Sallai - córka krewnego pierwszych właścicieli pałacu, którzy to krewni dali mu go w prezencie. Pani Melitta urodziła się w Morawie w 1927 roku i mieszka w niej chyba do dziś (choć z przerwami na liczne inne miasta i kraje) - a przynajmniej mieszkała, gdy byłem w pałacu w klasie maturalnej, bo miałem okazję ją wtedy zobaczyć na żywo, nie wiedząc nawet, jak ważną jest personą.



Przez Strzegom (Striegau) przejeżdżałem pewnie grube dziesiątki razy, jadąc w dolnośląskie góry, ale nigdy aż do tej pory nie postawiłem swojej stopy na terenie tego 15-tysięcznego miasta, piątego największego w województwie spośród tych, które nie są stolicą powiatu. To już nieprzypadkowy ośrodek - prawa miejskie uzyskał w 1242 roku. Gospodarczo Strzegom to przede wszystkim kopalnie granitu, ale mi kojarzy się bardziej ze słodownią. Rynek miasta nie zdradza do końca jego starej historii, bo za bardzo dominują na nim bloki, ale zdradza wielkość i znaczenie - jest po prostu rozległy, a dodatkowo zadbany.







Do Strzegomia przyjechać należy dla konkretnego kościoła, ale poza tym konkretnym natrafiłem jeszcze przypadkiem na inny, mniejszy, w nieco podobnym stylu i również z granitu - Kościół św. Barbary z końca XIV wieku, atrakcyjny i klimatyczny.





Główną atrakcję miasta widać już z trasy w góry, bo jest bardzo wysoka. To Bazylika św. Piotra i Pawła - kościół, który okazał się jednym z moich największych pozytywnych zaskoczeń w trakcie wszystkich dolnośląskich eskapad. Raczej mało znany, rzadko wspominany w przewodnikach, a topowy nie tylko w skali województwa, lecz być może i całego kraju kościół powstawał na przełomie XIII i XIV wieku. Pierwszy kontakt z nim to wrażenie niewspółmierne do bądź co bądź małego miasta potęgi i wzniosłości. Przez bardzo stromy i strzelisty dach świątynia wydaje się jednym z najwyższych kościołów, jakie się widziało, nawet jeśli widziało się wiele wyższych. Zachwycają i przygniatają potężne, masywne, ciężkie mury z mrocznego, ciemnego granitu. Zaskakuje bogactwo gotyckiego detalu, zwłaszcza na i w okolicach dwóch wspaniałych portali. Wnętrze nie jest może aż tak znakomite, ale niewiele ustępuje powłoce zewnętrznej: to dumny, surowy, konkretny kawał gotyku, który podkreśla strzelistość i wysokość proporcjami szerokości do wysokości oraz pnącym się jakby nieskończenie w górę neogotyckim ołtarzem głównym. Jedyny minus, który jest nie tyle minusem, co skandalem - nie da się tego kościoła zwiedzić poza nabożeństwami.






























Od tego momentu - również za pomocą pogody, która z pochmurnej zmieniła się w deszczową i proto-burzową - powiat świdnicki zaczął emanować klimatem, dość mrocznym. W pewnym sensie mrok nigdzie na terenie województwa nie jest tak duży, jak w następnym miejscu, które odwiedziłem, choć akurat nie jest to taki odcień mroku, jaki mnie pociąga. To główny na Dolnym Śląsku nazistowski obóz koncentracyjny, Gross-Rosen w Rogoźnicy, przez który przewinęło się blisko 125 tysięcy więźniów (głównie Żydów, Polaków i Rosjan) i z których de facto zamordowano tu aż 40 tysięcy. Z obozu nie zachowało się za dużo i na pewno dosadniejszym przeżyciem są odwiedziny Auschwitz czy nawet Majdanka, ale na podstawie pozostałości można sobie wyobrazić przeszłość. Najbardziej uderzył mnie tu kontrast koszmarnej funkcji tego miejsca z pięknem otaczających go i widocznych z niego terenów.





















W powiecie świdnickim nie ma żadnych zamków z dolnośląskiego topu, ale mógłby nim może być zamek w Roztoce - który nie licząc fosy przypomina bardziej barokowy pałac niż zamek - gdyby maksymalnie go odrestaurować. Nawet w obecnej, mocno podniszczonej przez ząb czasu postaci ta rezydencja Hochbergów, przebudowana do obecnego stanu na początku XVIII wieku, ma sporo uroku, piękna i klimatu. Sama wieś jest ładna - w pobliżu zamku nad stawem wznosi się niczego sobie neoromański kościół.





Powiat nie jest typowo górski, ale góry często z niego widać - a prawdopodobnie najlepiej z wieży widokowej na Wieżycy w miejscowości Dobromierz, położonej praktycznie tuż przy trasie S5. Wieża, obsługiwana przez sympatycznego starszego pana, zapewnia widoki zarówno na wysokie partie Sudetów, jak i na Masyw Ślęży oraz Równinę Świdnicką. Jest naprawdę pięknie, a przy pogodzie, jaką zastałem, również wzniośle i majestatycznie.






Świebodzice (Freiburg in Schlesien) z 22 tysiącami mieszkańców to piętnaste miasto województwa, a drugie największe z tych, które nie są stolicą powiatu, ale nie wyróżnia się według mnie zbyt mocno - pozostawiło po sobie jednak całkiem pozytywne wrażenie. Ma konkretny kawał średniowiecznych murów miejskich i przyjemny rynek z ładnym ratuszem - trochę to tylko mało jak na ponad 20-tysięczny ośrodek. Większe związki niż ze Świdnicą ma to miasto z Wałbrzychem, do którego bezpośrednio przylega.







Mroczne odcienie powiatu nasilają się mocno w pobliżu Szpitalu Zakonu Kawalerów Maltańskich w Mokrzeszowie. Neogotycki gmach z XIX wieku nie tylko posępnie dziś wygląda i gwarantuje posępne doznania śmiałkom, którzy zdecydują się eksplorować jego opuszczone i zrujnowane wnętrza - ma też posępną historię. Związany był z nazistowską organizacją Lebensborn, założoną przez Himmlera dla utrzymywania czystości rasy. W szpitalu miały przebywać kobiety w ciąży, które sparowano z "czystymi aryjczykami" płci męskiej. Dzisiejszy wygląd budynku, otoczonego zaniedbanym, zarośniętym parkiem, dobrze pasuje do atmosfery nazistowskich eksperymentów eugenicznych.



Zanim w końcu dotarłem do najważniejszego miejsca w powiecie świdnickim, którym jest sama Świdnica, rzuciłem jeszcze okiem na miasto z oddali z platformy widokowej w Modliszowie, skąd rozciąga się bardzo ładny widok z Masywem Ślęży w tle.



Wcale nieczęsto - dużo rzadziej niż częściej - stolica powiatu jest jego najciekawszym lub najładniejszym punktem. Tak jednak zdecydowanie jest w przypadku powiatu świdnickiego. Świdnica (Schweidnitz), siódme miasto województwa, które zamieszkują niecałe 54 tysiące ludzi, od dawna pobrzmiewała w mojej świadomości jako miejsce istotne. Poza tym, że znajduje się tu obiekt wpisany na listę UNESCO i poza tym, że to spory ośrodek, nazwa miasta często przewija się w historii Śląska. Przez wiele lat Świdnica była stolicą jednego z suwerennych księstw śląskich - księstwa świdnicko-jaworskiego - a u schyłku XIV wieku również drugim po Wrocławiu największym miastem regionu. Dziś oczywiście duże znaczenie miasta leży już daleko z tyłu, a jednak zrobiło ono na mnie naprawdę świetne wrażenie. Abstrahując od kilku świetnych zabytków, to Świdnica wydaje się bardzo zadbana, zaskakująco doinwestowana, dobrze zachowana od wojennych zniszczeń, wyposażona w kilka bardzo interesujących knajp, wybitnie mocno zazieleniona. Wyobraziłem sobie nawet przez chwilę, że mógłbym tu mieszkać, a takie wyobrażenie nieczęsto nachodzi na mnie w polskich miastach poza Wrocławiem. Dotarłem do miasta pod wieczór i rozpocząłem zwiedzanie od tego, co najważniejsze, czyli od poznania oferty lokalnej apteki skierowanej do osób bardzo młodych i pięknych. Chwilę później zapadł zmrok i mogłem delektować się naprawdę ładnie iluminowaną starówką.













Rano rozpocząłem od paru kroków w ładnym i zadbanym, choć może odrobinę za mocno uporządkowanym Parku Centralnym.





Chwilę potem opuściłem już Świdnicę, bo tutejsze Muzeum Broni i Militariów znajduje się de facto poza granicami miasta, we wsi Witoszów Dolny, choć zaledwie jakieś 300 metrów od tych granic. W muzeum fajny jest duch inicjatywy: widać, że to prywatne przedsięwzięcie pasjonatów bez poważniejszych dofinansowań z budżetu samorządu, bo wszystko jest mocno "domowe", trochę w formie ledwo uporządkowanej graciarni. Jako że jednak specjalizuje się w broni XX-wiecznej, tzn. tej już pozbawionej walorów estetycznych i kojarzącej się z wojnami bliższymi nam, to nie odnalazłem się w nim za dobrze, bo muzea militariów odwiedzam z pasji do piękna, a nie do broni jako takiej.





















Każdy poważny miłośnik Dolnego Śląska ma świadomość, że w Świdnicy znajduje się piękny kościół, który wpisany jest na listę UNESCO, ale być może nie każdy wie, że jest w tym mieście jeszcze drugi, który wcale bardzo mocno mu nie ustępuje. To majestatyczna i mrocznawa Katedra św. Stanisława i św. Wacława, która swą wspaniałością zaskoczyła mnie równie mocno, co strzegomska bazylika. Tu już nie mam wątpliwości, że to nie tylko dolnośląski, ale i krajowy top architektury sakralnej. Na zewnątrz przepiękny, nieustępliwy gotyk z wieków XIV-XVI, najwyższa wieża kościelna na całym Śląsku, majestatyczne okno na froncie, wspaniale ozdobione cztery portale, w które wpatrywać można się bez końca, a dzięki przybrudzonemu dość mocno piaskowcowi - dodatkowo odczucie mroku i tajemnicy. W środku przejście do innego świata - w pełni gotycki szkielet całkowicie zbarokizowany i to zbarokizowany z rozmachem. Drobiazgowa, cukierkowa, słodkawa, ale jeszcze nie mdła dekoracja wszystkiego włącznie z wyrafinowanym sklepieniem, bombastyczny nawet jak na śląski barok ołtarz główny, potężne obrazy w potężnych ramach po bokach głównej nawy, a zarazem ciągle gotycka wzniosłość i pewne stonowanie. Nie lubię barokizacji gotyckich kościołów, ale ta jest naprawdę spektakularna i można uchylić przed nią kapelusz.














































Na szczęście na broni nie trzeba kończyć przygody ze świdnickimi muzeami - dużo bardziej spodobało mi się Muzeum Dawnego Kupiectwa w zespole budynków na środku rynku. W gruncie rzeczy to częściowo muzeum zgodne ze swoją nazwą, a częściowo po prostu muzeum miejskie, opowiadające o losach Świdnicy. Największe wrażenie robi jednak faktycznie ta pierwsza część, zwłaszcza aranżacje wnętrz apteki, sklepu i karczmy, a z licznych eksponatów - śliczne, zabytkowe kasy sklepowe.
















































To nie jest ostateczny werdykt, ale jest co najmniej spora szansa, że po Wrocławiu to właśnie Świdnica ma najładniejszy rynek. Nie ma na nim prawie żadnych XX-wiecznych plomb, lecz same zabytkowe kamienice, w dodatku dość wysokie i w dodatku prawie wszystkie przyzwoicie lub maksymalnie zadbane, nierzadko wyposażone w jakieś ciekawe ornamenty. Jest przestronny, obsadzony drzewami i ławkami, z niezłym ratuszem, odciążony od ruchu samochodów. Na każdym z czterech rogów stoi piękna fontanna. Niejedno polskie miasto na ponad sto tysięcy mieszkańców, niejedno miasto wojewódzkie nawet mogłoby pozazdrościć Świdnicy rynku. Zmrok maskuje jego drobne niedoskonałości i wtedy plac wygląda wręcz spektakularnie, ale i za dnia jest bardzo dobrze. Okolice również mają swoje momenty.























Na sam koniec pozostawiłem bezdyskusyjnie największą atrakcję powiatu, o której myślę sobie, że może być tak duża, że ważniejsza rangą od całej reszty tego powiatu razem wziętej. Będąc już po wizycie w Kościele Pokoju w Jaworze, który wywarł na mnie wielkie wrażenie i mając świadomość, że Kościół Pokoju w Świdnicy jest tym znacznie bardziej znanym i fetowanym, oczekiwania miałem bardzo duże i zostały one spełnione nawet z pewną nawiązką. Wpis na listę UNESCO jest nieprzypadkowy - to doprawdy jedna z najpiękniejszych i najbardziej oryginalnych rzeczy na Dolnym Śląsku, w Polsce i nawet w całej Europie. To zresztą największa barokowa świątynia z drewna na kontynencie (a więc i zapewne na świecie?), co zobowiązuje. Podobnie jak ten w Jaworze, kościół powstał w połowie XVII wieku po wojnie trzydziestoletniej jako - w uproszczeniu - dar katolickich Habsburgów dla ludności protestanckiej. Z zewnątrz jest już piękny, choć jeszcze niepozorny - ot, szachulec ogromnych rozmiarów, czego tu nie lubić. Wnętrze to natomiast niesamowitość - zarówno pod względem konstrukcji, rozkładu, jak i pod względem dekoracji i wspaniałej nastawy na czele z niebiańskimi organami i wspaniałym ołtarzem głównym, który szokuje w momencie uświadomienia sobie, że cały został wykonany z drewna, choć do złudzenia przypomina marmur, stiuk i złoto. To zupełnie inne oblicze drewnianego kościoła niż zazwyczaj i zarazem zupełnie inne oblicze baroku niż zazwyczaj - i w obu kategoriach jest to świątynia wybitna. Przytłacza ozdobnością w inny sposób niż to barok zwykle robi - jakoś bardziej subtelnie, głębiej, mistycznie, bardziej uczuciowo. Co roku odbywa się tu Festiwal Bachowski i doprawdy ciężko sobie wyobrazić lepsze miejsce na takie wydarzenie być może w całej Polsce, zważywszy na to, że Bach był w końcu protestantem.








































Jeśli nawet uznać, że to jednak Wrocław jest na Dolnym Śląsku najlepszym miejscem dla miłośnika architektury sakralnej, to nigdzie indziej nie jest ona tak ważna jak w powiecie świdnickim. Bez zastanowienia jako trzy kluczowe atrakcje powiatu wymieniam czysto barokowy Kościół Pokoju, gotycko-barokową świdnicką katedrę i czysto gotycką strzegomską bazylikę. Przy tej trójcy - trójcy nomen omen świętej - świątynnych gigantów cała reszta atrakcji, choć niezła, zbladła w mojej pamięci i na potrzeby wpisu musiałem trochę pogrzebać w głowie, by wydobyć ją na światło dzienne. Są powiaty dużo bardziej turystycznie atrakcyjne jako całokształt, ale tutaj nie można się nie pojawić.

Komentarze